Od jakiegoś czasu wszystkie światowe media żyją Australią. Na rozpowszechnionej globalnie infografice NASA udającej zdjęcie satelitarne, Australia wygląda jakby pochłaniała ją czerwona lawa. Wygląda to przerażająco. Do tego nagłówki i tytuły: Kataklizm, Katastrofa, Armagedon. „Mapa pożarów w Australii. Infografika tragedii”. „Śmiertelne pożary w Australii. Ogień coraz bliżej Sydney”. „Australia: Czy spełniają się najgorsze przewidywania”. Do tego zdjęcia poparzonych zwierząt. Spalone kangury zwinięte w pozycji embrionalnej. Potworności. Każdy człowiek widząc to jest wstrząśnięty. Zdjęcie matki z sadzą na twarzy unoszące dziecko, w tle dym, płomienie.
Czytamy: „zginęło co najmniej 25 osób, a także około pół miliarda zwierząt. 2500 budynków, w tym ponad 1300 domów, uległo zniszczeniu”. Czytamy: „Czy Australia podniesie się z ekologicznej katastrofy?” Znajomy pisze do mnie, no tak, pali się niedaleko, wyjeżdżając z domu gdzieś dalej, ludzie sprawdzają komunikaty służb. Ale my żyjemy normalnie.
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie mam zamiaru pomniejszać rozmiarów nieszczęścia. Zginęli ludzie.
„Pożary w Australii. 19-miesięczny syn odebrał medal nieżyjącego ojca”, „Pożary w Australii: Dziesiątki tysięcy osób uciekają przed ogniem”, „Apokaliptyczne pożary w Australii” – Jednak dziś najpoważniejsze zdawałoby się media prześcigają się niczym brukowce w hiperbolizacji, zakłamywaniu rzeczywistości.
Choć dziennikarze piszą niby uczciwie: „Pożary buszu w Australii – jedne z największych w historii”. Tak jedne z największych, to znaczy, nie największe. Były większe i o wiele większe. No dobrze, ale przecież „premier stanu Nowa Południowa Walia Gladys Berejiklian ogłosiła siedmiodniowy stan wyjątkowy”. Cóż, dzieje się tak co roku. Ale dziennikarze atmosferę podgrzewają. Gazeta sama się nie sprzeda.
A skoro nie największe, to zróbmy, żeby były jednak jakoś wyjątkowe: „Pożary buszu w Australii o tej porze roku nie są niczym niezwykłym, jednak w tym roku zaczęły się wcześniej niż zazwyczaj”. W 95 % doniesień nie podaje się obszaru objętego pożarami. Za to używa się trybu niedokonanego, by nie kłamiąc budować atmosferę grozy:
„Gigantyczne pożary trawią Australię. Ogień zbliża się do ludzkich osiedli” ale się nie zbliży. Tak samo jak nie zbliżył się do Sydney, co sugerował cytowany na początku przeze mnie tytuł. “Istnieje możliwość przekroczenia przez pożar tamy…”. Oczywiście taka możliwość w rzeczywistości nie istnieje, bo za tamą nie ma buszu. Nie ma się więc co palić. Australia to kraj pustynny. A piasek jest niepalny.
„Obecne pożary w Australii to tylko przedsmak tego, co nas czeka”. Ale czekać nie musi. I zapewniam, że nie czeka. Skończy się klikanie, publika Australią się znudzi, medialny potwór znajdzie nowy temat. Ten już zaczyna się wyczerpywać, więc czas na eksploatowanie celebrytów: „Australia wstrzymuje kampanię reklamową z Kylie Minogue”. Coś napisać muszą też portale branżowe: „Australijskie pożary trawią też gospodarkę”. No tak, to oczywiste, ale dla gospodarki tego wielkiego kraju to margines marginesu. Jednak media zrobią wszystko, byle ciągnąć żrący dotąd temat.
„Australia pożary: rodzina znanego przyrodnika ratuje tysiące zwierząt…”, mamy przecież pod ręką tysiące zajmujących historii, kiedy już piętnaste zdjęcie spalonych kangurów wywołuje tylko ziewnięcie.
Przeczytałem nawet coś takiego: „Fani krytykują Rozenek za brak zaangażowania w sprawę pożarów w Australii. Jak się tłumaczy?” Nie wiem jak się tłumaczy, nie wiem do końca, kto to Rozenek. No dobra, droczę się troszkę z wami Drodzy Państwo. Wiem, że to kobieta. Nieważne.
Na czym polega ta globalna manipulacja? Suma prawdziwych okruchów australijskiej rzeczywistości buduje obraz kłamstwa. Te pożary nie są wyjątkowe. Siedemnaście lat temu, w 2002 roku pożary buszu w jednym australijskim Terytorium Południowym objęły tereny niemal dwa razy większe niż dziś, bo ponad 15,000,000 hektarów. Piętnaście milionów boisk piłkarskich.
