"Niezależny jak sędzia Paweł Juszczyszyn", "Jego słowa przejdą do historii", "powinny być wybite złotymi zgłoskami" - tak sędziego, który zażądał od Kancelarii Sejmu list poparcia członków nowej KRS, określała "Gazeta Wyborcza". Ale szybko okazało się, że nowy bojownik o tzw. praworządność ma przede wszystkim zadatki, by stać się kolejnym symbolem moralnej degradacji sędziowskiej „kasty”. Przypominamy, co o Juszczyszynie w grudniu 2019 roku pisała „Gazeta Polska”.
Paweł Juszczyszyn - sędzią Sądu Rejonowego w Olsztynie, który od września przebywał na delegacji do Sądu Okręgowego - stał się zarówno katalizatorem, jak i głównym bohaterem ubiegłotygodniowych protestów przeciwko rządowi.
Wszystko zaczęło się, gdy Juszczyszyn rozpatrywał sprawę o zapłatę z powództwa jednego z funduszy inwestycyjnych przeciwko Joannie S. Gdy zauważył, że sędzia z Lidzbarka Warmińskiego, który wydał wyrok w pierwszej instancji, został mianowany przez nową Krajową Radę Sądownictwa (KRS), to - powołując się na wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE - zażądał od Kancelarii Sejmu list poparcia członków nowej KRS. Podważając przez to legalność ich wyborów, a co za tym idzie - legalność nowo powołanych sędziów.
Kiedy zaś minister sprawiedliwości z oczywistych względów cofnął delegację Juszczyszyna, prezes olsztyńskiego sądu zawiesił go na miesiąc w orzekaniu, a rzecznik dyscyplinarny sędziów wszczął postępowanie dyscyplinarne - Juszczyszyn uznał się za ofiarę „pisowskiego” reżimu.
Tymczasem rzeczywistych ofiar - i to nie „reżimu”, a sędziego - należałoby szukać gdzie indziej. A przynajmniej tak wynika z ustaleń olsztyńskiego dziennikarza Adama Sochy, jak i z reportażu, jaki kilka lat temu wyemitowała telewizja TTV należąca do... TVN.
"Moje życie zostało zniszczone, nikomu za to włos z głowy nie spadł. Nie mam żadnego słowa na obronę polskiego sądownictwa i prokuratury" - tak w reportażu dziennikarzy telewizji TTV cztery lata temu mówił Zbigniew Parowicz - rolnik, który przez 20 lat prowadził gospodarstwo rolne w Kondratowie pod Olsztynem. Zajmował się on głównie hodowlą drobiu oraz sprzedażą jajek. Gdy ceny tych ostatnich drastycznie spadły, Parowicz zaciągnął kredyt od firmy, od której wcześniej kupował paszę i nawozy. Pożyczona kwota wyniosła 50 tys. zł. Gdy dług urósł do 66 tysięcy, sprawa trafiła do komornika.
Powołano rzeczoznawcę. Ten po rzekomym zapoznaniu się z majątkiem Parowicza uznał, że piętrowy dom, obora, stodoła, budynek gospodarczy i 13 ha ziemi są warte ponad 300 tys. zł. Ostatecznie komornik sprzedał gospodarstwo za ponad 200 tys. zł. Ale - jak zauważali wówczas autorzy reportażu w TTV - „taka kwota była zapisana tylko na papierze”. Okazało się, że nabywca przejął gospodarstwo Parowicza za kwotę - uwaga - 32 tys. zł - czyli równowartość samego wadium. Jak to możliwe?
„Komornik wraz z nadzorującym go sędzią, nie czekając na dopłacenie pozostałej sumy, uznali egzekucję za zakończoną.
Nabywca z tego skorzystał i przejął gospodarstwo za cenę samego wadium (32 tys. zł.), nie wpłacając brakujących 180 tys. zł. Przez to [Parowiczowi] zabrakło pieniędzy na spłatę stosunkowo niewielkiego zadłużenia” - alarmowali wówczas autorzy reportażu.
