Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Oko w oko z branżą futrzarską: Wykiwać wszystkich. Hodowcy norek atakują. Wstrząsający reportaż

W Polsce trwa dyskusja wokół postulowanego przez Prawo i Sprawiedliwość zakazu hodowli zwierząt futerkowych. Gdyby dać wiarę jedynie hodowcom, to można by odnieść wrażenie, że są oni podporą polskiego rolnictwa.

Tomasz Hamrat/Gazeta Polska

Gdy jednak przyjrzeć się bliżej, okazuje się, że krwawa branża poza doskonałym PR-em (godnym odrębnej analizy naukowej) i krociowymi zyskami hodowców nie niesie zbyt wielkiej wartości dodanej.

Studium przypadku
Historia fermy norek w wielkopolskiej wsi Kotowskie zaczyna się w październiku 2014 r. Wówczas to starosta ostrzeszowski udzielił pozwolenia na budowę „40 wiat inwentarskich do hodowli królików z infrastrukturą, płyty obornikowej i zbiornika na gnojowicę”. Inwestorem był zamieszkały w pobliskich Przygodzicach Przemysław G. Projekt zakładał, że na fermie znajdzie się 39,93 Dużych Jednostek Przeliczeniowych królików. To oznacza około 5700 zwierząt. Jest to o tyle istotne, że fermy zwierząt do 40 DJP (dla każdego zwierzęcia hodowlanego jest to inny przelicznik – dla królika – 0,007), nie podlegają przepisom dotyczącym przedsięwzięć mogących znacząco oddziaływać na środowisko. Tym samym nie było wymogu uzyskania decyzji środowiskowej i upublicznienia jej okolicznym mieszkańcom. Nie trzeba było także upubliczniać postępowania i ogłaszać decyzji w BIP. Do pozwolenia przychylił się Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Poznaniu. Powtórzmy – pozwolenia dotyczyły budowy fermy dla hodowli królików. Minęło kilka miesięcy i pozwolenie na budowę zostało w maju 2015 r. przeniesione na nowych właścicieli działki – Sabinę i Marcina Wójcików, potentatów z branży hodowli norek. Tu zaczynają się kontrowersje. W projekcie pierwotnego właściciela działki znajdujemy drewniane wiaty z rzędami klatek. Co jednak ciekawe, w klatkach mogą też mieszkać norki, a jedyna różnica polega na wielkości otworu między klatką a wykotnikiem. Tego jednak projekt nie przedstawiał. Ostatecznie ferma została zgłoszona do użytkowania pod koniec grudnia 2015 r. Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Ostrzeszowie (PINB) wydał odmowę. Właściciele odwołali się do Wielkopolskiego Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego w Poznaniu (WWINB), a ten uchylił decyzję PINB i umorzył postępowanie. Państwo Wójcikowie mogli hodować króliki. Ale nie mieli zamiaru.
Gdy na fermie pojawił się kontroler Powiatowego Lekarza Weterynarii, ze zdumieniem odkrył, że inwestor zasiedlił fermę norkami. Decyzja mogła być tylko jedna – stwierdzono, że złamany został art. 71 ustawy o prawie budowlanym. Mówi on o samowolnej zmianie sposobu użytkowania obiektu. W końcu norka to nie królik. Do prokuratury trafiło zawiadomienie o wprowadzeniu organów w błąd. PINB zarzucił właścicielom także m.in. zwiększenie negatywnego wpływu na otoczenie i środowisko.

