Skończył się w Polsce mit mądrej Europy Zachodniej. Sposób, w jaki UE radzi sobie z kryzysem imigracyjnym, jej naiwne podejście do Rosji i promowany system wartości, symbolizowany walką z pomnikiem Jana Pawła II w Ploërmel, historią Alfiego Evansa i milczeniem mediów niemieckich po sylwestrze w Kolonii nie zachęcają do podziwu. Estymy nie budzi też ani „bezalternatywna demokracja” niemiecka, ani protekcjonistyczne zapędy Francji, ze sceną polityczną wywróconą do góry nogami po ostatnich wyborach. UE jako wzorzec z Sèvres (mówiąc brukselskim żargonem „mocarstwo normatywne”) w zakresie przestrzegania prawa i demokracji także utraciła wiarygodność. Pouczenia na ten temat irytują, gdy ich tłem jest zwolnienie przez Junckera Paryża z traktatowo przewidzianych sankcji za łamanie dyscypliny budżetowej – bo „przecież to Francja” i Oettingerowskie grożenie Włochom, że „rynki ich nauczą, jak właściwie głosować”. Słabość wojskowa UE nie dozwala uznawać ją za realną, choćby jedynie „dodatkową polisę ubezpieczeniową” na wypadek kłopotów na Wschodzie. Wymienione „schorzenia” UE wcale nas jednak nie cieszą. Życzymy jej szybkiego powrotu do zdrowia. Mamy natomiast dla niej inne recepty od tych zalecanych przez Brukselę i inne kuracje uważamy za właściwe. To, co ona proponuje, uznajemy za szkodliwe dla pacjenta i grożące mu zejściem śmiertelnym. Różnice między polską wizją UE a wizją reprezentowaną przez unijny mainstream można ująć w kilku punktach, określających osie realnego sporu między Rzecząpospolitą a unijnym rdzeniem. Lista jest długa, więc omówię je w dwóch odrębnych tekstach. Dziś 3xNIE.
Spór o zachowanie jednolitego charakteru UE. Jako zwolennicy silnej Unii Europejskiej jesteśmy zdecydowanymi przeciwnikami UE dwóch czy też wielu prędkości. Przyjęcie takiego modelu Unii to najlepszy sposób na jej zniszczenie. Koncepcja głębszej integracji opartej na unii gospodarczej i walutowej, z oddzielnymi centralnymi instytucjami i odrębnym budżetem, prowadziłaby do niezrównoważonego politycznego podziału konstrukcji i w efekcie do jej upadku. Oczywistym rezultatem utworzenia Europy pierwszej prędkości byłoby przeniesienie rzeczywistego procesu decyzyjnego z traktatowych instytucji UE, w których reprezentowane są wszystkie państwa członkowskie, do formalnych i nieformalnych nowo utworzonych instytucji strefy euro lub gremiów zwoływanych ad hoc, składających się z największych państw i kilku pomniejszych partnerów, którzy służyliby za listek figowy. Doprowadziłoby to do marginalizacji Europy Środkowej i Skandynawii oraz państw członkowskich z południa strefy euro, które mają problemy finansowe. Skutkowałoby wytworzeniem się słabego i niestabilnego, a zatem nieskutecznego „dyrektoriatu” wielkich mocarstw, sprzecznego zarówno z zasadami polskiej polityki zagranicznej, jak i z fundamentalnymi zasadami europejskimi.
Projekt Unii dwóch czy wielu prędkości jest więc w swej istocie inną nazwą zamiaru unieważnienia rozszerzenia UE z lat 2004–2013, a częściowo nawet z lat 1995, 1986 i 1981 i ograniczenia jej do Europy Karola Wielkiego. Oparty jest przy tym na iluzji – założeniu, że faktyczne przeniesienie procesu decyzyjnego z traktatowych instytucji UE do formalnych czy nieformalnych gremiów Unii pierwszej prędkości oraz zepchnięcie tych, którzy do niej nie należą, do roli peryferii, skazanych na przyjmowanie instrukcji, zostanie zaakceptowane przez stare demokracje środkowoeuropejskie i skandynawskie. Skutkiem próby realizacji tego pomysłu byłby rozpad Unii, a nie jej wzmocnienie.
