Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Patroni naszych ulic

Walka polityczna przybiera różne kształty. W Warszawie główny atak skierował się przeciwko prezydentowi poległemu pod Smoleńskiem, przy czym na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej skasowano również innych czcigodnych patronów dekomunizowanych ulic, wychodząc z założenia, że lepszy komunistyczny watażka niż bohaterka Solidarności lub też stalinowski urzędas niż bard polskiej pokojowej rewolucji. 

Sytuacja jest nienowa – od podobnych problemów wolni są Amerykanie, którzy konsekwentnie numerują aleje i ulice, a nie sposób spierać się o liczebniki. U nas podobny pomysł przyjął się jedynie w Aninie, który dorobił się 12 ulic o nazwie Poprzeczna, ale chyba nikt nie poszedł w jego ślady. Początkowo patronami ulic bywali wyłącznie święci i królowie, choć rychło i to zaczęło budzić kontrowersje. I tak w Paryżu plac Ludwika XV zdołał być w swojej karierze placem Rewolucji (stracono tam Ludwika XVI i Marię Antoninę), później placem Zgody, potem Ludwika XVI, następnie znowu Zgody... Na brak zmian nie narzekał również nasz plac Saski, przemianowany w 1928 r., jeszcze za życia Marszałka, na plac Piłsudskiego, potem na Adolf Hitler Platz, po wojnie na krótko wróciła nazwa Saski, a później przez cały okres PRL stał się placem Zwycięstwa (jakiego – na szczęście nie uszczegółowiono), dzięki czemu uniknął jako swojego patrona Józefa Stalina. Ten arcyludobójca przypadł w udziale Alejom Ujazdowskim i placowi Defilad. W wolnej Polsce wrócił na swoje Józef Piłsudski i miejmy nadzieję, że tak już zostanie ku zgryzocie narodowców.

Kontrowersje co do patronów łagodzi fakt, że przyjęto zasadę, by nie nadawać nazw osób żyjących (wyjątek uczyniono dla papieża Polaka), drugim jest wymóg pięciu lat od śmierci przed zgłoszeniem kandydatury. Stosunkowo najłatwiej osiągać konsensus, posiłkując się artystami (choć ci nowsi też budzą niemałe kontrowersje). Mam nadzieję, że czas będzie łagodził animozje, z politykami bywa gorzej. Jeśli idzie o postacie z dawniejszej przeszłości, wyjąwszy ewidentnych zdrajców, renegatów i politycznych nieudaczników (choć i tu Polacy są łagodni – mają swoją ulicę i gen. Zajączek, i królewicz Jakub Sobieski), można mówić o zachowanym parytecie – miasto czci zarówno Piłsudskiego, jak i Dmowskiego czy Witosa. Im bliżej, tym trudniej. W dodatku jak mierzyć zasługi? Narutowicz, znakomity inżynier, był przypadkowym parodniowym prezydentem, który został zamordowany – a przecież nikt nie podważa faktu, że ma swój plac. Jedna z głównych alei w Warszawie nosi nazwę Żwirki i Wigury, których na tle innych pionierów polskiego lotnictwa (choćby Scipio del Campo) lub setki bohaterów powietrznych walk II wojny światowej wyróżnia jedynie tragiczna śmierć w czasach pokoju. I też nie budzi to wątpliwości. Podobnie jak Sokrat Starynkiewicz, carski czynownik na posadzie prezydenta Warszawy, mimo swojej narodowości ceniony i lubiany przez warszawiaków i niezwykle dla stolicy zasłużony. Nikt nigdy nie próbował go lustrować! W tym kontekście warto zauważyć, że uznawany za „kontrowersyjnego” prezydent Lech Kaczyński „łapie się” na każdą z wyżej wymienionych kategorii. Jako zasłużony prezydent miasta, jako tragicznie poległy przywódca państwa, w dodatku wybrany nie przez doraźną koalicję sejmowa, a przez ogół obywateli.

Ale jak dyskutować z ludźmi zaślepionymi nienawiścią? Można tylko się pocieszać, że prawda jak wino z czasem staje się coraz mocniejsza.


Tekst ukazał się w miesięczniku „Nowe Państwo” numer 1 (154)/2018

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#dekomunizacja #dekomunizacja ulic

Marcin Wolski