Norka też królik
Sprawa znów trafiła do WWINB, a ten 4 stycznia 2017 r. decyzję uchylił. W Ostrzeszowie nie mieli już nic do powiedzenia i umorzyli postępowanie. Jednocześnie w listopadzie 2016 r. postępowanie „wobec stwierdzenia braku znamion czynu zabronionego” umorzyła Prokuratura Rejonowa w Ostrzeszowie. „Hodowla norek nie jest obarczona specjalnymi zakazami. W naszym prawodawstwie jest to normalne zwierzę hodowlane. Niewątpliwie jednak ferma norek jest obiektem bardziej uciążliwym od fermy królików” – przyznaje w korespondencji z „Gazetą Polską” Kazimierz Ciurys, kierownik wydziału budownictwa i środowiska Starostwa Powiatowego w Ostrzeszowie. – Takie mamy prawo – słyszymy z kolei w Ostrzeszowie. Urzędnicy przyznają jednak, że gdyby inwestor od początku mówił o norkach, to prawdopodobnie pozwolenia by nie uzyskał.
Wójcikowie hodują więc norki, a całość fermy otoczyli wysokim płotem. Do najbliższego domu jest niewiele ponad 200 m. – Panie, daj pan spokój! Ja już nie będę powtarzał, co z nimi mam – mówi jego gospodarz. Pozwala jednak, aby z jego domu zrobić fotografie kompleksu. Ten widoczny jest także na zdjęciach satelitarnych. Zarówno z nich, jak i z projektu wynika, że na fermie może zmieścić się dużo więcej niż 16 tys. norek, co wynikałoby z przelicznika (DJP – 39,93 / 0,0025). Ile się ich tam znajduje? Nie wiadomo, być może nawet kilka razy więcej. Sam Marcin Wójcik w przesłanej do nas odpowiedzi pisze: „Liczba zwierząt jest znana instytucjom państwowym do tego powołanym. W chwili obecnej liczba zwierząt jest taka, na jaką pozwalają przepisy”. Po co więc podzielił fermę na sześć kolejnych?

700 zł dla gminy
– Wykiwali nas wszystkich. Owszem, udzieliłem zgody na fermę królików, ale jak właściciel zawnioskował o norki, to zgody nie otrzymał. Nie wiem, co mam zrobić – mówi burmistrz Ostrzeszowa Mariusz Witek. Czy ferma opłaca się miejscowości? W odpowiedzi burmistrz wspomina jedynie o płaconym podatku rolnym. Dość łatwo obliczyć, że od 5 ha działki jest to około 655 zł. Rocznie. Zapytaliśmy właściciela fermy, ile podatków od niej odprowadza. „Pan wybaczy, ale pytania tego typu są niestosowne. Kwestie podatków są sprawą pomiędzy mną a Urzędem Skarbowym. Mój numer buta to 42” – odpisał Marcin Wójcik. O numer buta oczywiście nie pytaliśmy. Wójcik dodaje, że prowadzi prywatną hodowlę i nie czuje się w obowiązku opowiadać publicznie o szczegółach. To dość zaskakujące jak na potentata w branży deklarującego, że zależy mu na transparentności i na walce ze stereotypami o branży. Przykład podmiany królików w miejscowości Kotowskie nie jest wyjątkiem. Tak było także w miejscowości Lipiany na Pomorzu.

Propaganda, głupcze!
Przedstawiciele biznesu futrzarskiego ruszyli do budowania swojego wizerunku. Zaangażowane są w to światowe firmy (m.in. MSLGROUP – zajmująca się PR-em firma o światowym zasięgu), niszowe portale internetowe, ludzie kreujący się na dziennikarzy i publicystów oraz internetowe trolle. Intencjonalne wykorzystanie botów i trolli jest bardzo trudne do udowodnienia, jednak ich aktywność jest zauważalna. Ostatnim „sposobem” hodowców na zyskanie publicznej akceptacji jest utrzymywanie, że fermy norek służą do utylizacji ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego (UPPZ), np. z rzeźni czy ferm kurczaków. Na stronie internetowej Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych znajdziemy informacje, że fermy utylizują 400 tys. ton odpadków mięsnych, ale również taką, że jest to 600 tys. ton. Co gorliwsi (jak Jacek Podgórski, dyrektor fasadowego Instytutu Gospodarki Rolnej – faktycznie jest to fundacja) dochodzą już do 800 tys. ton. Problematyczna jest również wycena tej usługi. Wspomniany Podgórski jeszcze w czerwcu („Do Rzeczy”) mówił o 500 mln zł (i 600 tys. ton), a już ostatnio (wPolityce.pl) przekonywał o 1 mld zł (i 750 tys. ton rocznie). Tymczasem, jak poinformowało nas Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, w 2016 r. w żywieniu zwierząt futerkowych zostało wykorzystane 393 tys. ton ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego (UPPZ). To 26 proc. w ogólnej produkcji UPPZ” – czytamy. To nie koniec. Z naszych ustaleń wynika, że koszt utylizacji jednej tony to blisko 450 zł. Daje to więc kwotę około 170 milionów zł. Gdyby nawet uznać abstrakcyjną liczbę 800 tys. ton, wychodzi około 360 mln zł. Nie jest to więc ani miliard, ani wcale tak łakomy kąsek dla mitycznych Niemców, mających rzekomo chrapkę na polskie odpady.

