Gazeta Polska: Roman Tuska » CZYTAJ TERAZ »

Mimo nieszczęść, legenda Śląska Wrocław, Tadeusz Pawłowski się nie załamuje: Grunt to godnie nieść swój krzyż

W 2010 roku zmarł jego starszy syn Paweł. Przegrał z nowotworem oka. Miał zaledwie 37 lat. Młodszy syn Piotr, po pęknięciu tętniaka mózgu jest sparaliżowany. Jakby nieszczęść było mało, żona - pani Anna w ostatnich miesiącach toczyła heroiczną walkę z rakiem piersi. Mimo to legendarny piłkarz, a potem trener Śląska Wrocław, Tadeusz Pawłowski pozostaje przyzwoitym i życzliwym człowiekiem, z którego twarzy rzadko znika uśmiech. - Każdy dźwiga swój krzyż. Jeden cięższy, inny trochę lżejszy. Najważniejsze w tym wszystkim jest, żeby nie zatracić człowieczeństwa i wiary w dobro – opowiada portalowi niezalezna.pl Pawłowski.

Tadeusz i Piotr Pawłowscy
Tadeusz i Piotr Pawłowscy
niezalezna.pl

Tadeusz Pawłowski dla Śląska Wrocław znaczy tyle, ile dla Legii Warszawa Kazimierz Deyna czy Lucjan Brychczy. „Teddy” to w stolicy Dolnego Śląska żywa legenda. Najlepszy strzelec „wojskowych” w historii występów tego klubu w Ekstraklasie. W najwyższej klasie rozgrywkowej zdobył 63 gole. Po zakończeniu kariery sportowej trzykrotnie prowadził ukochany Śląsk, a w 2014 został wybrany Trenerem Roku w Polsce. Do końca maja ubiegłego roku był dyrektorem Akademii wrocławskiego klubu. Wtedy zaszokował środowisko, niespodziewanie zrezygnował ze stanowiska i wyjechał do Austrii.

- W Bregenz, gdzie mamy dom już od 35 lat, od półtora roku przebywała żona z synem Piotrkiem. Kiedy okazało się, że zachorowała na raka, chciałem być z nimi. Ania miała coraz mniej sił, musiałem jej pomóc w opiece nad synem

– wyjaśnia Tadeusz Pawłowski. I dodaje: - Chłopak wymaga całodobowej opieki. Dlatego na stałe mieszka z nami pielęgniarka, która pomaga zajmować się chorym – mówi trener.

Piotr Pawłowski talent do piłki odziedziczył po ojcu. Podobnie jak pan Tadeusz, też był napastnikiem. Był na tyle dobry, że okrzyknięto go wielką nadzieją austriackiego futbolu.

- Był etatowym reprezentantem reprezentacji młodzieżowych. A w klubie – Tirolu Innsbruck jego partnerem był bramkarz Stanisław Czerczesow. Były szkoleniowiec między innymi Legii Warszawa, a obecnie selekcjoner reprezentacji Rosji

– opowiada z dumą w głosie Pan Tadeusz.

Wszystko zawaliło się w 1997 roku, gdy u Piotra zdiagnozowano zapalenie jelita grubego. Grał wtedy w Lask Linz.

- Głównym objawem choroby była długotrwała biegunka, podczas której organizm był wypłukiwany z elektrolitów. Piotrek walczył. Próbował jeszcze grać profesjonalnie w piłkę, Przeszedł do Tirolu. Ale choroba uszkodziła mu zastawki serca. Dwa dni przed operacją kardiologiczną, nagle zemdlał w szpitalnej toalecie. Nie wiadomo jak długo leżał nieprzytomny. Po badaniach usłyszeliśmy diagnozę, która dla nas była jak wyrok – syn miał tętniaka mózgu. Przeszedł w sumie 21 operacji. Dziesięć miesięcy był w śpiączce farmakologicznej. Codziennie z żoną pokonywaliśmy po 200 kilometrów z Bregenz do Innsbrucka, by być z Piotrusiem. Wyjeżdżaliśmy z domu bladym świtem, a wracaliśmy późną nocą

– relacjonuje Pawłowski senior.

Dziś młodszy z klanu Pawłowskich w domu w Bregenz ma specjalistyczny sprzęt do rehabilitacji. Codziennie około dwóch godzin spędza na powietrzu. Kontakt z fizjoterapeutami i wizyty kontrolne w szpitalu zostały jednak z powodu pandemii COVID-19, mocno ograniczone.

- Ale w razie potrzeby dzwonimy, i podjeżdża karetka, żeby zawieźć go na badania do szpitala. Piotr reaguje na głos. Rozumie co się do niego mówi. Po polsku, po niemiecku i po angielsku. Wykonuje gesty, kiwa głową. Jest z nim kontakt. To już bardzo dużo

– twierdzi ojciec.

Choroba Piotra, była kolejnym nieszczęściem, jakie spadło na rodzinę Pawłowskich. Pierwszy okrutny cios od losu Anna i Tadeusz przyjęli jedenaście lat temu. Wówczas zmarł ich starszy syn – Paweł.

- Miał nowotwór oka. Nastąpiły przerzuty. Gdy zrobiono mu biopsję, wątroba, niczym ziarenka piasku, przesypywała się przez ręce lekarza. Pawełek miał tylko 37 lat, gdy odszedł

– z bólem w głosie zwierza się nam pan Tadeusz.

Pawłowscy musieli nauczyć się żyć od nowa. Zgodne, kochające się małżeństwo skoncentrowało się na opiece nad młodszym synem, a senior rodu na pracy szkoleniowej. I kiedy wydawało się, że wszystko zmierza ku lepszemu, pani Anna zachorowała na nowotwór piersi.

- Rak... Usłyszeliśmy w ostatnich dniach 2019 roku. Anna przeszła operację usunięcia guza. Udało się uniknąć amputacji piersi. Odpukać, guz nie okazał się złośliwy. Ale i tak potrzebna była chemioterapia. Żona traciła siły, a wraz z nimi włosy. Z czasem jej stan zdrowia zaczął się wyraźnie poprawiać. Aż w końcu przyszły upragnione i wyczekiwane słowa onkologów, że komórki rakowe zniknęły z jej organizmu. Ulga i radość była przeogromna

– uśmiecha się szkoleniowiec.

Dziś Tadeusz Pawłowski swój czas dzieli na życie rodzinne i pracę w Akademii piłkarskiej Vorarlberg. No i oczywiście, jest na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w Śląsku.

- Gra drużyny może nie jest specjalnie efektowna, ale za to skuteczna. Dowodem na to jest czwarte miejsce w tabeli Ekstraklasy. Liczę, że wiosna będzie równie udana, jak pierwsza część rozgrywek, i zespół skończy sezon na podium. Śląsk to całe moje sportowe życie, a w obecnej ekipie, wiodące role wciąż odgrywa kilku zawodników, których trenowałem

– kończy Tadeusz Pawłowski.

 



Źródło: niezalezna.pl,

Piotr Dobrowolski