Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Dopaść Biniendę. Tak w ostatnich miesiącach próbowano zdyskredytować eksperta podkomisji

Kilka miesięcy temu rozpoczęła się akcja mająca zdyskredytować prof. Wiesława Biniendę, czołowego eksperta podkomisji smoleńskiej, uznanego w USA naukowca. Jak ustaliła „Gazeta Polska” - najpierw Paweł Artymowicz nagabywał amerykańskich naukowców, pracujących nad wirtualną rekonstrukcją Tu-154, a potem ktoś zadał sobie trud, by dotrzeć nawet do chińskich współpracowników Biniendy, którzy od czasu pracy z nim zmienili adresy e-mailowe.

Marcin Pegaz/Gazeta Polska

Ubiegłoroczny raport techniczny podkomisji smoleńskiej cytowany był przez zagraniczne media, a pod tezami postawionymi w dokumencie podpisał się m.in. światowej sławy ekspert od badania wypadków lotniczych Frank Taylor.

Co więcej, już po opublikowaniu raportu specjaliści podkomisji dokonali kilku innych przełomowych ustaleń, m.in. odkryli, że Rosjanie dwukrotnie „znajdowali” w Smoleńsku te same rejestratory lotu Tu-154 - co jest de facto dowodem na ich zamianę bądź sfałszowanie. 

Podkomisja stwierdziła też, że przynajmniej na 107 częściach samolotu wykryto ślady substancji wybuchowych. „Przynajmniej”, gdyż wśród owych 107 elementów są tylko te, na których pozytywne wyniki dały badania aż trzema urządzeniami. Wśród wykrytych związków chemicznych były m.in. heksogen (RDX), pentryt, trotyl i dinitrotoluen.

Artymowicz odwiedza Amerykanów

W pierwszych miesiącach 2018 r. informowaliśmy, że w Mińsku Mazowieckim trwają pracę nad wirtualną rekonstrukcją wraku tupolewa, przygotowywaną przez amerykańskich naukowców z National Institute of Aviation Research (NIAR) z uniwersytetu stanowego w Wichita w Kansas. 

Wcześniej specjaliści ci badali sprawę wyrwania z burty lewych drzwi pasażerskich Tu-154, wbitych aż na 1 m w ziemię. Jak wyliczyli Amerykanie - prędkość pionowa tych drzwi potrzebna, aby wbić je całkowicie w ziemię i spowodować zniszczenia, jakie na nich zaobserwowano, musiałaby być większa niż 120 m/s. Tymczasem prędkość pionowa samolotu tuż przed uderzeniem w ziemię wynosiła 12 m/s, czyli była dziesięciokrotnie mniejsza.

Jeszcze w trakcie badań członkowie amerykańskiej ekipy zaczęli dostawać dziwne e-maile, mające zniechęcić ich do prowadzenia prac w Polsce. Wysyłał je Michał Setlak - współpracownik Macieja Laska, znany m.in. z życzenia śmierci Jarosławowi Kaczyńskiemu - oraz Paweł Artymowicz - mieszkający w Kanadzie astrofizyk znany z bezpardonowych ataków na naukowców podważających oficjalną rosyjską wersję katastrofy smoleńskiej, przede wszystki na Wiesława Biniendę. Fizyk udzielał w tej sprawie wywiadów nie tylko TVN, ale i antyklerykalnemu tygodnikowi „Fakty i Mity”, gdzie rozmowę z nim zatytułowano „Air Show Smoleńsk 2013”. O Artymowiczu najlepiej świadczy fakt, że jako bloger - pod pseudonimem „you-know-who” - nazwał śp. gen. Andrzej Błasika „ch...em”.

M.in. właśnie z powodów akcji mailowej Setlaka i Artymowicza „Gazeta Polska” oraz portal Niezalezna.pl, publikując fotografie z Mińska Mazowieckiego, zdecydowały się na prośbę naukowców i techników z Wichity zamazywać ich twarze.

Gdy Amerykanie wrócili z Polski, czekała ich nie lada niespodzianka. W sierpniu - jak przekazał nam prof. Binienda - w National Institute of Aviation Research (NIAR) pojawił się bowiem... Paweł Artymowicz. Czyli autor wiadomości, które tak zaniepokoiły ich podczas prac w Polsce. Astrofizykowi towarzyszył w NIAR jego brat Andrzej - dźwiękowiec, który (tak się złożyło) za rządów Tuska opracowywał opinie z zakresu dźwięków, które zarejestrowano w kokpicie rządowego tupolewa. Jaki przebieg miały te odwiedziny?

