Temat aborcji emocje społeczne rozpala co najmniej od końca PRL. Choć więc po decyzji Trybunału Konstytucyjnego wojna już nie tyle ideologiczna, co cywilizacyjna, wybuchła ze zdwojoną mocą, nie znaczy to, że mamy do czynienia ze zjawiskiem nowym. Zmieniają się jednak akcenty, a niekiedy odnieść można wrażenie, że z samej logiki przemian, nazywanych mocno na wyrost „postępem”, wynika znalezienie się przeciwników przerywania ciąży na straconej pozycji.
Dziś zdecydowanie można zauważyć, że zwolennicy aborcji demonstrujący na ulicach to ludzie bardzo młodzi, nastawieni szalenie emocjonalnie, a przy tym całkowicie zamknięci na wszelką dyskusję. To realna, ponura wersja dawnych żartów o bezstresowym wychowaniu, tyle że wbrew pozorom stresu pełna.
Krzykiem i agresją bardzo często zasłania się bowiem wrażliwość (oczywiście nastawioną tylko na siebie, w najlepszym razie na grupę sobie podobną – rówieśników, przyjaciół, fanów tych samych idoli), depresję czy poczucie wyobcowania.
Celowo przerysowując, postawić można hipotezę, że rodzice, próbując radzić sobie lepiej lub gorzej w zderzeniu z nowymi realiami ustrojowymi, zabiegani, zmęczeni, często sfrustrowani, trochę ze swojej roli abdykowali, a trochę zostali jej pozbawieni przez inne ośrodki wychowawcze i kształtujące coraz mocniej świadomość media elektroniczne. O ile nauczyciele, będąc w pewnym stopniu towarzyszami w tej samej biedzie, skupili się na wyrabianiu coraz bardziej wystandaryzowanych wyników, stopniowo również wypadli, oczywiście z godnymi uznania wyjątkami, ze swojej dawnej roli, o tyle świat najpierw telewizji i coraz głupszych programów młodzieżowych, następnie zaś internetu zakwestionował miłość i oddanie tych pierwszych oraz autorytet jednych i drugich.
Sam zaś przeszedł dość przerażającą przemianę, której symbolem mogą być telewizje muzyczne. Przez lata 90. i 2000. stopniowo przeszły one ewolucję od stacji nadających coraz bardziej skomercjalizowane i pozbawione duszy teledyski, z muzyką samą w sobie zmierzającą w kierunku tanecznego ujednolicenia i coraz oszczędniejszych w przekazie tekstów, do producentów promujących bezmyślny, rozrywkowy i całkowicie bezrefleksyjny styl życia z programów „reality show”. Te szybko osiągnęły zaś poziom tak niski, że w swoim czasie uważana za przekroczenie granic i pogardzana przez elity pierwsza polska edycja „Big Brothera” jawi się intelektualnym i ambitnym eksperymentem socjologicznym.
Telewizja stała się w pewnym sensie symbolem żenady, wiele osób zaczęło obnosić się wręcz z nieposiadaniem telewizora, zwłaszcza gdy w pełni rozpowszechnił się internet. Youtuberzy, pranksterzy, patostreamerzy weszli tam, skąd inni dawno już uciekli, robiąc im miejsce. Szybko znaleźli się tam również rozmaici ludzie z misją układania sobie i innym świata, równie chimeryczni i niestabilni jak ich publiczność. Echa tego widzimy, czy raczej słyszymy, w obecnej, szokująco dla wielu wulgarnej formie protestów.
Infantylizację świata dorosłych, którzy najwyraźniej nie dorośli, widzieliśmy już przy okazji ujawnień artystycznej ekspresji strajkujących nauczycieli. To przebieranie się za świnie i krowy, merytorycznie bardzo skromnie uzasadnione obsesyjną krytyką dotacji dla rolników (wypłacanych zresztą przez Unię Europejską) i kabaretowe przyśpiewki były zapowiedzią tego, co dziś atakuje nas z każdej strony. Czy to wynik edukacji, czy wręcz przeciwnie – infantylni nauczyciele tak samo jak agresywne dzieci i podchwytujący ich hasła politycy są efektem wcześniejszej kulturowej zmiany – to temat na pogłębione badanie, którego nikt już zapewne nie przeprowadzi. Zamiast tego można dokonać uzasadnionego naukowo, politycznie, ba!, nawet moralnie samooszukania.
