Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Misja. Historia Marii Gordziejko

Ofiarami deportacji w głąb Rosji sowieckiej padały całe rodziny. Także dzieci – od niemowląt do nastolatków. - Tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci zgasło po drodze z nieludzkiej ziemi do ojczyzny. To ich pamięć chcę utrwalać – nie budować swoje ego – mówi Maria Gordziejko. 

Maria Gordziejko
Maria Gordziejko
Youtube.com/VOD Gazeta Polska [screenshot]

Ojciec Marii Gordziejko jako młodzik brał udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Dobrze musiał nakombinować, żeby go przyjęto. Był przecież niepełnoletni. Był też sierotą, trzy lata przed wybuchem wojny wychowywała go rodzina w Poznańskiem. Jednak zdemobilizowany wrócił na rodzinne kresy. Chrzest otrzymał w kościele p.w. Trójcy Świętej w Kosowie Poleskim (Ukraina). Jak wszyscy legioniści, otrzymał do zagospodarowania działkę na kresach z nadania marszałka Piłsudskiego. Ożenił się i urodziła mu się trójka dzieci. 

W bydlęcych wagonach

Po aneksji Polski przez Sowietów (patrz traktat Ribbentrop-Mołotow) ojciec Marii zdał broń, zakopał dokumenty identyfikujące go jako żołnierza Wojska Polskiego i czuł się względnie bezpieczny. Enkawudziści nachodzili co prawda rodzinę, domagając się wojskowych dokumentów, ale przecież ich nie było. Jednak i tak został aresztowany. Rodzina straciła z nim kontakt. Wiedzieli, że jest w areszcie MSW u Białorusinów i nic więcej. Wieczór 10 lutego 1940 roku. Maria zapamiętała walenie do drzwi i kilku uzbrojonych sołdatów panoszących się po domu. Tego roku była sroga zima. Matka skończyła 32 lata, Maria – 9. Któryś z żołnierzy żywił jakieś ludzkie uczucia, bo poradził gospodyni, by zabrała jak najcieplejsze rzeczy. Na spakowanie mieli pół godziny. Potem zawieziono ich na stację między Brześciem a Baranowicami. Tam kłębił się tłum. Sporo znajomych, kolegów ojca z wojska, leśników. Anna Muszczyk dziewiętnastoletnia żona leśnika strasznie płakała.

Pierwsza deportacja, tak jak pozostałe, była działaniem celowym i przemyślanym. Leśników wywożono, bo doskonale znali teren. Legionistów – wiadomo dlaczego. Sowieci spodziewali się oporu ze strony Polaków, więc usuwali wszystkich, którzy mogli wystąpić przeciwko nim. Tylko jak mogłaby to zrobić dziewięciolatka i inne dzieci… 

Zapakowani „na ścisk” w bydlęce wagony jechali trzy tygodnie do Workuty. Jedzenie było tylko to zabrane z domu. Dostawali „kipiatok”(wrzątek) i to najwyżej raz dziennie. Za toaletę musiała wystarczyć dziura w podłodze wagonu. I tak Maria znalazła się w „pasiołku” czyli miejscu wywózki. - To była podróż po ZSRR na koszt NKWD – żartuje dziś pani Maria. 

Trzymała ich wiara i modlitwa

Głód, przejmujące zimno, komary, pluskwy, praca ponad siły, od której zwolnione były tylko najmłodsze dzieci – to była ich codzienność. Pani Maria uważa, że przeżyła tylko dzięki Łasce i opiece Bożej. Trudno z tym polemizować. Gdy Sowieci zdecydowali ogłosić amnestię dla Polaków, komendanci pasiołków tworzyli listy zdolnych, ich zdaniem, do służby wojskowej. Oczywiście Gordziejków na nich nie było. Wtedy mama kazała im iść za saniami wiozącymi szczęśliwców. Wychudzone ledwo trzymające się na nogach dzieciaki nie nadążały. Były przerażone. Wilki wyły bardzo blisko. Nie wiedziały, czy skręcić w lewo, czy w prawo. W końcu szły za śladami pozostawionymi w śniegu przez żołnierskie obcasy. W Kołtasie zapakowano ich do bydlęcych wagonów. Wszyscy byli zdezorientowani. Znów trzy tygodnie podróży bez jedzenia i picia. Matki wątpiły, czy ich dzieci utrzymają się przy życiu. Wzdłuż trasy pociągu wyrastały pospiesznie wygrzebywane mogiłki. Anonimowe. Było ich dużo, bardzo dużo. 

Matula, matula

W Samarkandzie warunki też były nie do pozazdroszczenia. Uzbecy przyszłych żołnierzy armii Andersa, także co silniejszych z młodzieży, brali do roboty za grosze, częściej za coś do jedzenia.

- Wśród dzieci o wzdętych brzuszkach, cieniutkich nóżkach i rączkach wyróżniała się dziewczynka, która nie mówiła – wspomina pani Gordziejko – wołała tylko: matula, matula. Takie dano jej więc nazwisko. W Samarkandzie spotkało ich wielkie szczęście. Znalazła ich matka. Mieszkali w ziemiance dla pastuchów, teren był malaryczny. Siostra zachorowała i zabrano ją do szpitala. Na tym terenie szkolili się podchorążowie. Sami niedożywieni - dzielili się z cywilami. Arby (szałasy) były pełne zwłok. – Zastanawiałam się co z nami będzie – mówi pani Maria – zwłaszcza, że mama też znalazła się w szpitalu. 

Alek i Franek - bracia pani Marii - zostali skierowani do sierocińca w Krasnowolsku, a ona, razem z innymi zwolnionymi z łagrów, znalazła się w Iranie. - Dla nas – podsumowuje – generał Anders był jak Mojżesz, który uratował swój lud, wprowadzając go do ziemi obiecanej. 
Sto tysięcy ludzi zdolnych do noszenia broni, czterdzieści tysięcy cywilów, dwadzieścia tysięcy sierot. Oni wszyscy zawdzięczają generałowi wiele – jeśli nie wszystko. 

Bądźcie dobrymi Polakami

W Persji stu dwóch chłopców i tyleż dziewcząt (w tym pani Maria) trafiło pod opiekę sióstr szarytek. Tam też spotkały harcmistrza, potem kapelana rodzin katyńskich, nieżyjącego już księdza Zdzisława Peszkowskiego.

- Miał charyzmę. Kochaliśmy go, a on powtarzał: musicie być dobrymi Polakami. Wzięłam to sobie do serca. Mama dołączyła do nas w Libanie. To był cud. Wspomnienia z Libanu są już piękne. Już Persowie witali nas jak bracia. Pan Józef Czapski był dla nas niesłychanie serdeczny. 
Ksiądz Franciszek Tomasik, salezjanin, opiekun dzieci w Libanie dbał o ich religijne wychowanie. Co niedziela prowadził swoich podopiecznych do kaplicy szarytek w Isbachanie, które to miejsce zaczęto nazywać miastem dzieci.

Maria Gordziejko - szczupła, wyprostowana kobieta o świetnej kondycji przyjmuje wszystkie zaproszenia tych, którzy pragną poznać jej historię. Ostatnio na zaproszenie Akcji Katolickiej gościła w kościele oo. bernardynów  p.w. Jana z Dukli w Warszawie. Sala była pełna.

- Tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci zgasło po drodze z nieludzkiej ziemi do ojczyzny. To ich pamięć chcę utrwalać – nie budować swoje ego – mówi ta niezwykła kobieta. 
 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Maria Gordziejko

Kaja Bogomilska