Odsetki wciąż rosły, a Zbigniew Parowicz - który bezskutecznie dopominał się w sądzie o brakujące 180 tys. zł należności ze strony nabywcy jego dawnego gospodarstwa - nie był w stanie spłacić reszty zadłużenia.
W końcu w sprawie pokrzywdzonego rolnika interweniowała ówczesna poseł Lidia Staroń, dziś senator. Wystąpiła do prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie, prosząc o sprawdzenie akt sprawy. „Posłanka złożyła w sprawie rolnika wiele zapytań poselskich. Czytamy w nich, że gdyby do sądu trafiła wówczas pełna kwota z licytacji komorniczej, dług rolnika zostałby spłacony. Tymczasem Parowicz nadal był ścigany i rosły odsetki. Dopiero po interwencji Lidii Staroń wysłano wizytatora sądowego do Sądu Rejonowego w Olsztynie, a ten potwierdził, że sędzia popełnił pomyłkę. Było już jednak za późno. Parowicz stracił rodzinę i stał się nędzarzem” - czytamy w artykule Adama Sochy na lokalnym portalu „Debata”.
Decyzją sądu nabywca majątku Parowicza ostatecznie wpłacił ustaloną kwotę. Przez cały ten czas dług rolnika jednak rósł, a zwrócone środki nie wystarczyły na spłatę wierzycieli. Mężczyzna przeniósł się do mieszkania komunalnego i podupadł na zdrowiu. Sprawa komornika trafiła do prokuratury. Tam uznano co prawda, że gospodarstwo było warte ponad pół miliona złotych, ale sprawę umorzono.
Dziennikarze usiłowali usłyszeć słowo komentarze od komornika i od samego sędziego, za sprawą którego Parowicz został zrujnowany. Owym sędzią, indagowanym przez dziennikarzy TTV, był właśnie... Paweł Juszczyszyn. Wówczas nie chciał on jednak rozmawiać z przedstawicielami prasy.
Zbigniew Parowicz po latach wyniszczających zmagań z wymiarem sprawiedliwości zmarł w marcu bieżącego roku. Dziś sędzia Juszczyszyn tak odnosi się do tamtej sprawy w mediach społecznościowych: "Przez niemal 20 lat wydałem tysiące orzeczeń. Do stron odnosiłem się z szacunkiem. Służbę sędziowską niezmiennie wykonuję z pełnym zaangażowaniem. Zdarzały się z pewnością uchybienia".
Właścicielami telewizji TTV, w której reportażu "Gospodarstwo przejęte za wartość wadium" sprzed czterech lat sędzia Juszczyszyn jawi się jako szwarccharakter, są Grupa TVN (ponad 50 proc.) i spółka producencka Stavki. Nawiasem mówiąc, większość udziałów w firmie Stavki ma... Grupa TVN. Dziś flagowa telewizja informacyjna tego koncernu, czyli TVN24, z olsztyńskiego sędziego robi bohatera walki o praworządność. Jak wybrnąć z tego dysonansu poznawczego?
Gdy o sędzim Juszczyszynie zaczęło być głośno z powodu jego buntu przeciw władzy - i gdy Adam Socha przypomniał sprawę reportażu o Zbigniewie Parowiczu - nagranie zniknęło ze strony internetowej telewizji TTV. „Strona nie została odnaleziona” - tyle można znaleźć pod dotychczasowym adresem reportażu.
Na szczęście poza Grupą TVN istnieje jeszcze w Polsce życie medialne. Inaczej na światło dzienne nie wypłynęłyby inne ciekawe fakty dotyczące sędziego Juszczyszyna. Olsztyński portal „Debata” ujawnił m.in. szczegóły dotyczące deliktu dyscyplinarnego, jaki miał w 2018 r. popełnić Paweł Juszczyszyn.
