Wygląda na to, że po słabszym momencie do Prawa i Sprawiedliwości znów uśmiechnęło się w ostatnich dniach szczęście. Drugiej wizyty w prokuraturze Donald Tusk raczej nie uzna za udaną. Kolejne taśmy przypomniały Polakom arogancję ekipy PO, choć tym razem to bardziej komedia obyczajowa niż kryminał.
Arogancję w pełnej krasie pokazała też prezydent Warszawy. Wreszcie – kilka wydarzeń i rocznic sprzyja ujawnieniu się tzw. partii niemieckiej, co również rządzącym, wbrew części krytyków, może pomóc.
By obraz nie był zbyt idealny, trzeba jednak wspomnieć, że w związku z ostatnimi napiętymi relacjami rządu i Nowogrodzkiej z Pałacem Prezydenckim druga rocznica zaprzysiężenia Andrzeja Dudy nie ma dla PiS-u propagandowego potencjału.
Gdy Donald Tusk w prokuraturze stawiał się po raz pierwszy, był witany przez tłum na Dworcu Centralnym w Warszawie, z którego w towarzystwie zwolenników i partyjnych przyjaciół udał się na przesłuchanie. Nadgorliwym kolegom marzyło się powtórzenie tej wizerunkowej akcji, będące równocześnie zdyskontowaniem niedawnych protestów. Ponieważ ich uczestnicy chętnie określali się mianem spacerowiczów, politycy PO wezwali ich na jeszcze jeden spacer, tym razem w obronie Tuska i dla udzielenia mu mocnego duchowego wsparcia.
Platforma liczyła, że bez żadnej finezji przekształci falę demonstracji w obronie dotychczasowego kształtu sądownictwa, która opierała się na spontanicznym, apolitycznym i w dużym stopniu młodzieżowym zrywie, w zaplecze swojego dawnego lidera. Ta zagrywka, na poziomie prezentowanej przez najbardziej wulgarny platformerski profil na FB „Sok z buraka”, sprawiła, że plan nie wypalił. Na Rakowieckiej stawiło się więcej dziennikarzy niż fanów Tuska, nie zabrakło też jego przeciwników. Ze spektakularnego wiecu poparcia wyszła klapa.
Dwa najwyższe stanowiska, jakie sprawują dziś ludzie Platformy, to „prezydent” Europy i prezydent (już bez cudzysłowu) Warszawy. Donald Tusk stawia się przed prokuraturą, dopóki wydaje mu się, że ma szansę obrócić te wyprawy do Polski na swoją korzyść i kreować się na ofiarę Prawa i Sprawiedliwości. Hanna Gronkiewicz-Waltz natomiast uparcie odmawia stanięcia przed komisją weryfikacyjną badającą warszawską reprywatyzację i pada ofiarą własnej, mocno już chyba zwietrzałej przebiegłości.
Gronkiewicz-Waltz nie uznaje komisji, równocześnie jednak wysyła do niej swoich prawników, hojnie opłacanych z pieniędzy podatników. I właśnie podatników chce obecnie obciążyć kosztami grzywien, którymi ukarała ją komisja. Mamy więc w jednym arogancję i chciwość – czy raczej zwykły brak przyzwoitości. Nakłada się na to dziwna wymowa pani prezydent na konferencji prasowej, sugerująca nie najlepszą dyspozycję wiceprzewodniczącej Platformy. Bo Hanna Gronkiewicz-Waltz, o czym nieraz zapominamy, nie poniosła dotąd żadnych konsekwencji również ze strony własnej partii, którą naraża na potężne straty wizerunkowe i ryzyko utraty władzy w warszawskim ratuszu.
Jeszcze w lipcu na łamach dziennika „Die Welt” ukazał się artykuł, w którym rektor Europejskiego Uniwersytetu Viadrina Alexander Wöll tłumaczy czytelnikom przyczyny braku zdecydowanej reakcji niemieckiego rządu na sprawy polskie. „Sytuacja jest całkowicie niezadowalająca. Jednak również ja radziłbym pani kanclerz, aby nie mówiła wprost. Zdecydowany komentarz płynący z Niemiec pomoże w Polsce tym, którym akurat nie chce się pomóc. To na pewno wzmocniłoby pozycję Jarosława Kaczyńskiego” – mówi Wöll, podkreślając równocześnie, że dla Niemców najlepszym przywódcą Polski byłby Donald Tusk. Aby jednak uniknąć ryzyka działań „Niemcom na złość”, pracę wykonać muszą instytucje społeczeństwa obywatelskiego. Jak wiemy, robią to na ogół bardzo chętnie.
