Jerzy Miller, szef komisji, która twierdzi, że badała przyczyny katastrofy smoleńskiej, uraczył opinię publiczną kolejnymi profesjonalnymi opiniami. Dowiedzieliśmy się, że zacne gremium nie zawracało sobie głowy badaniem, czy na wraku są ślady materiałów wybuchowych, czy ich nie ma.
Miller mówi wprost: „Nie wiem, czy cząsteczki były, czy nie było". Nie sprawdzał, bo wiedział, że nie było wybuchu. Logiczne? Według standardów Kremla bardzo. Pan Miller żali się też, że do tej pory nikt nie zaproponował mu merytorycznej debaty. Jest tylko publicystyka i emocje, a tych z własną fachowością zestawiać nie będzie. Warto zatem przypomnieć profesjonalizm obecnego wojewody małopolskiego –
manipulowanie czasem nagrań zapisów czarnej skrzynki, wymazywanie danych niepasujących do scenariusza o pancernej brzozie lub wyrzucanie ich z wykresów pokazujących odczyty urządzeń pokładowych tupolewa. To niektóre metody badawcze zastosowane przez Millera w oficjalnym dokumencie rządowym. Jak to możliwe, że po tym wszystkim są dziennikarze, którzy wciskają go opinii publicznej jako obiektywnego eksperta? Najwyraźniej i w tym środowisku standardy Kremla są decydujące.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Katarzyna Gójska-Hejke