Otóż według red. Sochy - bo to on był autorem artykułu - sędzia utrzymywał, że nie chce orzekać w głośnej sprawie policjantów z Olsztyna, oskarżonych o znęcanie się nad zatrzymanymi na komendzie. Juszczyszyn tłumaczył, że osobista znajomość z żoną jednego z oskarżonych policjantów (kobieta pracuje w sądzie) stanowi przeszkodę w prowadzeniu przez niego procesu. Wzajemne kontakty miały być tak bliskie, że sędzia i kobieta mieli powierzać sobie rodzinne sekrety. Jednak nawet koledzy-sędziowie nie uwierzyli w te opowieści. Pierwszy skład sędziowski rozpatrujący wniosek Juszczyszyna nie zgodził się na jego wyłączenie ze sprawy. Drugi - w reakcji na kolejny wniosek sędziego - przesłuchał wspomnianą żonę policjanta. Kobieta stanowczo zaprzeczyła, jakoby jej znajomość z Juszczyszynem wykraczała poza standardowe relacje służbowe. Zacytujmy jeszcze raz dziennikarza „Debaty”. „Dlaczego więc sędzia Juszczyszyn za wszelką cenę chciał się uwolnić od prowadzenia tej sprawy? - pytam w sądzie innych sędziów. Powód był prozaiczny. To ciężka sprawa, jest 12 oskarżonych, będzie się bardzo długo toczyć, więc sędzia miałby dużo pracy - usłyszałem”.
Adam Socha dotarł także do dwóch innych informacji. Ustalił, że w październiku 2015 roku sędzia Juszczyszyn, prowadząc auto, został zatrzymany przez policję. Funkcjonariusze zmierzyli, że jechał 101 km/h w miejscu, gdzie dozwolona jest prędkość 50 km/h. „Debata” opisuje, co było dalej:„Policja zatrzymała pojazd, wówczas kierowca, Paweł Juszczyszyn okazał legitymację wydaną przez prezesa Sadu Rejonowego w Olsztynie i powiedział, że jest sędzią – czytamy w notatce służbowej policjanta drogówki”. A Kolegium Sądu Okręgowego w Olsztynie miesiąc później uznało, że „wykroczenie nie stanowi rażącej obrazy przepisów prawa wykroczeń i nie nastąpiło uchybienie zasad etyki i godności urzędu sędziego oraz w zachowaniu sędziego brak jest znamion oczywistego i rażącego naruszenia przepisów prawa, które uzasadniałoby skierowanie wniosku o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego”. Dziś Juszczyszyna broni w tej sprawie także znany antyrządowy portal oko.press, pisząc: „Z naszych informacji wynika, że sędzia został złapany przez drogówkę na początku miejscowości. Mogło być tak, że wjeżdżając do Wilkas wytracał prędkość. Nie naraził nikogo na niebezpieczeństwo”. Co ciekawe, na tym samym portalu opublikowano w 2019 roku takie artykuły jak "Szybcy i niebezpieczni. To kierowcy, nie piesi, odpowiadają za śmiertelne wypadki na pasach", "Piraci samochodowi zabili w 2018 r. 3000 osób" czy "Lewica chce skończyć z krwawymi żniwami na polskich drogach".
Jeszcze bardziej chyba kompromitujące są ustalenia Adama Sochy i „Debaty” na temat zmagań sędziego z jego byłą żoną. Zarabiający ok. 13 tys. zł Juszczyszyn wystąpił bowiem do olsztyńskiego MOPS o podział świadczenia 500 plus otrzymywane na dwoje dzieci. Tak by nie otrzymywała go w całości jego eksmałżonka - szeregowa urzędniczka. Po tym, jak MOPS nie przychylił się do wniosku sędziego, ten zaskarżył tę decyzję, ale przegrał. Na konto Juszczyszyna nie będzie wpływało więc dodatkowe kilkaset złotych, które sędzia - jak twierdzi broniący go zaciekle portal oko.press - zamierzał rzekomo przeznaczyć na... kieszonkowe dla dzieci.