Jednak większe poruszenie niż szczerość niemieckiego dziennika wywołała postawa telewizji ZDF. Stacja ta odmówiła wykonania wyroku wzywającego ją do przeproszenia za użycie terminu „polskie obozy zagłady”, motywując to rzekomym upolitycznieniem polskich sądów. Walka z tym pojęciem zaś jest jedną ze spraw, która wydaje się łączyć większość Polaków, niezależnie od politycznych przekonań. Warto tu wspomnieć o popularności inicjatyw mających służyć przypominaniu tego niechcianego niemieckiego dziedzictwa, jakim są obozy koncentracyjne. Organizatorom akcji „German Death Camps”, którzy z banerem o tej właśnie treści ruszyli w podróż po Europie, kibicowali praktycznie wszyscy. Jeśli uda się zebrać pieniądze, wkrótce ruszy podobna akcja, tym razem w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem o historyczną pamięć bardzo mocno upomnieli się kibice Legii Warszawa, ofiarom niemieckiego terroru poświęcając poruszająca meczową oprawę.
W tym miejscu wracamy do polityki. Choć akcja kibiców wzbudziła powszechne uznanie, krytycznie wypowiedziały się o niej media i część polityków. Dziennik.pl pisał o kontrowersjach, Pudelek o skandalu, a kilka osób z szeroko pojętej opozycji uznało takie działania za wpisywanie się w bieżącą politykę PiS-u. Prawo i Sprawiedliwość tymczasem kolejny raz trafnie odczytało społeczne nastroje i postanowiło powrócić do tematu ewentualnych reparacji wojennych, do których, według niektórych ekspertów, mamy prawo nie tylko moralne. Opozycja i media, ścigając się w deklaracjach przyjaźni wobec Niemiec i wyśmiewaniu tego pomysłu, rozmijają się z polskimi emocjami. Z punktu widzenia marketingu politycznego nie jest to rozsądne.
Ostatnie dni, a nawet godziny, to kolejna część niekończącego się serialu pt. „Taśmy prawdy”. Nagrana w restauracji Sowa i Przyjaciele rozmowa Radosława Sikorskiego i Jacka Krawca, byłego prezesa Orlenu, przynosi kolejne przykłady na całkowitą rozbieżność prywatnych i publicznych wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej. Sikorski bardzo mocno i, jak pokazały kolejne lata, realistycznie ocenia przywódcze możliwości Grzegorza Schetyny, obaj panowie zaś bardzo brutalnie obchodzą się z politykiem mazowieckiej PO Andrzejem Halickim.
Pojawiają się też kwestie finansowe, dotyczące kwot dla polityków niewielkich (10 tys. zł za zegarek to „jak za darmo”), lecz najgroźniejszych, bo wyobrażalnych dla zwykłego wyborcy. Są też nowe wątki polityczne, które pewnie nie wywołają trzęsienia ziemi, lecz odzyskać zaufania na pewno nie pomogą. Jest wreszcie, ujawniony jako ostatni, wątek międzynarodowy, który kompromituje Sikorskiego jako mocnego krytyka Rosji, zarzucającego prorosyjskie sympatie obecnej władzy. Były szef MSZ-etu chciał do rafinerii w Możejkach dopuścić związanego z rosyjskimi służbami Igora Sieczyna. Sikorski gotów był grać przeciw Litwie z Rosją, nie przejmując się przy tym bezpieczeństwem Polski.
Szkoda, że w tak sprzyjających okolicznościach wciąż nie pojawił się sygnał wskazujący na możliwość powrotu do dobrych relacji prezydenta i partii rządzącej. Zapowiedź „uważnego przyglądania się” ustawie o dekoncentracji mediów może zapowiadać kolejny konflikt, choć nadal można jeszcze mieć nadzieję, że dojdzie do merytorycznego porozumienia między środowiskiem prezydenta a PiS-em. Szkoda, że drugą rocznicę prezydentury Andrzeja Dudy świętujemy z lekkim niepokojem o dalsze wsparcie prezydenta dla reform, których zapowiedzi również jemu dały głosy w 2015 r.