Tak jak przedstawiciele społeczności Instytutu Literatury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, którzy czują się kompetentni do oceny orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, oczywiście krytycznej, od której przechodzą jednak do tego, na czym powinni znać się najlepiej – do omówienia języka protestów i towarzyszących im przekazów medialnych. Czy narzekają na upadek języka? Skądże. „Jako badaczki i badacze literatury, jesteśmy szczególnie wyczuleni na język jako narzędzie kształtowania społecznej rzeczywistości. Dlatego z niepokojem obserwujemy retoryczne manipulacje, jakie stają się narzędziem przekazów partyjnych i medialnych, wspierających godzący w Polki wyrok. Jednocześnie stwierdzamy, że użycie wulgaryzmów, które pojawiają się podczas protestów przeciwko decyzji Trybunału, a które wywołały w ostatnich dniach dyskusje na temat zasadności takiej formy sprzeciwu, jest przykładem uprawnionej w tych warunkach ekspresji gniewu, frustracji i bezradności. Brutalny język jest uzasadniony, jeśli stanowi narzędzie oporu wobec drastycznego ograniczania prawa do decydowania o sobie”.
Aż chciałoby się skwitować to tym samym słowem, które okazuje się uzasadnione i tym uzasadnieniem rozgrzeszone, ale przecież nie wypada.
Mamy więc brutalniejszy język, ale i skrajny egoizm, przesunięcie ciężkości postulatów, ale i samej oceny aborcji. „Aborcja jest OK” – piszą bardzo młode dziewczyny kredą po ścianach i chodnikach, ich starsze koleżanki ozdabiają błyskawicami i wieszakami wystawy sklepów, facebookowe profile, a nawet, co szczególnie uderza, przychodnie czy przedszkola, w tym te, w których same opiekują się dziećmi, które z mocy ustawy mogły się nie narodzić.
Jeśli uważamy chorobę dziecka za powód do tego najbardziej ostatecznego rozwiązania, za chwilę możemy przenieść ten prawny nieporządek na dzieci urodzone, dorosłych, osoby starsze – i praktyka krajów Zachodu to właśnie potwierdza, przy czym próg choroby, uzasadniającej ten nieodwracalny czyn, stopniowo się obniża. Znikają też bariery i obostrzenia prawne. Wszystko w imię fałszywej troski o najsłabszych, którzy nie będą już mieli okazji przeżyć lub nawet się narodzić.
Czy sprzeciw wobec takiego porządku koniecznie musi być uznawany za prawicowy czy konserwatywny? Przecież teoretycznie to lewica zawsze brała na sztandar słabszych, potrzebujących pomocy, tych o gorszej społecznej pozycji. Sufrażystki widziały w aborcji nie wyzwolenie, ale ostateczny akt męskiej przemocy wobec kobiety. Dziś wszystko uległo odwróceniu.
Choć czasem, tak rzadko, że można to uznać za głos odosobniony, pojawiają się wciąż takie opinie, jak wpis warszawskiego działacza lewicowego Andrzeja Smosarskiego, który nie znalazł zbytnio uznania jego kolegów. Smosarski zdjęcie dziewczyny trzymającej hasło: „Moje ciało, mój wybór”, komentuje porównaniem do usprawiedliwiania wszystkiego prawem własności – czy to nieludzkich praktyk kamieniczników, czy nieuczciwych praktyk pracodawców, czy wreszcie – kobiet przerywających ciążę. I chyba dotyka sedna problemu, bowiem to właśnie skrajny liberalizm, maskowany lewicowymi hasłami. To przecież ikona libertarianizmu, Ayn Rand w dziecku pozostającym w łonie matki widziała byt pasożytujący na jej własności – ciele, uznając tym samym prawo do aborcji jako kluczowe dla kapitalizmu. Te budzące sprzeciw porównania coraz mocniej przystają do dzisiejszych feministek, które nie mówią już o dramatycznym również dla kobiety wyborze, a czynią z aborcji wręcz radosną manifestację wolności. Część młodych libertarian protestuje dziś razem z feministkami.
W tym tekście zasygnalizowałem kilka problemów pobocznych, które ujawniły się przy okazji ostatnich protestów. Szukając rozwiązania bieżącego konfliktu, nie możemy znów stracić ich z oczu.