Dekomunizację patronów szkół czy ulic środowisko „Gazety Wyborczej” nazywa fobią PiS‑u (wcześniej – gdy jeszcze PiS‑u nie było – określała ją fobią prawicy). A może tu nie o PiS, lecz o Polskę chodzi? Bo co z Polską, oprócz pochodzenia, mają wspólnego komuniści – Julian Brun, Teodor Duracz czy Wincenty Rzymowski?
Przyjrzyjmy się życiorysowi i „spuściźnie” jednego z patronów warszawskich ulic – Teodora Duracza. Komunistą był od zawsze. Uczestnik rewolucji bolszewickiej na wschodniej Ukrainie. Po klęsce rewolty członek Komunistycznej Partii Robotniczej Polski i Komunistycznej Partii Polski. W oficjalnych dokumentach partyjnych domagał się np. oddania Niemcom „okupowanego” przez Polskę Pomorza Gdańskiego i Górnego Śląska.
Sowiecka agentura
Choć oficjalnie Duracz był radcą prawnym przedstawicielstwa handlowego ZSRS w Warszawie i prowadził własną kancelarię prawną, jego faktycznym pracodawcą była Moskwa i jej macki na terenie II RP: Międzynarodowa Organizacja Pomocy Rewolucjonistom (MOPR), Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela (razem z m.in. Wandą Wasilewską), a przede wszystkim sowiecki wywiad. Nie był pionkiem, lecz jedną z najważniejszych figur Stalina w Polsce (tak jak Bolesław „Bill” Gebert w USA). Przed polskimi sądami
Duracz, ps. Profesor, bronił działających na szkodę Rzeczypospolitej komunistycznych działaczy i szpiegów. Chyba najgłośniejszą sprawą, w której występował, był tzw. proces łucki (1934 r.). Wśród 57 osób oskarżonych o chęć oderwania od Polski jej południowo-wschodnich Kresów i obalenia przemocą ustroju państwa polskiego w celu wprowadzenia komunistycznej dyktatury był również Ozjasz Szechter, wpływowy członek Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, ojciec Adama Michnika. Sądowe materiały ze śledztwa przepisywała na potrzeby kompartii jego żona Helena Michnik, matka Adama Michnika.
Wróćmy jednak do Duracza. Po inwazji Niemiec i ZSRS na Polskę jego lokal pozostawał ważnym punktem sowieckiego wywiadu. Wkrótce został aresztowany, a potem – w maju 1943 r. – zamordowany przez gestapo na Pawiaku.
Spadkobiercy Duracza
Historia Duracza nie kończy się w momencie jego śmierci. Ten stalinowski agent miał licznych kontynuatorów. Przyuczonych do zawodu młodych sędziów, prokuratorów, adwokatów, a także dokształcających się śledczych Urzędu Bezpieczeństwa. Ci oprawcy w togach, zwalczający i mordujący polskich patriotów, w PRL‑u byli nazywani absolwentami szkół prawniczych, a w rzeczywistości tworzyli zastępy analfabetów po przyspieszonych kursach zawodowych. Wielu z nich to absolwenci tzw. Duraczówki (o której niżej). Oto niektóre nazwiska. Przysposobiona do zawodu sędzia Sabina Pawelcowa orzekała wobec niepodległościowców kary śmierci. Przysposobiony prokurator Edmund Felsmann nadzorował Zakład Karny w Goleniowie i uczestniczył w wykonywaniu wyroków śmierci na więźniach politycznych. Polskie podziemie wydało na niego wyrok śmierci, ale w wyniku nieudanej akcji uszedł z życiem. Potem pracował w ZUS-ie, z którego przeszedł na wysoką emeryturę.
Podstawowym „aktem prawnym”, stanowiącym podstawę tworzenia kadr „sędziów nowego typu”, był (przedłużany potem) dekret Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z 22 stycznia 1946 r. „o wyjątkowym dopuszczaniu do obejmowaniu stanowisk sędziowskich, prokuratorskich i notarialnych oraz do wpisywania na listę adwokatów”. Podczas otwarcia jednej z takich szkół (w Łodzi) ober‑ubek Jakub Berman mówił: „Przeżywamy tzw. łagodną rewolucję i chcę wam powiedzieć, że im twardsze będą wasze ręce, im czulszy wzrok, tym łagodniejsza będzie ta rewolucja. Bo są wrogie siły w Polsce, które knują zbrodnie. Chcą rozpętać szał wojny domowej, chcą utopić kraj w potokach krwi bratniej. Waszym świętym obowiązkiem jest uchronić kraj przed tymi, którzy walczą ze wszystkim, co jest postępowe w Polsce. (...) Twardsze dłonie dla zdrad reakcji, czujniejsze oko (...) w walce o lepszą, szczęśliwszą demokrację polską!”.
