Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Władza należy do narodu

Opisując w pierwszej części niniejszego cyklu batalię o Trybunał Konstytucyjny, stoczoną między rządem a opozycją w latach 2015–2016, w istocie objaśniłem mechanizm i przyczyny obecnego sporu o Sąd Najwyższy. Spór o TK – przypomnijmy to raz jeszcze – rozpoczęła koalicja PO-PSL między wyborami prezydenckimi a parlamentarnymi w 2015 r., z jasnym i najzupełniej antydemokratycznym celem – uczynienia wyborów parlamentarnych politycznie nieistotnymi.

Trudno teraz nie uśmiechać się drwiąco, widząc tych samych ludzi udrapowanych na obrońców demokracji i wymachujących konstytucją, którą sami mają w głębokiej pogardzie. Ten sam mechanizm dotyczy sporu o SN, ba, nawet taktyka opozycji jest taka sama – tworzone przez siebie samozwańcze gremia, obradujące w oparciu o stworzone przez nie same procedury i w składzie przez siebie same określonym, udają konstytucyjne organy władzy sądowniczej.

Kto jest kim?

Grupa sędziów Trybunału Konstytucyjnego nie jest TK, o ile orzeka w składzie sprzecznym z regulacjami przewidzianymi prawem. Dlatego też rząd swego czasu odmówił opublikowania jej „wyroków”. Podobnie jest z Sądem Najwyższym. O jego składzie, strukturze, procedurach i zakresie kompetencji decyduje ustawodawca, czyli Sejm, a nie sam SN. Artykuł 176.2 konstytucji stwierdza: „Ustrój i właściwości sądów oraz postępowanie przed sądami określają ustawy”. A zatem podstawy prawne do działania sądów, w tym SN, tworzy Sejm, a nie same sądy, w tym nawet SN, który nie ma prawa dowolnie przyjmować lub odrzucać rozstrzygnięć władzy ustawodawczej w tym względzie. Ani TK, ani SN nie mogą rozstrzygać same o tym, w jakim składzie mają orzekać. Stąd odmowa publikacji „orzeczeń TK” przez rząd, który miał obowiązek tak się zachować, gdyż orzeczenia te nie były orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego. Podobna uzurpacja kompetencji przez TK nie mogła być w państwie prawa tolerowana.

Dziś ta sama historia powtarza się w odniesieniu do Sądu Najwyższego, który uznał się za kompetentny do wyrokowania o ustawach sejmowych (ustawa o SN daje mu prawo do opiniowania ustaw związanych z sądownictwem, ale nie do orzekania o ich legalności. Opinia nie jest wyrokiem. Można ją przyjąć lub odrzucić). Od wiążącej oceny ustaw jest TK, nie SN.

Trójpodział władzy nie oznacza dominacji władzy sądowniczej

Nie ma na świecie państwa demokratycznego, w którym sądy same się wybierają, same określają swoje uprawnienia, zakres kompetencji, skład i sposób orzekania, nie wykonując przy tym woli ustawodawcy, czyli parlamentu, lecz samemu uzurpując sobie jego kompetencje.

Jak pisałem jakiś czas temu, spór o sądy dotyczy odpowiedzi na pytanie o to, czy obowiązuje art. 4 Konstytucji RP: „1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. 2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Nie ma nigdzie, że wyjątkiem jest władza sądownicza, która należy do korporacji sędziowskiej i narodowi nic do tego.

Władza wykonawcza (rząd) jest kontrolowana przez Sejm lub bezpośrednio przez wyborców (prezydent) oraz przez sądy. Władza ustawodawcza kontrolowana jest bezpośrednio przez wyborców i przez sądy w obszarze ich kompetencji określanych przez Sejm. Sądy zaś uzurpują sobie nowe kompetencje i nie są kontrolowane przez nikogo poza samymi sędziami w łonie korporacji sędziowskiej. Praktyka wykazuje, że kontrola ta jest nieskuteczna, a sędziowie w istocie nie są odpowiedzialni przed nikim i za nic.

Drugie pytanie brzmi: „Skąd biorą się sędziowie i skąd powinni się brać?”. Czy jedna z trzech władz publicznych, której wszyscy jako obywatele podlegamy przymusowo, powinna być poza jakąkolwiek kontrolą obywateli i działać na zasadzie kooptacji korporacyjno-nepotycznej do grupy wyjściowej uformowanej na mocy decyzji Rady Państwa PRL i zweryfikowanej co do lojalności wobec tamtego systemu w stanie wojennym? Tak przecież jest.

