Tocząca się od miesięcy w PO walka o przywództwo owocuje nie tylko ujawnianiem kolejnych kompromitujących Donalda Tuska materiałów. Przynosi też dość niespodziewane zwroty akcji. Zażądanie od większości koalicyjnej wotum zaufania przez premiera miało umocnić jego pozycję i udowodnić, że panuje nad partią. Pokazało jednak coś innego – słabość chwiejącego się na stanowisku przywódcy, którego coraz trudniej traktować poważnie. W każdym razie Polacy traktować go tak przestali.
Ta sprawa – łatanie dziury sondażowej – stała się najwyraźniej dla premiera kwestią fundamentalną, skoro po tym, gdy jego „ekspoze” nie zaowocowało wzrostem słupków poparcia, a przeciwnie – umocnieniem przewagi PiS – Tusk odbył intensywny rajd po mediach.
Dziennikarze na zawołanie
Uruchomione zostały błyskawicznie pierwsze z brzegu zasoby na froncie medialnym – Jan Ordyński i Wojciech Mazowiecki w Jedynce Polskiego Radia, transmisje live w kanałach informacyjnych ze spotkań i konferencji prasowej premiera i organizowanych, nie bacząc na weekend, przez jego ministrów. Wreszcie wizyta u Moniki Olejnik, której z okazji wywiadu z premierem wydłużono program.
Nie zapomniano oczywiście o Tomaszu Lisie, który kolejny raz udowodnił, że choć nie nazbyt rozgarnięty (i karcony publicznie u konkurencji przez szefa rządu za popełniane błędy), wciąż zasługuje na miano pluszaka premiera. Pokazała się przy tej okazji nowa funkcja medialnych celebrytów – dziennikarze na zawołanie – którzy nad podziw lojalnie uczestniczą w rozpisanym na prowadzone przez nich programy widowisku propagandowym.
Wodzirej w trasie
I co? I nic właśnie. Nie widać, by Polacy zaczęli ufać szefowi rządu, oczekiwali z nadzieją na kolejne miesiące jego działań. Zwłaszcza że mimo składanych obietnic czują, że premier nawet nie będzie miał szans poważnie zająć się rządzeniem. Donald Tusk kursując od kamery do kamery i zapowiadając, że „można się go spodziewać wszędzie, szczególnie wiosną”, pokazuje się im po raz kolejny jako polityk żywo zainteresowany występami medialnymi, ale nie rządzeniem.
Bo jak Polacy mają liczyć na dobre, poważne rządy, skoro szef rady ministrów ma zamiar „być wszędzie”, zamiast ciężko pracować w gabinecie premiera? T
rudno oprzeć się wrażeniu, że Donaldowi Tuskowi funkcja premiera pomyliła się z rolą wodzireja bawiącego publiczność.
Tymczasem od wyjazdowego posiedzenia klubu w Jachrance dla polityków PO jest jasne, że w partii toczy się walka, która prędzej czy później musi doprowadzić albo do rozłamu w partii, albo do przesilenia oznaczającego upadek Tuska lub… wyrzucenie poza nawias życia politycznego Grzegorza Schetyny. Wtedy, latem, obecny szef komisji spraw zagranicznych próbował doprowadzić do przesilenia w partii, wypchnięcia z niej tzw. konserwatystów, wywołania rozłamu, a w dalszej perspektywie do obalenia Tuska i powstania koalicji PO–SLD. Dziś widzimy echo tamtych manewrów przy sprawie głosowania nad projektem ustawy zakazującej całkowicie aborcji.
Pospieszne wycofanie się posłów PO – jak John Godson – z zajętego wcześniej twardego stanowiska, bo, jak się dowiadujemy, ta sprawa jest „wykorzystywana w walce politycznej”, dowodzi, że faktycznie rozsadzająca klub wojna w PO trwa. Premier postanowił więc nie tyle zablokować zmiany w prawie dotyczącym aborcji (w Sejmie nie ma większości, która mogłaby taką ustawę uchwalić), co zatrzymać proces erozji, która jest na rękę walczącemu o przejęcie partii Schetynie.
Ostatnie publiczne już utarczki między Donaldem Tuskiem strofującym szefa klubu Rafała Grupińskiego a tym ostatnim, który na pogłoski o jego odwołaniu reaguje flegmatycznym: „ciekawe, kto zechce stanąć w szranki przeciw przewodniczącemu klubu”, pokazują, że przestano już nawet, w tej próbie sił, dbać o pozory.
Nie jest więc wykluczone, że walka o osłabienie, a w efekcie wymianę lidera i premiera może w najbliższych tygodniach wejść w decydującą fazę. Jeśli nie, można się spodziewać radykalnych ruchów Tuska wobec ludzi Schetyny i jego samego – takie przynajmniej przekonanie panuje w sejmowych kuluarach.