Statystyka à la futrzarz
Innym mitem jest poziom zatrudnienia. W 2012 r. utrzymywano, że branżę stanowi 250 tys. osób, w tym 50 tys. osób zatrudnionych na fermach. Tymczasem europejski związek futrzarski mówił o 60 tys. zatrudnionych w całej Europie. Dziś rodzimi producenci przekonują raz o 50 tys. zatrudnionych, innym razem o 14 tys. W czwartek wieczorem w programie „Warto rozmawiać” mówili o 80 tys., w piątek rano – już o 140 tys. Oczywiście nie można się dowiedzieć, kto tam pracuje. Na fermie w Kotowskiem według mieszkańców nie pracuje nikt z miejscowych. Zgodnie z ich relacją za wysokim płotem mieszka co najmniej kilku Ukraińców, których nie sposób spotkać poza fermą – warowną twierdzą. Praca na czarno czy zatrudnianie osób z Ukrainy lub Mołdawii w branży to tajemnica poliszynela. Sami hodowcy także nie chcą się dzielić takimi informacjami. – Prowadzę prywatną hodowlę i nie czuję się w obowiązku opowiadać publicznie o szczegółach związanych z jej prowadzeniem – odpisał na nasze pytanie Marcin Wójcik. Rozbieżności, jeśli chodzi o liczbę norek, również się zdarzają. Na wszelki wypadek hodowcy nie chwalą się więc, ile ich mają. Oficjalnie liczba waha się w okolicach 10 mln. Trudno również wskazać, ile jest faktycznie ferm. W 2012 r. hodowca Daniel Chmielewski na komisji sejmowej mówił o… „31 tys. ferm zwierząt futerkowych” (stenogram z komisji rolnictwa z 1 marca 2012 r.). To nonsens, ale pokazuje podejście do statystyk. Dziś hodowcy twierdzą, że ferm jest około 720. Jeżeli jednak związek hodowców nie jest w stanie podać ich liczby, to kto ma ją znać? Chaos może wynikać z tego, że fermy są sztucznie dzielone, aby pominąć robienie raportów środowiskowych i ilościowych. Rekordem jest ferma w Góreczkach. W rejestrze Głównego Inspektoratu Weterynarii widnieje jako 39 obiektów prowadzonych przez dziewięć spółek. Każdą z nich założyli Agata i Wojciech Wójcikowie (rodzina Marcina Wójcika) z jedną dodatkową osobą.

Miliardy w skórach
Ściśle strzeżoną tajemnicą są także podatki. Okazuje się, że nikt nie wie, ile pieniędzy wpłynęło do budżetu z tytułu produkcji skór. Z danych resortu finansów wynika, że w 2016 r. wartość eksportu z Polski skór zwierząt futerkowych, m.in. z norek, wyniosła 0,3 mld euro, czyli około 1,5 mld zł – poinformowała na jednej z konferencji wiceminister rolnictwa Ewa Lech. Zapytaliśmy w Ministerstwie Finansów o wpływy. Odesłano nas do GUS, który odesłał nas do… Ministerstwa Finansów. Nie wiemy, jak wygląda rozliczanie VAT. Według naszych informacji w Danii, Holandii i Finlandii niektóre domy aukcyjne skupują skóry z zerową stawką. Niejasność zatrudnienia utrudnia wyliczenie podatku PIT od pracowników, a zerowa stawka podatku od nieruchomości dopełnia całości obrazu.
Sami futrzarze szacują majątek na blisko 5 mld zł. Oficjalnie branża produkuje około 9 mln skór rocznie. Można przeliczyć to na kwotę w okolicach 1,3–1,5 mld zł. Mimo że hodowcy według własnych relacji są w ciężkiej sytuacji z powodu wziętych kredytów, to na znaną agencję PR-wą, akcję w Internecie i propagandę w mediach ich stać. Wiemy również, że denerwuje ich każde pytanie o finanse. Tuż po programie „Warto rozmawiać” dano nam do zrozumienia, że nie powinniśmy zajmować się tym tematem i że warto na siebie uważać.

O kosztach społecznych i problemach mieszkańców miejscowości, gdzie znajdują się fermy – już za tydzień.

 

 



Źródło: Gazeta Polska

#futra #futra z norek #zwierzęta futerkowe #hodowla

Wojciech Mucha,Jacek Liziniewicz