- Cieszę się, że umieram tak wcześnie, bo nie zmarnowałem ani minuty życia na rzeczy, które nie podobałyby się Bogu – mówił Carlo Acutis z pełną świadomością, że już nawet nie godziny, ale minuty jego doczesnego życia są policzone.
Zachorował w sierpniu 2006 roku. Jego rodzice, Antonia Salzano i Andrea Acutis byli przekonani, że to tylko chwilowa niedyspozycja. Przyjaciele zastanawiali się, kiedy wreszcie będą mogli z nim grać w piłkę. Jednak badania diagnostyczne wykazały śmiertelną chorobę. Białaczkę z ostrym przebiegiem.
Chłopak miał pełną świadomość tego, co się z nim dzieje. Dlatego swoje cierpienie ofiarował w intencji Kościoła i Ojca Świętego. W szpitalu martwił się nie o siebie, tylko o bliskich, że będzie im smutno bez niego. Martwił się też, że zbyt wiele kłopotów przysparza lekarzom i pielęgniarkom. Z relacji tych, którzy mieli z nim w tym ostatnim czasie kontakt, wyłania się obraz bardzo młodego człowieka z całego serca kochającego Boga i ludzi.
Nicola Gori, biograf błogosławionego, podkreśla, że nie był on wyobcowany czy oderwany od rzeczywistości. - Przeciwnie, cały czas był sobą. Świadomy swojego spotkania z Jezusem. W kwestiach moralnych nie akceptował kompromisu. Był gorliwym obrońcą fundamentalnych zasad życia. Taki młody, a tak niezwykły. Dojrzały, mądry, pobożny nastolatek, którego skarbem była Eucharystia nazywana przez niego "autostradą do nieba".
Zachęcał rówieśników i nie tylko ich do zrozumienia, że celem w życiu powinna być wieczność. Niebo, a nie bogactwo czy kariera. Tę mógłby osiągnąć bez trudu. Był geniuszem komputerowym. Projektował strony, pisał programy. Swoje wybitne uzdolnienia w dziedzinie informatyki wykorzystywał do ewangelizacji. Tworzył strony internetowe o cudach eucharystycznych czy świętych. Zdobył sobie taką popularność, że wiele instytucji kościelnych zamawiało u niego portale.
Carlo miał świadomość niebezpieczeństwa uzależnienia od środków przekazu. Przepadał za grami komputerowymi, jednak sam sobie narzucił limit czasowy – jedna godzina tygodniowo. - Nie chciał być niewolnikiem tych narzędzi – mówiła matka błogosławionego w wywiadzie udzielonym Radiu Watykańskiemu. – Umiał je zdominować i wykorzystać do rozpowszechniania wielkiej miłości jaką żywił do Eucharystii i Jezusa.
Życie rzeczywistością wiary obserwował u swoich rodziców. Nie tylko obserwował, ale przyjął je, przystosowując do swojej osobowości. Podczas wspólnie przeżywanej liturgii, małżonkowie Acutis zauważyli, że ich dziecko okazuje szczególną miłość do Eucharystii. Nie tylko miłość, ale i zrozumienie tego Najświętszego Sakramentu i to takie, jakim się może pochwalić nie tak wielu dorosłych. Dlatego bez trudu uzyskali zgodę proboszcza na udzielenie mu wcześniejszej pierwszej komunii. Miał wówczas siedem lat. Od tego momentu starał się codziennie przystępować do komunii, najczęściej przed lekcjami i to na tyle wcześnie, żeby mieć także czas na adorację.
- Według mnie - często mawiał Carlo – wielu ludzi nie rozumie prawdziwie i dogłębnie znaczenia mszy świętej. Gdyby wszyscy zdawali sobie sprawę, jak ogromnym szczęściem obdarzył nas Pan, dając nam pokarm czyli hostię, chodziliby do kościoła codziennie aby uczestniczyć w spożywaniu owoców odprawianej ofiary, a nie zajmowaliby się tyloma niepotrzebnymi sprawami. I dalej: Jezus postępuje bardzo oryginalnie, ponieważ chowa się w malutkim kawałeczku chleba. Tylko Bóg może zrobić coś tak niewiarygodnego.
Jego cytowany już biograf stwierdził, że mając na uwadze ilość czasu, jaką Carlo przeznaczał na działalność w parafii, śmiało można o nim powiedzieć, że był on dzieckiem kościoła. To właśnie za Kościół chłopiec się modlił i ofiarował wyrzeczenia. Głęboko przekonany, że aborcja jest zbrodnią, w Internecie przekazywał niewzruszone stanowisko, że każdy człowiek ma prawo do życia. Nie chował się za komputerem. Rozmawiał z rówieśnikami, przekonywał, ale i szanował wszystkich, także i tych o odmiennych poglądach.
- Dla mnie jest to zupełnie niezrozumiałe – mówi dziewiętnastoletni Marcin, tegoroczny maturzysta. – Nie rozumiem jego odwagi. Ja po prostu milczę. To mnie wystarczająco dużo kosztuje. Ostatnio moja ekipa podłączała się do tego strajku kobiet. Ja sobie nie wyobrażam bardziej głupiego i wrednego hasła niż to o macicy. Wiem, że powinienem im to powiedzieć. Zamiast tego stwierdziłem, że mam wizytę u dentysty. Ja nie umiem być takim Carlem, a chyba bym chciał…
Wystawa o cudach eucharystycznych, która jest dostępna w siedemnastu językach na całym świecie, a w samych tylko Stanach Zjednoczonych dotarła do tysiąca parafii, to chyba największe dzieło niezwykłego chłopaka.
Wręcz przeciwnie. Nie ukrywał swoich słabości. Nie próbował ich „pudrować”. Był łakomczuchem, więc stawiał sobie ograniczenia w jedzeniu. Trudno mu było usiedzieć spokojnie na lekcjach, bez pogaduszek z kolegami. Więc prosił Boga o dar panowania nad sobą. Miał jedenaście lat, gdy spytał mamę, czy może zostać katechetą. Później kilkakrotnie mówił o pragnieniu bycia księdzem. Nie zdążył. Pan Bóg zabrał go wcześniej do siebie.
- Jego zasadą dążenia do świętości – pisze redaktor naczelny Katolickiego Tygodnika „Niedziela”, ks. Jarosław Grabowski – było „mniej mnie, żeby zostawić miejsce dla Boga[…]”. Czego może nas nauczyć ten młody człowiek? Może tego, że o wartości człowieka nie decydują tytuły, stanowiska, zamożność, wiek czy uroda. Wartość człowieka określa to, co on kocha. A o wartości młodziutkiego Carlo zadecydowała autentyczna miłość do Jezusa.