Załamanie propagandy
„Propaganda nie ma racji bytu, bo większość ludzi jest już nią zmęczona. Albo nastąpi realna zmiana i ludzie przestaną czekać w kolejkach do lekarza dwa lata, albo sondaże się nie poprawią. Za działaniami politycznymi nie mogą stać wyłącznie słowa” – mówił w „Polska the Times” prof. Paweł Śpiewak, nie tak dawno poseł Platformy, którego trudno posądzać o sympatie do opozycji. Klęskę polityki informacyjnej rządu widzi prof. Śpiewak, czemu nie widzi tego otoczenie premiera? Może jednak i spinowie Tuska mają tego świadomość, ale sądząc po ostatnich kilkunastu tygodniach – są zwyczajnie za słabi, by zaproponować cokolwiek prócz wypróbowanych dotąd chwytów, jak uruchomienie tuskobusu czy wysłanie szefa rządu na wspomniany wyżej rajd medialny. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zarówno sprawa aborcji, jak i in vitro są kolejnymi chwytami grania na emocjach i odwracania uwagi wyborców od innych kłopotliwych dla rządu kwestii. Z pomocną dłonią wyszedł Platformie Janusz Palikot otwarcie mówiący, że dąży do wywołania w Polsce wojny światopoglądowej. To oczywiście znakomicie służyć będzie promowaniu Ruchu Palikota, ale niemniej korzystne byłoby dla Platformy Obywatelskiej.
Znużenie rutyną
Pytanie tylko, czy Polacy dadzą się na tę socjotechnikę nabrać?
Zabiegi propagandowe przestają działać, gdy latami czeka się w kolejce w przychodni do specjalisty czy na badania. Gdy zamykane są kolejne kliniki onkologiczne, a chorzy na raka słyszą, że muszą na rozpoczęcie leczenia czekać kilka miesięcy. Wobec rosnącej drożyzny, bezrobocia, dramatycznej sytuacji w służbie zdrowia, znacznego obniżenia poziomu życia i przekonania, że rządzący nie są sojusznikami w tych trudnościach, tylko elitą, która „się wyżywi”, zainteresowanie in vitro czy aborcją – mimo ogromnych starań prorządowych dziennikarzy – może nie być zbyt gorące. Jednak premier mający gigantyczny problem z własną wiarygodnością, ze stylem sprawowania urzędu, w który ta niewiarygodność wpisana jest z definicji, będzie starał się przez kolejne dni czarować Polaków i zająć ich uwagę na wiele sposobów. Powtarzalność i przewidywalność tych zabiegów zamiast dodawać energii, budzi raczej uczucie znużenia rutyną.
Z sondaży wygląda zupełnie inne oczekiwanie Polaków – kończ waść, wstydu (sobie) oszczędź.
Dać czasowi czas
To jeszcze potrwa – los Leszka Millera, w czasie gdy był premierem, pokazuje, że proces upadku może trwać miesiące. Wydaje się jednak, że podobnie jak lidera SLD po wybuchu afery Rywina, tak i dziś los szefa rządu jest przesądzony. Doprawdy to już tylko kwestia czasu. Pozostaje pytanie, czy los Tuska podzieli i cała Platforma Obywatelska. Pisałam już kiedyś, że w tej partii, zorganizowanej jak korporacja, z pionową, feudalną hierarchią, w której trzeba mieć patrona, i uzależnieniem od decyzji partyjnych losów całych rodzin i znajomych pozatrudnianych na różnych stanowiskach, nie ma właściwie miejsca na bunt. Niesubordynacja polityka skutkuje natychmiast „czyszczeniem” ze stanowisk wszystkich jego ludzi. Ponadto w obecnym systemie partyjnym bunt przeciw liderowi oznacza najczęściej wypadnięcie z polityki w ogóle – usunięcie z biorących miejsc na listach wyborczych. Politycy PO, którzy mogą mieć dość płacenia za rządy Tuska, są więc w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
Bunt przeciw Tuskowi wybuchnie dopiero wtedy, gdy znaczna grupa posłów i senatorów, przeliczając sondaże na liczbę potencjalnych mandatów, zorientuje się, że dla nich, przy niewiarygodnym i skompromitowanym liderze, szans na wejście do parlamentu może nie być. Walka o sondaże Donalda Tuska ma więc i taki wymiar – nie dopuścić do mogącego go zmieść ze stanowiska lidera buntu w partii.
Artykuł ukazał się w aktualnym numerze "Gazety Polskiej"
Źródło: Gazeta Polska
Joanna Lichocka