Zmarła Kora. O jej poglądach i afiliacjach środowiskowych czy politycznych można wiele mówić, ale niezależnie od naszych sympatii czy antypatii, była to wspaniała artystka, która głęboko naznaczyła polską scenę muzyczną. I dla wielu z nas jej piosenki były towarzyszami dzieciństwa, młodości. Za to należy się Korze szacunek.
Dlatego ze smutkiem i jednak ze zdziwieniem (jak to jest, drodzy Czytelnicy, że w tym całym syfie, który jest udziałem totalnych, oni wciąż i wciąż sięgają dna, by potem zaskoczyć nas pukaniem od spodu?) obserwowałem to, co wyczyniają nad jej trumną politycy i „autorytety” związane z totalną opozycją. Można powiedzieć, że okazali się totalnymi hienami. Od razu zaczęli robić na śmierci Kory politykę. Nawet jednego dnia nie odczekali. Przyznam szczerze, że to tempo mnie zaskoczyło. Nie udawajmy, polityka to także cyniczna gra, więc i śmierć bywa w niej wykorzystywana. Ale oni nie potrafili zachować klasy nawet przez kilka dni. Od razu ruszyli z przekazem, który brzmiał mniej więcej tak:
„Korę zabił PiS”.
Paranoja? To jedno. Ale to wszystko pokazało też ich sposób myślenia i tak naprawdę głęboką pogardę, którą żywili do zmarłej artystki. Bo dziś jest ona dla nich interesująca tylko w jednym aspekcie – politycznym. A co z jej muzyką, dekadami pracy artystycznej? To nic niewarte. Liczy się tylko to, że nie lubiła PiS. Nazywają siebie jej przyjaciółmi, a zupełnie nie obchodzi ich jej sztuka. Jest zresztą w tym iście bolszewickie zacięcie, sprowadzanie każdej świętości do politycznych sporów. I tak sobie pomyślałem, patrząc na te zabawy nad trumną Kory, iż mam jednak nadzieję, że chociaż jednej obietnicy dotrzymają. Może zejdą w końcu do tych swoich podziemi, jak zapowiadali, i wreszcie znikną ze swoimi świństwami z powierzchni.