Bez matury, ale z instynktem klasowym
W 1949 r. dr Emil Merz, jeden z morderców sądowych bohatera Polskiego Państwa Podziemnego gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, pisał o owych szkołach: „Powstały one w wyniku zapotrzebowania społecznego, wymiar sprawiedliwości Polski Ludowej nie mógł bowiem oprzeć się wyłącznie na przedwojennych kadrach sędziów i prokuratorów, którzy dzięki ciążącemu na ich umysłowości balastowi ideologii burżuazyjnej, z trudem tylko przystosowywali się do nowych stosunków i nie podążali za biegiem wypadków. Chodziło o wprowadzenie do organów wymiaru sprawiedliwości ludzi świeżych, nowych, niemających wprawdzie częstokroć matury licealnej, posiadających natomiast pewien staż pracy politycznej lub społecznej, doświadczenie życiowe, a nade wszystko – instynkt klasowy. Uniwersytety ludzi takich dostarczyć nie mogły. Dlatego stworzono Szkoły Prawnicze, do których wstęp mają tylko odpowiednio dobrani ludzie, skierowani przez partie polityczne i związki zawodowe. (...) Szkoły Prawnicze to nie tylko awans społeczny dla ich absolwentów, to w pierwszym rzędzie olbrzymi sukces Demokracji Ludowej na drodze zwycięskiego marszu ku Socjalizmowi”.
44 proc. z 1081 absolwentów tych szkół zostało sędziami, pozostali prokuratorami.
W 1990 r. Igor Andrejew, inny sądowy oprawca generała „Nila”, stwierdził: „Tandeta tej edukacji przekroczyła jednak wszelką miarę i... aby ratować sytuację (...) jesienią 1948 r. utworzono w Warszawie Centralną Szkołę Prawniczą im. Teodora Duracza, z dwuletnim cyklem nauczania”. Andrejew został pierwszym dyrektorem „Duraczówki”, która miała być kontynuacją średnich szkół prawniczych, a naukę w niej określano mianem studiów, choć ze zdobywaniem prawdziwego wykształcenia nie miało to nic wspólnego. Andrejew z dumą stwierdzał: „CSP jest pierwszą w Polsce wyższą uczelnią prawniczą, w której wszystkie przedmioty są wykładane zgodnie z założeniami marksizmu-leninizmu”.
Nowy typ sędziego
Jacy ludzie kończyli „Duraczówkę”, można się przekonać na podstawie książki Stanisława Krupy „X Pawilon, wspomnienia AK-owca ze śledztwa na Rakowieckiej”: „Innym razem przywitał mnie [śledczy] słowami: »Słuchajcie, wy skończyliście prawo«. Było to dla mnie podwójne zaskoczenie, dlaczego interesują go moje studia, a dwa, że mówi do mnie per wy, a nie ty ch..., ale odpowiedziałem spokojnie:
- Nie zdążyłem, zamknęliście mnie na czwartym, ostatnim roku.
- Rzeczywiście, ale dawne polskie prawo sądowe zdawałeś.
- Przyzwyczajenie wzięło górę i przeszedł na ty.
- Owszem.
- To zrób mi krótki wykład o sądach bożych.
- Do diabła, czyżbyście chcieli praktyki ordaliów [poddawanie oskarżonego próbom ognia i wody] zastosować do wydobywania zeznań?
- Nie podskakuj. Widzisz, zostałem skierowany na kursy prawa, no wiesz, te 6-miesięczne studia, tzw. Duraczówka. Jutro mam egzamin, a nie wiem nic o sądach bożych.
- Wyłożyłem mu to, co pamiętałem, a nadto przepytałem z ustroju średniowiecznego sądownictwa polskiego.
- Bardzo mi podziękował, a potem... „Gadaj, ty ch... O czym rozmawiałeś z »Radosławem« wtedy i wtedy?”.
Centralna Szkoła Prawnicza im. Teodora Duracza istniała do 19 czerwca 1950 r. W jej miejsce i na jej bazie powołano 1 kwietnia 1950 r. Wyższą Szkołę Prawniczą im. T. Duracza. Ta z kolei z 1 lipca 1953 r. została przekształcona w Ośrodek Doskonalenia Kadr Sędziowskich i Prokuratorskich im. T. Duracza. CSP i WSP ukończyło łącznie 421 osób, które – zgodnie z założeniami – utrwalały następnie władzę ludową.
Czy w III RP tym „sędziom nowego typu” należą się wysokie uprawnienia emerytalne? Czy Teodor Duracz nadal powinien mieć ulicę w Warszawie?
Tadeusz Płużański jest publicystą, szefem działu Opinie „Super Expressu”, autorem książek o zbrodniach stalinowskich: „Bestie” i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tadeusz Płużański