Pisowska staruszka dokonała paskudnej prowokacji wobec znanego autorytetu i rzuciła mu się pod koła samochodu. Na pasach dla pieszych. Wyjątkowo perfidna babcia. W trakcie dochodzenia okazało się, że ów wielki autorytet nie miał prawa jazdy. Od 10 lat. Dziwna sprawa. Gdyby nie miał od dwóch lat – byłoby to zrozumiałe.
Kto by szanował pisowskie prawa jazdy wydawane przez faszystowskie instytucje nazistowskiego państwa? Na pewno nie prawdziwe autorytety moralne. Ale przecież 10 lat temu nie rządzili Polską faszyści. Zostawmy na chwilę tę zagadkę. Nagonka na biedny autorytet trwa w najlepsze... Podobno grozi mu więzienie! Za potrącenie staruszki? Za to, że nawet nie miał prawa jazdy? Kto nigdy nie potrącił staruszki w takiej sytuacji, niech pierwszy rzuci kamieniem. Może się więc okazać, że za taką błahostkę nasz autorytet zostanie jednym z milionów więźniów politycznych w naszej Polsce. Źle się dzieje w państwie duńskim. Ale groteska na bok. Nie wiem, jak wyglądał ten wypadek, ile w nim winy autorytetu z TOK FM. Pechowe przypadki się zdarzają. Może zresztą teraz wspomniany autorytet szczerze żałuje i cierpi, że kogoś skrzywdził. Nie mnie to oceniać, nie wiem, nie chcę sugerować, że jest inaczej. W informacji o tym wypadku co innego było dla mnie wstrząsające. 10 lat. 10! Przez tyle lat nasz autorytet, wciąż jeżdżąc samochodem, nie raczył sobie wyrobić prawa jazdy. Tak był pewny siebie i swojej pozycji. Jego ktoś capnie? Dla niego zasady prawa, przepisy i inne ograniczenia? Nie. Dla maluczkich, nie dla takich autorytetów jak on. Czasem sprawy błahe pokazują dużo więcej prawdy o rzeczywistości niż afery na grube miliardy. Sprawa naszego autorytetu jest jedną z nich. Było przecież tak dobrze, każdy na właściwym miejscu i z właściwymi prerogatywami. Aż przyszedł ten wredny PiS...