10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

III RP – strefa dyskomfortu

Wzrost notowań Prawa i Sprawiedliwości po tzw. sądnym tygodniu potwierdza, że wyobcowanie liberalnych elit zaszło daleko. Nie działają ideowopolityczne kalki, z pomocą których zjednoczona opozycja próbuje społeczeństwu obrzydzić obecną władzę. Przeciwnicy PiS-u tłumnie wychodzą na ulice. Ale przytłaczająca większość społeczeństwa zostaje w domu.

Rok temu – lato 2016 r. Od stosunkowo niedawna działał program Rodzina 500+. Przez mainstreamowe media przetoczyła się fala hejtu, niekiedy podłego, wobec realnych i domniemanych „pięćsetplusów” – rodzin z dziećmi, które wyjechały na wakacje. Wszelkie ludzkie przywary, wszelkie możliwe złe obyczaje i zachowania przypisano „pięćsetplusom”. Wyższościowy kulturowo ton przekazu był jednoznaczny: to za sprawą pisowskiego populizmu chamstwo załatwia potrzeby na wydmach, to za sprawą „pięćsetplusów” w miejscowościach wypoczynkowych jak Polska długa i szeroka zrobiło się brzydko i tłoczno. Gdyby wierzyć tym bzdurom, można by pomyśleć, że przydarzyła się nam apokalipsa zombie – od Krupówek po molo w Sopocie, od promenady w Międzyzdrojach po wstęgę Sanu w Przemyślu we władanie wzięli kraj plebejscy Polacy. W krzywym zwierciadle mainstreamu zwykli ludzie, którzy nie spędzają jednej trzeciej doby u stylistek, z piwem i lodami w ręku wyglądali jak idioci.


Histeria establishmentu


W tym roku nastroje nieco się uspokoiły. W mainstreamowych mediach chyba zauważono, że taktyka kulturowej pogardy niewiele daje albo że trzeba ją miksować z wrażliwością społeczną. Owszem, raz po raz jeszcze jakiś przyjemniaczek z tytułem naukowym da głośno wyraz swojej niechęci, szturchnie mocnym słowem nadwiślański plebs. Ale, jak powiadam, tegoroczne lato to mniej malowniczo-histerycznych opisów tych strasznych „pięćsetplusów”. Być może w antypisowskich mediach spostrzegli, że obrażają także część swoich odbiorców.


Choć nadal, gdy ludziom, którzy poczuwają się do bycia elitą, puszczą nerwy, robi się naprawdę ciężko od mocnych metafor. Aktor Jacek Poniedziałek, bardzo zmęczony drugim rokiem rządów demokratycznie wybranej partii, za którą zdaje się mocno nie przepada, tak pisze w jednym ze swoich statusów na Facebooku: „Niech przeklęty będzie dzień, w którym ten potwór wylazł ze swojej nory. Tkwił tam w uśpieniu przynajmniej od pogromów kieleckich, może od ‘68. A teraz znów jest, pręży swoje oślizgłe, ociekające krwią cielsko i węszy: kogo by teraz pożreć... Biedny, otumianiony 500+, tanio kupiony pseudodumą rodem z paska wiad. tvp 40 procentowy »narodzie« – rozpłyń się i przepadnij. Jesteś zakałą świata!” [pisownia oryginalna]. Dopóki liberałowie będą mieli takich heroldów, PiS, kukizowcy i narodowcy mogą spać spokojnie – pedagogika wstydu działa obecnie o wiele słabiej. Co więcej – coraz większą część ludzi po prostu mocno irytuje.


Radiomaryjno-przaśna Polska B


Mainstream nigdy nie miał serca do niższych warstw społecznych. Po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości przybyło ludzi, dla których to stwierdzenie ma posmak nieledwie rewolucyjnej nowości, ale to przecież nic nowego. Gdy słyszę ze strony lewicy i liberałów, że oto populistyczna prawica przejęła kontrolę nad znaczną częścią elektoratu, dziwię się niepomiernie.

Przecież od początku lat 90. liberałowie i opiniotwórcza część wielkomiejskiej lewicy skupili się na inteligencko-wielkomiejskim elektoracie, a na tzw. niższe warstwy społeczne machnęli ręką. No bo po co im była radiomaryjno-przaśna Polska B? Nie mogli się z nią dogadać, więc uznali, że trzeba ją zmarginalizować, a ona z czasem wymrze. Mocno się pomylili, wierząc własnemu kłamstwu: że te ciemne masy to są tylko staruszki z różańcami, że to są ci leniwi, ciemni, głupi wieśniacy, że to jest ten (wielko)miejski źle ubrany plebs, za gruby na hipsterów. Dla elit III RP była całkiem przyjemnym miejscem, dla znacznej części społeczeństwa budzącą depresję strefą dyskomfortu.