- Paweł Artymowicz dość natrętnie próbował przekonać naukowców z NIAR do swoich racji i do wysłuchania swojego brata. Został jednak grzecznie poproszony, aby do końca września przesłał wszystkie dokumenty w języku angielskim. Według moich informacji do tej pory NIAR niczego jeszcze od niego nie dostał

- mówił „GP” jesienią 2018 r. prof. Binienda.

Maile do Chin i USA

Jednocześnie, z początkiem września 2018 r., do byłych i obecnych współpracowników naukowych Wiesława Biniendy zaczęły przychodzić dyskredytujące go e-maile. Trzech adresatów tajemniczych listów mieszka dziś w USA, dwóch - w Chinach. - Co ciekawe moi chińscy koledzy od czasu, gdy z nimi współpracowałem, zmienili adresy e-mailowe, a mimo to ktoś zadał sobie trud, by do nich dotrzeć - podkreśla prof. Binienda.

Co znajduje się w wysłanych wiadomościach? W jednej z nich czytamy (nazwiska naukowców wykropkowaliśmy): „Szanowny XXX, wysłałem poniższą wiadomość do dr. YYY, przekopiuję ją także do dr. ZZZ”. Po czym autor wiadomości informuje adresata o „błędnym użyciu jego komputerowych symulacji i badań przez dr. Wiesława Biniendę do celów politycznych”. Następnie powołuje się na „trzy profesjonalne dochodzenia przyczyn katastrofy smoleńskiej: rosyjskiego zespołu pod przewodnictwem Anodiny, polskich badaczy pod przewodnictwem Millera, polskich badaczy pod przewodnictwem Milkiewicza [szefa zespołu biegłych powołanych przez prokuraturę jeszcze za rządów PO]. Każde z nich bez żadnych wątpliwości wskazywało na brzozę jako przyczynę rozerwania skrzydła samolotu”. 

Potem nadawca wiadomości przywołuje na poparcie swoich tez.. reportaż TVN24 atakujący prof. Biniendę i podkomisję (podaje nawet Chińczykom link do filmu, choć materiał TVN jest oczywiście po polsku). W mailu padają takie określenia jak „farsowy” (to o komentarzach Biniendy), „komedia” (o udziale profesora w pracach podkomisji), „grupa całkowitych amatorów i świrów” (o samej podkomisji). Czytamy też: „opinia publiczna jest zmęczona bzdurami, jakie [Binienda] produkuje”.

W innym e-mailu - tym razem wysłanym do współpracownika Biniendy mieszkającego w USA - ten sam autor pisze z kolei: „[...] dr Binienda użył pracy Pana zespołu do dość sensacyjnej prezentacji, według której samolot Tu-154 nie mógł w Smoleńsku stracić skrzydła w wyniku uderzenia w drzewo. Był Pan wtedy doktorantem pod jego kuratelą i prawdopodobnie nie mógł się Pan sprzeciwić temu, co on [Binienda] robił”. Następnie autor wiadomości namawia naukowca, by ten „wysłał mu oświadczenie w tej sprawie, bym mógł przesłać je polskiemu rządowi, albo inaczej: mogę podać Panu adres Prokuratury, na który sam mógłby Pan je wysłać”. Pojawiają się także zawoalowane, bezczelne pogróżki: „Jestem całkiem pewny, że chętnie będzie Pan współpracował z organami śledczymi, które pracują nad tą sprawą, i które zostaną powołane później”. I znów link do reportażu TVN24.


Nagonka nie przyniosła skutków, bo współpracownicy prof. Biniendy natychmiast powiadomili go o całej sprawie. Trudno zresztą, by traktowali poważnie kogoś, kto wyzwiskami i straszeniem próbuje zdezawuować ich własną pracę dotyczącą urwania skrzydła Tu-154. 

Według naszych informacji pod mailami podpisał się niejaki Peter Lada z Australii. Chodzi o Piotra Ładę, działacza lewicowo-liberalnej części Polonii australijskiej (wśród gości zapraszanych przez organizację, w której działa, byli m.in. A. Michnik, A. Kwaśniewski, H. Łuczywo, B. Geremek, L. Balcerowicz, J. Lewandowski itd.). W 2012 r. Łada komentował internetową wymianę zdań nt. Smoleńska z udziałem pracującego w Australii dr. Grzegorza Szuladzińskiego (który wniósł spory wkład w prace podkomisji smoleńskiej) ze wspominanym wyżej Pawłem Artymowiczem. Łada pisał wówczas o „żenującym temacie” i „durnych tezach” Biniendy. Dodawał również:

"I po co to Panu było, Panie Greg (Gregory) [Szuladziński], za te parę złotych od Antka, tak się kompromitować… Żaden poważny inżynier mechanik nie ma problemu z przyznaniem 100% racji profesorowi Artymowiczowi”.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Grzegorz Wierzchołowski