Czas zarazy to jednocześnie czas sprawdzianów. Ze zdwojoną siłą ujawnia się to, co w ludziach najlepsze i najgorsze. Śmiech dusi, kiedy słucham rozmaitych celebrytów odciętych czasowo od tras koncertowych, jęczących: „Z czego teraz będziemy żyli?”. Jak macie czelność? Miliony waszych rodaków myślą, czy utrzymają się, jeśli ich pobory spadną do minimum socjalnego! Za jeden wasz koncert obywatel naszego kraju mógłby spokojnie żyć przez rok, jeśli zaś nie macie rezerw (które każdy powinien mieć), a jedynie długi i kredyty, to proszę bardzo – można iść szyć maski i kombinezony! Jeszcze bardziej groteskowo wyglądają reakcje opozycji, przekładającej partyjne interesiki nad sprawy ogółu. Z jednej strony wygląda, jakby kibicowano pandemii przeciw własnemu rządowi („im gorzej, tym lepiej’), z drugiej pojedyncze głosy rozsądku toną w ogólnej wrzawie i rozpaczy, że „władzy rośnie w sondażach”. Nie widać pomysłu na odwieszenie sporów na kołku i włączenie się w jeden wspólny front. Nie zauważyłem, by ktokolwiek poszedł w ślady marszałka Karczewskiego, który jako wolontariusz wziął dyżury w powiatowym szpitaliku nad Pilicą. Co na to doktorzy Arłukowicz, Kopacz, Grodzki czy Kosiniak-Kamysz? Ale są i dobre wiadomości. Naraz znikły problemy, dotąd nagłaśniane jako pierwszorzędne – zmiana klimatu, obrona praw mniejszości. Wobec zagrożenia życia milionów okazały się marginalne, głupie po prostu. Omnipotentne instytucje unijne ledwie dają oznaki życia, a ich mocarze, jak Donald Tusk, chowają się na kwarantannie.
Nieograniczony konsumpcjonizm załamał się za sprawą maleńkiego wirusa. Skończyły się krociowe zyski, mam nadzieję, że szlag trafi rozmaite parawaluty. Odzyskują za to swoje pozycje takie zapomniane do niedawna elementy jak rodzina, wiara, sens życia. W przeszłości odpowiedzi na podobną plagę były różne. Dziś pozostają głównie samotność i telewizja. I marzenie, by znów było, jak było. Niestety (a może na szczęście) nie będzie!