W tym samym czasie, gdy PiS wykuwa program na kolejne dwie kadencje w Katowicach, opozycja negocjuje zjednoczenie i nikt tak naprawdę nie wie, kto z kim zawiąże koalicję. Nie ma bardziej wyrazistego sygnału dla wyborców, kto jest przygotowany do jesiennej batalii o parlament.
Trzydniowa konwencja programowa Zjednoczonej Prawicy w Katowicach była przygotowana z rozmachem na wzór amerykański. PiS niejednokrotnie czerpał inspirację ze sprawdzonych wzorców. Kilka tysięcy działaczy i sympatyków partii rządzącej, dyskusje ministrów, posłów i ekspertów z różnych dziedzin: od ekonomii, spraw bezpieczeństwa i energetykę po służbę zdrowia, infrastrukturę, nowe technologie, samorząd, kulturę, emerytury i rolnictwo. Podczas różnych paneli „Myśląc Polska” trwała wytężona burza mózgów.
Większość konstytucyjna to nie mrzonka
Zdecydowanie najistotniejsze z punktu widzenia strategii politycznej było przemówienie Jarosława Kaczyńskiego z soboty. Prezes PiS wydaje się przekonany, że obóz prawicy ponownie wygra wybory. Nie chodzi o to, czy partia rządząca pokona opozycję, ale w jakiej skali. – Nie możemy uczynić niczego, co by spowodowało, że ten wielki dorobek zostanie zmarnowany, że stracimy to, co uzyskaliśmy – ostrzegał polityków PiS Kaczyński.
W wystąpieniu lidera Zjednoczonej Prawicy ani razu nie padła nazwa jakiejkolwiek formacji opozycyjnej. Kaczyński nakreślił wizję jesiennych wyborów jako starcie dobra ze złem. – Alternatywą jest czas przeszły. Ten, w którym nic nie można było zrobić, wszystko było niemożliwe. Ten czas przeszły na swój sposób jest wzbogacony o to wszystko, co ostatnio usłyszeliśmy i zobaczyliśmy, o taką wielką ofensywę – użyję tego określenia, choć wiem, że ono będzie przedmiotem ataku – wielką ofensywę zła – stwierdził i dał jasno do zrozumienia, kto jest tym „złym”.
Co ciekawe, poruszony przemówieniem Kaczyńskiego był Donald Tusk, który natychmiast zareagował zaczepką na Twitterze. Już wcześniej prezes PiS zapowiadał, że dla polityków z jego ugrupowania wakacji nie będzie. Jego marzeniem jest zdobycie większości konstytucyjnej, co wcale nie jest mrzonką, biorąc pod uwagę całkiem możliwy kryzys poparcia dla mniejszych partii i system dwublokowy mogący się wyłonić po październikowych wyborach.
Czas na wielkie inwestycje i ekologię
Wicepremier Jarosław Gowin zapowiedział zwrot ku klasie średniej, która mogłaby poprzeć Zjednoczoną Prawicę. Obóz rządzący zdaje sobie sprawę, gdzie jeszcze tkwią rezerwy w elektoratach – do nich należą aglomeracje. Zdaniem Gowina po udanych transferach socjalnych czas na wielkie inwestycje.
Niedawno powstała bardzo ciekawa analiza Klubu Jagiellońskiego, która wyjaśnia fenomen zmiany wektorów polityki prospołecznej w Polsce od 2015 r. PiS złamało niepisaną zasadę funkcjonującą od czasów transformacji ustrojowej: obywatele powinni dbać o portfele, zaciskać pasa, budżet bowiem nie jest z gumy i nie stać nas na dodatkowe wydatki. Ugrupowanie Kaczyńskiego nie tylko odrzuciło tę retorykę, ale narzuciło nową formułę dyskusji: przez 30 ostatnich lat państwo tylko „zabierało”, więc teraz szerokie grupy społeczne mogą się stać beneficjentami prosperity budżetowej.
Nie inaczej postawił akcenty w Katowicach premier Mateusz Morawiecki. – Wdrożymy przepisy, aby nie powstawały betonowe dżungle, żeby w te upalne dni można było korzystać z zieleni – zadeklarował szef rządu. Był to istotny punkt przemówienia, być może najciekawszy, który odnosił się wprost do wyborców z miast.