Te staruszki miały i mają dzieci i wnuki, ci ludzie ze wsi, na której żyje niemal połowa Polski, też mają wnuki i dzieci, ten porobotniczy tłum w małych i dużych miastach też ma wnuki i dzieci. To wszystko są ludzie, którzy dużo w III RP widzieli i wiele doznali. Ich życie w opisach sporej części wielkomiejskiej inteligencji sprowadzone jest do anegdot i fobii. To są te wszystkie Andżeliki, Dżesiki, Seby, Janusze, którzy prywatnie wcale nie bywają tacy arcykonserwatywni i arcypobożni, ale po ośmiu latach rządów Platformy nie odróżniają lewicy i liberałów, bo nie ma to dla nich żadnego praktycznego znaczenia. Notabene: w tym momencie nie są wkurzeni na PiS, ale niewykluczone, że gdy się kiedyś wkurzą, to pójdą do kukizowców i narodowców – bo PO czy Nowoczesna są dla nich spaleni.


W innych miejscach Polski


Lewica i liberałowie lubią pocieszać się myślą, że prowincjonalna Polska wcale nie jest taka prawicowa obyczajowo, że często bywa antyklerykalna itp. To po części prawda. Tylko że prowincjonalny antyklerykalizm czy dyskotekowo-przydomowy libertynizm nie potrzebuje do szczęścia „wielkomiejskich dyskursów” lewicy i liberałów. Znaczna część społeczeństwa żyje poza logiką wielkomiejskiej inteligencji, która trwa w toksycznym związku z liberalnymi mediami. Zapatrzeni w swoje banieczki inteligenci nie pojmują, że spora część Polski ma własny świat wartości, refleksji, dobrych i złych pragnień. A jeśli ci zwykli ludzie chcą mieć rodziny, dzieci, święty spokój, dobrą pracę, własny dom, udane życie seksualne, poczucie sensu egzystencji, to ideowo i politycznie nie potrzebują do tego hermetycznych książek i podlanych klasizmem dyskusji w TOK FM. To ich czyni gorszymi w oczach sporej części wielkomiejskich elit, ale tzw. przeciętni mają to w nosie, bo są w zupełnie innych miejscach rzeczywistości, w których mało kogo tak naprawdę obchodzą publicyści poruszający się po stolicy taksówkami z punktu A do B i wieszczący faszyzm (prawicowym tuzom publicystyki też przydałoby się większe zrozumienie prostego faktu).


A przy okazji straszenia Polaków prawicowym radykalizmem, warto przypomnieć starą anegdotę. Niedaleko wsi rozbił się wędrowny cyrk. Pewnego dnia klaun wpadł na pomysł, że zabawi się kosztem chłopów. Pobiegł do wsi z krzykiem, że w namiotach wybuchł pożar. A gdy ludzie ruszyli z pomocą – zaśmiewał się do rozpuku z naiwności prostaczków. Zagniewana wieś wróciła do siebie: kobiety, mężczyźni, dzieci z niepotrzebnie dźwiganymi wiadrami z wodą. Kilka dni później namioty stanęły w płomieniach. Zapłakany klaun pobiegł do wsi, czepiał się kolan mężczyzn i kobiet. Przepędzono go. Pożar strawił cyrk, podusił zwierzęta i ludzi, przeniósł się na pola.


Nie ma doskonałych metafor. Ale ta jest dość czytelna. Polacy w ciągu trzech dekad III RP wielokroć słyszeli, że są nacjonalistami, że mają ksenofobiczne ciągoty, że dumnie wzniesiona biało-czerwona flaga w święto narodowe to przejaw niezdrowej megalomanii. Protekcjonalny ton, szyderstwo, niechęć do patriotyzmu to były przez lata stałe cechy wielkomiejskich „dyskursów” opiniotwórczej lewicy i nowobogackich liberałów. Im bardziej oświeceni szydzili, tym mocniej patriotyzm nasycał się prawicowymi treściami. Dziś znaczna część społeczeństwa przestała się przejmować, że jacyś obcy im ludzie chcą ich pouczać, co mają czuć i myśleć o polskości. Naprawdę, dziwić temu wszystkiemu mogą się tylko osoby, które przegapiły trzy dekady rodzimych przemian.

 



#III RP #polityka #media

Krzysztof Wołodźko