Czy istnieje obawa, że armia rosyjska może rozpocząć atak na dużą skalę na Charków? - Nie. Oni już atakowali w lutym 2022 r., wówczas było kilka grup dywersyjnych. Żadna z nich nie pozostała przy życiu. Nasi obrońcy działali skoordynowanie, nagrania z ówczesnych wydarzeń krążyły po wszystkich źródłach informacji i opinii publicznej. A dziś wierzymy w Siły Zbrojne Ukrainy, dzięki nim możemy żyć i pracować w naszym Charkowie - mówi Madyna Hołołobowa, która mieszka w Charkowie, mieście znajdującym się 50 km od granicy z Rosją.
WERSJA UKRAIŃSKA / Українська версія
Madino, jakie uczucia towarzyszyły Pani w przeddzień oraz w pierwszych dniach po zakrojonym na szeroką skalę ataku Rosji na Ukrainę?
Do ostatniej chwili nie mogłam uwierzyć, że rozpocznie się regularna wojna. Nawet gdy 24 lutego 2022 r. o godz. 5 rano usłyszałam eksplozje, nie zrozumiałam, co to jest. Pomyślałam tylko: śniło mi się... A już za godzinę stało się jasne, że to wszystko jest naszą nową rzeczywistością. Przez okno mieszkania widziałam kolejki samochodów na stacji benzynowej niedaleko naszego domu, sąsiedzi rozjeżdżali się. Nasza rodzina podjęła decyzję o pozostaniu w domu.
Następnego dnia natknęłam się na ogłoszenie Charkowskiego Regionalnego Centrum Służby Krwi [centrum krwiodawstwa], które szukało dawców.
Zapraszano do przyjścia i oddania krwi tych, którzy mogą. My z mężem poszliśmy. Kolejka była imponująca, było sporo lokalnych mieszkańców. To dodało mi sił i optymizmu. W drodze do domu znaleźliśmy się pod ostrzałem artylerii, armia rosyjska podeszła zbyt blisko Charkowa i ostrzeliwała nas z całych sił. Kiedy coś gwizdnęło bardzo blisko nas, mąż rzucił mnie na ziemię ze słowami „Leż!” i zasłonił sobą.
To wszystko było bardziej niż po prostu „straszne”, zrobiłam się w moment zimniejsza od śniegu, na którym leżeliśmy. Na szczęście obeszło się bez urazów. Za drugim razem było podobnie strasznie, gdy rosyjskie samoloty zaczęły krążyć późną nocą nad Charkowem i bombardować nasze miasto. Mój mąż, mój syn i ja schowaliśmy się w łazience, przytuleni do siebie.
To był już początek marca 2022 r... Dziś Mija 887. dzień tej wojny i wszystko jest postrzegane nieco inaczej. Czy można przyzwyczaić się do wojny?
Zadaję sobie ponownie to pytanie... Tak, można, ale pod jednym zasadniczym warunkiem – nie trzeba się w niej zatracać, trzeba się trzymać.
Najwyraźniej przyzwyczailiśmy się do tego, zdając sobie sprawę, że mimo wszystko trzeba żyć. Ratuje praca, rodzina, przyjaciele, nasz piękny Charków.
Wszystko, czym dzisiaj żyjemy.
Niedawno w pobliżu naszego domu spadł i wybuchł rosyjski KAB [bomby o korygowanym locie]. W tym czasie mój syn był w domu i napisał do mnie na Telegramie [komunikator internetowy]: „Spadło gdzieś bardzo blisko, chowam się w łazience, wszystko jest w porządku”. Nie dam rady wyrazić swoich ówczesnych emocji, ale po raz pierwszy od początku regularnego ataku, ryczałam jak szalona. Od razu wsiadłam z mężem do samochodu i ruszyłam do domu. To, co zobaczyliśmy na naszej Alei Zwycięstwa, nie przestraszyło nas, ale dodało nienawiści. Dlaczego dzisiaj ludzie są do tego zdolni?
Bomba uderzyła w kawiarnię, do której chodziliśmy, i cała nasza dzielnica. W sąsiednich domach wybite były szyby, w pobliżu stał zakrwawiony trolejbus, bo kierowca został ranny... Ale Charków to Charków: na miejsce szybko przyjechały służby komunalne i wolontariusze, zaczęli wszystko sprzątać, zatykać wybite szyby, pomagać. Natychmiast ktoś przyniósł herbatę, wodę dla wszystkich, udzielano pomocy medycznej dla potrzebujących.
Nikt nie panikował, miejscowi mówili: „Najważniejsze, że żyjemy, okna potem wstawimy. Wszystko będzie dobrze”.
Czy istnieje obawa, że armia rosyjska może rozpocząć atak na dużą skalę na Charków?
Nie. Oni już atakowali w lutym 2022 r., wówczas było kilka grup dywersyjnych. Żadna z nich nie pozostała przy życiu. Nasi obrońcy działali skoordynowanie, nagrania z ówczesnych wydarzeń krążyły po wszystkich źródłach informacji i opinii publicznej. A dziś wierzymy w Siły Zbrojne Ukrainy, dzięki nim możemy żyć i pracować w naszym Charkowie. Dlatego doceniamy i rozumiemy, dzięki komu codziennie wstajemy i możemy żyć swoim życiem.
Jak w różnych momentach przejawiali się ludzie z Pani otoczenia?
Dziękuję Bogu za ludzi, których dał mi i mojej rodzinie. Wszyscy jesteśmy jednością, zawsze gotowi pomóc, wesprzeć. To nie tylko słowa, to wszystko jest sprawdzone w różnych sytuacjach. Podobno mieszkańcy Charkowa mają taką cechę – zawsze wszystko przeżywać razem. Nawiasem mówiąc, niedawno przyjechała do nas moja mama, ona jest IDP [uchodźcą wewnętrznym] z obwodu donieckiego, miasta Torećk. Ofensywa armii rosyjskiej rozpoczęła się tam w czerwcu br., więc pozostawanie na tych terenach było już niebezpieczne. Miasto jest pod ciągłym ostrzałem wroga. Do tego brak prądu, komunikacji i prostych rzeczy cywilizacyjnych.
Mama straciła swój dom już wcześniej w wyniku intensywnych ostrzałów, więc w ostatnim czasie mieszkała u przyjaciółki. Jednak niedawno również w ten przytułek trafił rosyjski pocisk. Mamie udało się uciec. Dziś adaptuje się w Charkowie, pomagamy jej w tym. Ale rozumiem, jakie to jest dla niej trudne, mimo że tego nie mówi. Po prostu odebrano jej część życia. Niestety, takich ludzi jest teraz w Ukrainie wielu.
Co pomaga walczyć i trzymać głowę wysoko?
Smak życia, jego rytm. Jeżeli wcześniej mogłam pozwolić sobie na użalanie się nad sobą, na smutek, teraz nie mogę. Trzeba żyć i nie narzekać. Wojna nas nie złamie – to moje motto. Nawet w czasie awarii energii elektrycznej, słyszę jak w mieście szumią generatory, i to mnie motywuje, bo Charków się nie poddaje. Nauczyłam się też dobrze odpoczywać, przełączać się. Przy kawie na dworze, w miejskim parku, w domu na kanapie – po prostu doceniam to, co mam. Kocham to życie i moją Ukrainę!
Rozmawiał - Wołodymyr Buha
Tłumaczyła - Olga Alehno