Od trzech lat tydzień bez celebryty, który ogłasza, iż boi się wyjść na ulicę, albo drży o przyszłość Polski pętanej więzami faszyzmu, albo – jeszcze lepiej – nie spodziewał się, iż dożyje czasu powrotu PRL (to kwestie starszych), to tydzień stracony. Być może należy sporządzić rejestr wszystkich okropieństw, zniewoleń, o jakich prawią lokalne znane twarze.
Aż dziw bierze, że ci ludzie jeszcze nie zwariowali, żyjąc w tak dramatycznym momencie historii. Piotr Lisiewicz stawia taką tezę: zaczął się czas antycelebryctwa, czyli powszechnej – szczególnie wśród młodego pokolenia – beki z gwiazd i gwiazdeczek, które przez całe lata były sprzedawane gawiedzi również jako tuzy intelektu. Po części ma rację. Widzę to po nastoletnich dzieciach. Z drugiej strony jest ciągle ogromna przestrzeń społeczna, na którą wpływ osobistości znanych z portali plotkarskich jest bardzo silny.
To prawda, że wypowiedzi gwiazd, choćby o demokracji, historii czy praworządności, rozłożone na czynniki pierwsze to bardzo często bełkot niepozwalający wycisnąć z niego ani kropli sensu. Ale dzisiejsza rzeczywistość medialna, w której rządzą przede wszystkim obrazy i emocje, pozwala z osłuchanego nazwiska zrobić autorytet niemal od wszystkiego, i to bez względu na wartość wypowiedzi. W najnowszym numerze „Nowego Państwa” opisujemy postawę większości celebryckiego światka po ostatnich wyborach parlamentarnych. Patrzymy na obraz Polski, jaki wyłania się z ich opisu. Nie chodzi nam jednak o polityczne sympatie. Nie o to, że gwiazdorski świat na samą nazwę „Prawo i Sprawiedliwość” reaguje histeryczną agresją – ludzie mają prawo do różnych poglądów politycznych. Sęk w tym, iż ci kreowani na idoli zdają się po prostu nie cierpieć zarówno swojego państwa, jak i swojego narodu. Czy zastanawiali się Państwo, jak wygląda Polska w najsłynniejszych obrazach współczesnego rodzimego kina?
Odpowiem – jak wspólnota wykolejeńców nienawidzących innych oraz lepszych od siebie. Jesteśmy pijakami, patologią społeczną, łapownikami, zakutymi łbami, antysemitami, zwyrolami, hipokrytami. A przecież ostatni wiek naszych losów obfituje w postaci nie tylko wybitne poprzez swoje dokonania, lecz także o niezwykłych biografiach – niemal jak gotowe scenariusze filmowe. Jak to jest, że Amerykanie potrafią pięknie opowiadać o swojej historii, a polskie kino chwyta się wyłącznie kontrowersji, dodatkowo je zresztą zniekształcając? Wydaje się, iż źródeł tego zjawiska należy szukać w postkomunistycznej pedagogice wstydu, którą wytresowani zostali przede wszystkim właśnie przedstawiciele artystycznego światka. To zresztą dość logiczne – wszak to oni nieśli w lud przesłanie o tym, iż powinniśmy się ukorzyć, przepraszać, przyjąć współwinę za zbrodnie czy to wojenne, czy powojenne. Tego oczekiwali od nich sponsorzy, a za brak pozytywnej odpowiedzi groziło wykluczenie – wypadnięcie z branży. Proszę zwrócić uwagę, iż jedyną postacią, która doczekała się wielkiej filmowej monografii, jest Lech Wałęsa. Człowiek dogłębnie uwikłany w utrzymanie Polski w postkomunizmie. Gloryfikacja tej postaci jest wszak wskazaniem, iż ubabranie w bezpiekę, wspieranie interesów Moskwy w RP nie przekreśla. Wręcz przeciwnie. Tematem przewodnim najnowszego „Nowego Państwa” jest właśnie dyskusja na temat polskich celebrytów.