Rzeczpospolita po raz pierwszy od kilkuset lat stoi przed wyjątkową szansą umocnienia i rozwoju. Naprawdę możemy zmienić Polskę, sprawić, by była dostatnia, bezpieczna, wpływowa, nadrobić całe dziesięciolecia niewoli, zniszczenia, grabieży.
Kilka dni temu minęła 337. rocznica wielkiego zwycięstwa polskiej armii pod Wiedniem. Wiktorii, która dała bezpieczeństwo nie tylko Polsce, lecz także całej Europie.
Jednak zanim doszło do tego spektakularnego sukcesu, król Jan III Sobieski musiał stoczyć walkę na rodzimej scenie politycznej z tymi, którzy za wszelką cenę chcieli uniemożliwić udział polskich wojsk i monarchy w obronie przed Turkami. I bynajmniej nie działali powodowani przekonaniem o braku zagrożenia, nieistotności ówczesnej sytuacji w Europie dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej. Nie. Źródłem ich aktywności były interesy obcego mocarstwa, a obiecane zaszczyty i ofiarowane pieniądze mobilizowały do działań przeciwko Sobieskiemu i Polsce.
Król ostatecznie wygrał tę rozgrywkę – prowadził niezwykle zręczną polityczną grę, a sprawne służby wywiadowcze dostarczyły mu argumentów, które okazały się decydujące.
Ten, chyba słabo poznany, kontekst wielkiego zwycięstwa pod Wiedniem wiele mówi o ówczesnej polskiej sytuacji, a także skłania do refleksji na temat współczesności.
Rzeczpospolita po raz pierwszy od kilkuset lat stoi przed wyjątkową szansą umocnienia i rozwoju. Naprawdę możemy zmienić Polskę, sprawić, by była dostatnia, bezpieczna, wpływowa, nadrobić całe dziesięciolecia niewoli, zniszczenia, grabieży. Nasza gospodarka potrzebuje wielkich działań infrastrukturalnych, które nie tylko staną się szansą na rozwój przedsiębiorstw, lecz także zwiększą nasz potencjał i możliwości. Sprawią, że w wielu dziedzinach będziemy mogli konkurować z najsilniejszymi. Mamy wielkie szczęście, że dostatek i bezpieczeństwo możemy budować w warunkach pokoju, a nie konieczności wyprawiania gdzieś armii.
Tymczasem okazuje się, że są w Polsce siły polityczne działające na rzecz zablokowania tych zmian. A zaciekłość i determinacja niektórych ich przedstawicieli naprawdę skłania do zadania pytania o to, czyje interesy reprezentują. Co sprawia, że choćby europosłanka Róża Thun z takim zaangażowaniem rzuciła się do sabotowania przekopu Mierzei Wiślanej, skoro nawet jej partyjni koledzy twierdzą, że Elbląg i region na nim skorzysta? Dlaczego ta polityk – w końcu wybrana głosami mieszkańców zupełnie innej części Polski, o kompletnie odmiennej specyfice – tworzy wręcz fejkową rzeczywistość, by wokół tej inwestycji kreować zamęt? Co skłania ją do podejmowania desperackich prób wymuszania na gremiach zagranicznych wrogiego zaangażowania wobec legalnych działań podejmowanych przez polski rząd?
Choć przecież taka aktywność Thun nie jest niczym nowym. Można śmiało powiedzieć, że europosłanka Platformy objawia się opinii publicznej niemal wyłącznie poprzez takie akcje. I prawdopodobnie tą drogą będzie podążała dalej. Ale należy uczynić wszystko, by w polskiej debacie publicznej takie działania mogły być rzetelnie opisywane i nazywane po imieniu. By obywatele mieli szansę sami wyrobić sobie o nich zdanie, bo tylko wówczas będą mogli dać wyraz swojemu niezadowoleniu wobec nich choćby podczas wyborów.