Zwodnicza retoryka

Opozycja stawia tezę o pogwałceniu niezawisłości sądów z powodu złamania monopolu korporacyjnego stanu sędziowskiego, odtwarzającego się dotąd wyłącznie na zasadzie wyżej opisanej kooptacji. Złamaniem niezawisłości sądów ma być ich poddanie demokratycznej zwierzchności obywateli poprzez określanie przez Sejm RP ustroju sądownictwa i wybór osób do ciał de facto powołujących sędziów i kontrolujących pracę sądów. Ze względów propagandowych opozycja unika w swojej retoryce sformułowań o roli Sejmu RP – woli mówić o roli polityków, jak gdyby byli to jacyś samozwańcy bez demokratycznego mandatu wyborczego. Sędziowie takiego mandatu nie mają i dotąd mandatowani byli przez własne korporacyjne środowisko. Fachowość prawnicza jest tu argumentem, ale władza sędziowska nie jest taką władzą, jak władza lekarza nad pacjentem, czy profesora na uczelni. Jest władzą publiczną i przymusową. Lekarza czy uczelnię możemy zmienić, gdy nam nie odpowiada; sędziego – nie.

Nie jesteśmy młodą demokracją

Polska nie jest młodą demokracją, jak twierdzi Komisja Wenecka. Demokracja francuska liczy się od 1871 r., a ostatnie próby zamachu stanu przechodziła w latach 1958–1961, gdy komandosi wojsk kolonialnych z Algierii lądowali na Korsyce. Współczesna demokracja włoska liczy się od obalenia Mussoliniego, sięga więc 1943 r., niemiecka – 1949, portugalska – 1973, grecka – 1974, hiszpańska – 1975. Czy 30 lat od tych dat ktokolwiek nazywał owe kraje młodymi demokracjami? Czy w 1979 r. RFN to była młoda demokracja? Czy Hiszpania była nią w 2005 r.? Jakie były wcześniejsze tradycje demokratyczne tych państw?

Od 1505 r., z wyjątkiem okresów niewoli, obowiązuje w Polsce zasada, że jako obywatele podlegamy tylko takim prawom, które sami ustanowimy, a od statutów Zygmunta Starego z lat 1530 i 1538 zasada, że podlegamy tylko takim władzom, które sami powołamy. Sądy w Polsce wybierane i kontrolowane były przez obywateli od przywileju cerekwicko-nieszawskiego z 1454 r. Sejmiki ziemskie wybierały sędziów w poczwórnym składzie, a król z tej grupy mianował skład sądów.

W Konstytucji 3 maja sądy i trybunały, zależnie od ich rangi, wybierane były przez Sejm (centralne) lub sejmiki (prowincjonalne). Ustawa rządowa z 1791 r. słusznie zaś uchodzi za moment wprowadzenia w Polsce systemu trójpodziału władz i ci, którzy twierdzą, że wybieranie sędziów przez polityków i określenie ustroju struktury i kompetencji sądów przez ustawodawcę jest jej złamaniem, bredzą. Przeciwnie, jest jej istotą. Ustawodawca – czyli Sejm złożony z posłów, czyli z polityków, decydujący, jak to w demokracji, większością głosów – przyjmuje ustawy określające zasady pracy sądów, a te na podstawie tych zasad sądzą, a nie usiłują zastąpić ustawodawcę.

Pomysł, że sędziów miałby mianować namiestnik cara, a potem już ta grupa na zasadzie nepotyczno-korporacyjnej miałaby do końca świata bez kontroli obywateli mianować następnych, byłby słusznie przez naszych przodków wyśmiany i uznany za przednią krotochwilę. Dlaczego mamy obecnie traktować go poważnie? Dlaczego mielibyśmy czynić wyjątek dla władzy sądowniczej i zrzekać się jej ustanawiania jako obywatele, na rzecz korporacji zawodowej sędziów działającej na podstawie wyżej wspomnianych zasad kooptacji nepotyczno-korporacyjnej do grupy uformowanej przez namiestników sowieckich w czasach PRL?

Albo będziemy obywatelami, albo poddanymi

Jest rzeczą zadziwiającą, że dotąd znosiliśmy korporację przywłaszczającą sobie prawo sądzenia nas bez żadnej kontroli ze strony obywateli. Korporację wyłonioną przez komunistów i opartą na mechanizmie konserwującym taki właśnie jej charakter.

Jak chory to system, otrzymujemy świeże dowody każdego dnia. Od niezdolności osądzenia zbrodniarzy stanu wojennego, przez „sędziów na telefon”, sądy uznające istnienie 140-letnich właścicieli kamienic, po uniewinnienia sędziów dopuszczających się przestępstw pospolitych. SN ostatnio dokonał nawet prawnego zróżnicowania obywateli RP pod kątem ich przynależności zawodowej, anulując wyroki zapadłe z udziałem sędziów powołanych przez nową KRS, o ile dotyczyły innych sędziów, i utrzymując je, o ile dotyczyły zwykłych obywateli. Złamanie tego systemu korporacji jest w żywotnym interesie Rzeczypospolitej. Jego obrona zaś znajduje bardzo słabe uzasadnienie moralne i kłóci się z podstawowym poczuciem sprawiedliwości.

Nie możemy się cofnąć. Albo rządzą Polacy, albo kasta i zagranica. Albo my, obywatele, jesteśmy Rzecząpospolitą, albo jesteśmy poddanymi kasty „mandarynów”, którzy rządzą nami z własnego nadania i bez naszej zgody.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Trybunał Konstytucyjny

Przemysław Żurawski vel Grajewski