Donald Tusk przypomniał sobie o „tym kraju”, tym, który jeszcze niedawno chciał karać sankcjami. Przyjął zaproszenie prezydenta RP na uroczystości z okazji święta niepodległości. Nawet zapragnął złożyć wieniec. Kancelaria głowy państwa tłumaczy: nie wystosowano specjalnego zaproszenia, lecz jedynie z automatu postąpiono wedle obowiązującego zwyczaju zapraszania na tę uroczystość byłych szefów rządów i prezydentów. Daję wiarę tym tłumaczeniom, sęk w tym, że pan prezydent Andrzej Duda nie powinien go stosować.
Donald Tusk ponosi polityczną odpowiedzialność za śmierć delegacji ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele, za pohańbienie ich szczątków, za oddanie śledztwa Putinowi, za działanie totalnie wbrew interesowi Rzeczypospolitej w tej sprawie, za kampanię pogardy przed Smoleńskiem, za niespotykaną, odbywającą się pod patronatem Platformy i ówczesnego rządu falę chamstwa wobec wszystkich tych, którzy walczyli o rzetelne śledztwo, i w końcu za wszystkie kłamstwa nazywane przez niego „śledztwem smoleńskim”.
Jestem przekonana, że znacząca część wyborców pana Andrzeja Dudy nie jest zainteresowana tym, by kultywował on jakieś dotychczasowe zwyczaje, ale by tworzył nowe – oparte na prawdzie i sprawiedliwości. By działał, szanując pamięć naszych bohaterów, a nie bezrefleksyjnie przyjmował dziedzictwo Aleksandra Kwaśniewskiego (to zapewne od niego zwyczaj zapraszania wszystkich pochodzi). Czy wysłałby zaproszenie też Jaruzelskiemu? 10 kwietnia 2010 roku Donald Tusk usunął się z grona osób, z którymi wypada celebrować jakiekolwiek święto. Rozczarowuje, iż prezydent Duda – tak często odwołujący się do dziedzictwa profesora Lecha Kaczyńskiego – tego nie rozumie. Wykluczenie Tuska z polskiej sfery publicznej nie jest elementem jakiejś wojny, walki politycznej.
Jest po prostu obowiązkiem moralnym i przyzwoitością. Nie da się z emfazą wspominać poległego pod Smoleńskiem prezydenta, a później świętować z człowiekiem, bez którego do tragedii 10 kwietnia by nie doszło.