Spór o zachowanie czterech swobód jednolitego rynku europejskiego. Jesteśmy zdecydowanymi przeciwnikami narodowego protekcjonizmu w UE – budowania barier łamiących zasady jednolitego rynku europejskiego, który musi opierać się na czterech swobodach jednolitego aktu europejskiego (JAE) z 1986 r.
Przeforsowana z inicjatywy Francji dyrektywa o pracownikach delegowanych jest oczywistym podważeniem fundamentów integracji europejskiej – czterech wolności europejskich zawartych w JAE – swobodnego przepływu dóbr, kapitału, usług i ludzi. Kraje naszego regionu cieszą się przewagą konkurencyjną w związku z niskim (w porównaniu ze starymi państwami członkowskimi UE) poziomem płac. Nasi rolnicy otrzymują zarazem mniej pieniędzy z funduszy rolnych niż farmerzy zachodnioeuropejscy, a kiedy kwestia ta była negocjowana w trakcie procesu akcesyjnego, powiedziano nam, że dochody rolników powinny być dostosowane do ogólnego poziomu wynagrodzeń w danym kraju. Przyjęliśmy wówczas tę zasadę. Nie możemy jednak zaakceptować reguł gry, w ramach których wszystkie posiadane przez nas przewagi konkurencyjne powinny zostać przekreślone przez specjalne zasady wyłączności, przeforsowane w ramach systemu prawnego UE przez silniejszych partnerów, a wszystkie ich przewagi konkurencyjne powinny zostać zakonserwowane i trwać na wieki. Popieramy zintegrowany, jednolity rynek europejski i jego cztery wolności. Wszelki protekcjonizm narodowy wewnątrz UE (bariery dla swobodnego przepływu pieniędzy, ludzi, dóbr i usług) jest naszym zdaniem sprzeczny z jego podstawowymi zasadami, a każda próba wprowadzenia takich regulacji doprowadziłaby do nieuchronnego zniszczenia procesu integracji europejskiej. Nie chcemy tego.
Spór o metody radzenia sobie z kryzysem imigracyjnym. Kryzys imigracyjny, z którym UE boryka się od 2015 r., ma głębokie konsekwencje. Zmienił on Unię i przekształcił francuską, niemiecką, a ostatnio włoską scenę polityczną. Początkowe jednostronne działania Niemiec zawarte w polityce powitalnej, a następnie akcja Komisji Europejskiej związana z próbą narzucenia systemu obowiązkowych kwot przyjmowania uchodźców, nie powiodły się. Nigdy nie udzielono żadnej pozytywnej odpowiedzi na temat logicznych przesłanek tych decyzji. Nikt nie wyjaśnił, co chcemy osiągnąć w wyniku tak kosztownych działań – zmniejszenie liczby imigrantów szturmujących granice UE czy też jej wzrost? Jakie ma być, mówiąc językiem Brukseli, finalité politique – czyli cel tej akcji? I nikt nie odniósł się do najbardziej fundamentalnej kwestii politycznej: czy nasi obywatele akceptują ten pomysł?
Przytłaczająca większość obywateli Rzeczypospolitej odpowiada na to pytanie – NIE. Podobne jest stanowisko całej Grupy Wyszehradzkiej. Dlatego powinniśmy dążyć do pomocy społeczeństwom Bliskiego Wschodu i stawić czoła problemom, które przyczyniły się do bezprecedensowej fali migracji u ich źródeł. Polska jest gotowa wspierać ambitne europejskie zaangażowanie w południowe sąsiedztwo. Jeśli będzie to konieczne, może także w ramach V4 rozważyć wspólne wysiłki mające na celu wzmocnienie granic UE na Bałkanach. Nigdy natomiast nie zaakceptujemy idei, że Polska może być dla kogokolwiek drugą Syberią – to znaczy krajem, do którego ludzie są deportowani wbrew ich woli. Takie jest polskie podejście do tego problemu.
Uważam, że jest ono realistyczne: łączy interesy narodowe ze stabilnością i bezpieczeństwem UE. Uchodźcy, którzy zamierzają prosić o azyl właśnie w Polsce, mają otwartą drogę. Mogą złożyć stosowne wnioski i te będą rozpatrywane zgodnie z prawem. Komisja Europejska nie może jednak ani samym imigrantom (wśród których uchodźcy stanowią niewielki procent) nakazać osiedlenia się właśnie w Polsce, ani Polsce nakazać przyjmowania ludzi, którzy wcale do Polski przyjechać nie zamierzają.