Czytamy: „NASA pokazała, jak z kosmosu wyglądają pożary w Australii. Były to poruszające zdjęcia ale fałszywe”. Oczywiście, że fałszywe. Z tym, że większość odbiorców myślała, że to zdjęcia, że to prawdziwy zapis rzeczywistości. Nic z tego. A prasa zaczyna już o tym kłamstwie pisać, bo zaczęła się właśnie faza kanibalizacji kłamstwa. Na końcu cyklu medialnego mamy bowiem fazę kanibalizacji. Teraz media będą żyły częściowym odkręcaniem tego, co nakłamały.
A w tym mega kłamstwie już pomijam litościwie próbę połączenia powtarzających się co roku od jedenastu tysięcy lat pożarów z gospodarczą działalnością człowieka: „Klimatyczne samobójstwo. "Pożary Australii niczym tragedia w Czarnobylu". Kłamią, bowiem za duże za kłamstwem klimatycznym stoją pieniądze. Biliony dolarów.
W sierpniu 2018 roku też mieliśmy „Ogromne pożary w Australii, mimo kalendarzowej zimy. Spłonęło już kilka tysięcy hektarów”. Te ubiegłoroczne pożary nie były zatem ogromne skoro w latach 70. płonął dwa tysiące razy większy obszar. Ale jesteście państwo wobec informacji telewizyjnych i radiowych bezradni. Ludzie wychwytują głównie emocje. I wtedy też mieli wrażenie armagedonu.
Mimo, że to było tylko kilka tysięcy wobec dzisiejszych milionów.
Wystarczy powiedzieć: „To w przybliżeniu tyle, ile wynosi powierzchnia Austrii”, by zrobić wrażenie.
I wreszcie dochodzimy do najważniejszego. Na przełomie 1974 i 1975 roku w Queensland, na terytorium Południowej i Wschodniej Australii, na Terytorium Północnym i w Nowej Południowej Walii spłonęło 107 milionów hektarów buszu. Dziś ponad 10 razy mniej.
Wszyscy piszą: dziś zginęło pół miliarda zwierząt. Twórcy raportu, na którym opierają się media całego świata policzyli te zwierzęta? Nie, założyli, że na jeden hektar przypada średnio 17,5 sztuk ssaków. Co oznacza, że na przełomie 74. i 75. roku zginęło nie pół miliarda, a pięć miliardów zwierząt. Wtedy był prawdziwy Armagedon.
Dotarcie do tych informacji zajęło mi trzy minuty. Ale nie sądzę nawet, żebyście mi państwo uwierzyli. Zapomnicie tezy tego felietonu zalani wcześniej obrazami i emocjami.
Kiedy zaczynałem robić jako dwudziestoczterolatek pismo podziemne w 1985 roku, mimo, że wojsku Jaruzelskiego udało się złamać polski naród, i w powodzenie walki z komuną wierzył może procent Polaków, miałem na zwycięstwo nadzieję, jak się okazało słusznie. Dziś takiej perspektywy wygranej nie mam. Górą jest kłamstwo klimatyczne, kłamstwo medialne, kłamstwo gender.
Przecież podobnie jak dziś z Australią było z niedawną histerią medialną wokół pożarów puszczy amazońskiej. Były to ewidentne podpalenia z chęci zysku, nie mające najmniejszego związku z globalnym ociepleniem nie wywołanym przecież przez człowieka. Co więcej równolegle z Amazonią paliła się Afryka. Pożary obejmowały obszary kilkakrotnie większe niż w Ameryce Południowej. Ale nikt nie miał interesu, żeby te akurat pożary nagłośnić.
Żyjemy w świecie, który, wydawałoby się, skurczył się do rozmiarów małej wioski. Wszyscy wiedzą co robią pandy w Chinach, jak szeroko ziewa leniwiec, jak przytula operowaną mamę koala.
Ale internet tak naprawdę niczego nie zmienił. Ośrodki władzy, finansowej, politycznej i medialnej nauczyły się robić memy. Puszczają filmiki na YouTube, założyły farmy trolli. Pompują swój przekaz w głowy ludzi, dokładnie tak samo jak w trzystuletniej epoce dominacji gazety. Internet ma dawać niby szansę na dziennikarstwo obywatelskie. Bzdura. Liczy się pieniądz i zasięgi. Prawda jest taka, że jesteśmy okłamywani jak nigdy dotąd. A może jest jeszcze gorzej. Bo po prostu jest jak zwykle. Wilki i owce. Tak jak było od początku świata.