Szef rządu zaproponował nową piątkę na kolejną kadencję, choć bez sformułowanego programu. Po pierwsze, zwiększone wydatki na służbę zdrowia z podniesionym PKB do poziomu 6 proc. Po drugie, wyższe stawki płacowe dla nauczycieli. Po trzecie, ekologia i wspomniany pomysł zalesienia zabetonowanych obszarów miejskich. Po czwarte, transformacja energetyczna – choć w tym punkcie zabrakło szczegółów. I wreszcie po piąte, wielkie inwestycje, takie jak Centralny Port Komunikacyjny, przekop Mierzei Wiślanej czy trasa ekspresowa Via Carpatia. Nowa piątka zapewne znajdzie się w oficjalnym programie PiS, który zostanie zaprezentowany w ciągu najbliższych tygodni.
Jedno jest pewne – zapowiedzi partii rządzącej są dla wyborców jasne. Można się z nimi zgadzać lub nie, podnosić kwestię kosztów, ale zarówno zwolennik, jak i przeciwnik obozu władzy doskonale wie, czego należy się spodziewać po ewentualnym zwycięstwie wyborczym. Katowicka konwencja „Myśląc Polska” tylko to potwierdziła.
Schetyna wciąż nie wie z kim i po co
Tego samego nie można powiedzieć o opozycji, która z jednej strony rusza w Polskę busami, a z drugiej – dobija targów, kto z kim i w jakiej konfiguracji. Robert Biedroń jeszcze w maju zapowiadał, że nigdy nie dołączy do koalicji z Platforma Obywatelską, bo ta nie zrealizuje lewicowych postulatów. Euforia lidera Wiosny po ogłoszeniu wyników do europarlamentu trwała krótko. Biedroń zauważył, że tonie i że jeśli nie dołączy do mocniejszego koalicjanta, polegnie w październiku.
Podstawowym programem Wiosny jest szeroko pojęte wsparcie dla osób LGBT, małżeństwa par homoseksualnych, adopcja dzieci przez nie, związki partnerskie i aborcja na życzenie do 12. tygodnia ciąży. PO wycofała się w ostatnich tygodniach z zalotów w kierunku elektoratu lewicowego. Joanna Mucha mówi dziś, że sprawy obyczajowe należałoby rozwiązać w referendum, a kwestię związków partnerskich trzeba ograniczyć do… par heteroseksualnych.
Skąd taka zmiana w narracji? Wpływ na taki obrót spraw w szeregach największej partii opozycyjnej miał wynik wyborczy z 26 maja i skala zwycięstwa PiS. Jeśli PO połączy się z Wiosną, to wówczas nie może liczyć na PSL. Władysław Kosiniak-Kamysz postawił Grzegorzowi Schetynie warunek: albo ludowcy, albo lewica. Kierownictwo PSL doskonale zdaje sobie sprawę z ogromnego ciosu, jakim było odebranie elektoratu mieszkańców wsi przez PiS. Te straty są praktycznie nie do oszacowania i niemal niemożliwe jest odbicie tej bazy wyborczej. Dlatego Kosiniak-Kamysz, który jeszcze pół roku temu nie widziałby przeszkód w jak najszerszej koalicji, wzbrania się rękami i nogami przed aliansem z Biedroniem.
Co prawda politycy PO i Barbara Nowacka wyruszyli w teren, m.in. po to, by pytać wyborców, dlaczego głosują na PiS. Efekty tych spotkań poznamy jesienią, bowiem zdjęcia uśmiechniętych sztabowców opozycji w mediach społecznościowych nie są żadnym wyznacznikiem. Tym bardziej że w sytuacji, w której Bartosz Arłukowicz z Krzysztofem Brejzą w pocie czoła podwijają rękawy w białych koszulach, PiS wyprzedza PO z pomysłem zorganizowania wielkiej konwencji. A Grzegorz Schetyna wciąż nie może być pewien, w jakiej konfiguracji stanie do wyborczej walki. Wszystko to sprawia wrażenie mało poważnej zabawy.
Nie wspominając już o tym, że Platforma Obywatelska, postkomunistyczna lewica, Biedroń, pozostałości po Nowoczesnej i PSL pasują do siebie jak kwiatek do kożucha.