Państwo w rozsypce » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Prorosyjska polityka jest wpisana w niemieckie DNA. Czy polski rząd jest na to gotowy?

Wynik wyborów do parlamentów lokalnych w Saksonii i w Turyngii okazał się być kompletną katastrofą dla rządu federalnego w Berlinie. W obu tych miejscach wyborcy wyraźnie dali do zrozumienia, jakiego rodzaju program i jaka narracja przemawia do nich. Na wyborczym podium znalazły się chadecka CDU/CSU, uznawana za skrajnie prawicową AfD oraz skrajnie lewicowa BSW – założona w styczniu 2024 partia Sahry Wagenknecht. Co jednak łączy wszystkie te trzy partie? Zdecydowana prorosyjska narracja oraz sceptycyzm wobec dalszego wspierania Ukrainy przez Niemcy w wojnie z Rosją. Co na to polski rząd?

Kanclerz Olf Scholz coraz śmielej o rozmowach pokojowych między Rosją a Ukrainą
Kanclerz Olf Scholz coraz śmielej o rozmowach pokojowych między Rosją a Ukrainą
ZDF - ZDF

Dziś zresztą sami Niemcy zadają sobie pytanie, czy taki a nie inny wynik wyborów nie jest rezultatem rosyjskiej propagandy oraz dezinformacji? Pytania takie zadaje sobie m.in. Robert Dröge z Zielonych, pełniący obecnie rolę ministra gospodarki w rządzie federalnym Niemiec czy dyrektor zarządzający niemieckiego think tanku Polisphere, Philipp Sälhoff, który wraz z zespołem doradców przygotował analizę dotyczącą tego, w jaki sposób rosyjska dezinformacja i propaganda w mediach wpłynęły na wyniki wyborów do Landtagów w Saksonii i w Turyngii. Nawet jednak jeśli tak było, to wyniki analizy jego i jego zespołu prezentują się niczym kwiatek u kożucha. Wyniki wyborów pokazały jasno, że prorosyjska propaganda jest niejako wpisana w DNA niemieckiej polityki, a zarzuty o prorosyjskość czy o bycie finansowanym z Rosji trudno traktować inaczej niż element kampanii wyborczej.

Wybory do lokalnych parlamentów w Saksonii i Turyngii miernikiem nastrojów

W Turyngii w wyborach do parlamentu landowego wygrała uważana za skrajnie prawicową AfD, uzyskując 32,8 proc. głosów poparcia. Drugie miejsce na podium przypadło chadeckiej CDU – 23,6 proc. – zaś na trzecim miejscu znalazła się nowopowstała partia Sahry Wagenknecht, BSW, z wynikiem 15,8 proc.. W Saksonii CDU wyprzedziła AfD o włos, uzyskując 31,9 proc. poparcia wobec 30,6 proc. dla skrajnej prawicy. Na trzecim miejscu ponownie jednak znalazła się BSW, tym razem z wynikiem 11,8 proc.. Takie wyniki to prztyczek w nos dla Olafa Scholza, kanclerza rządu federalnego z SPD, które dobitnie pokazały, co Niemcy myślą o swoim koalicyjnym rządzie i o realizowanej przezeń polityce. Można się domyślać, że na minorowe nastroje wśród naszych zachodnich sąsiadów nałożyły się m.in. doniesienia o ataku nożownika na festynie w Solingen, a także ujawniona przeszło rok temu ogromna afera wizowa w resorcie spraw zagranicznych zarządzanym przez Annalenę Baerbock, w związku z którą raz po raz na jaw wychodzą kolejne szokujące niemieckie społeczeństwo smaczki.

Ostatni sondaż, przeprowadzony dla ARD w niemieckim społeczeństwie wskazał, że aż 77 proc. Niemców oczekuje od rządu zmiany polityki migracyjnej i zaostrzenie reguł wjazdu imigrantów do Republiki Federalnej. Najwięcej zwolenników tego rozwiązania okazało się głosować właśnie na te trzy partie, które w Saksonii i w Turyngii odniosły znaczący sukces wyborczy.

Trzeba zaznaczyć, że zarówno w sondażach jak i ze strony niemieckich komentatorów coraz częściej słychać, że to polityka migracyjna Niemiec w głównej mierze przyczynia się do tego, że poparcie dla antyimigranckiego AfD rośnie. AfD, uważane jednak za skrajną prawicę, choć do serc wielu trafiło ze swoim antyimigracyjnym programem, to jednak jego afiliacje ze skrajną prawicą nie wszystkim mogły przypaść do gustu. Można zatem domniemywać, że pojawienie się po drugiej stronie światopoglądowego spektrum partii BSW, uznawanej za skrajnie lewicową, ale równocześnie antyimigrancką oraz sceptycznie nastawioną wobec pomocy Ukrainie, dla dużej części elektoratu okazała się dobrą alternatywą.

Niemieccy politycy wydają się być świadomi tych nastrojów społecznych. Nic zatem dziwnego, że ich publiczne wypowiedzi wpisują się w oczekiwania niemieckiego elektoratu. Rosja zaciera ręce i podsyca niepokój w niemieckim społeczeństwie. Polscy rządzący wydają się jednak lekceważyć zagrożenie.

Kto nie mówi dobrze o Rosji, przegrywa wybory?

Premier Saksonii, wywodzący się z chadecji Michael Kretschmer, podczas debaty przed wyborami w Saksonii w debacie przedwyborczej wprost mówił o tym, iż czeka na koniec wojny Rosji z Ukrainą i do powrotu do handlu z Rosją.

Jeśli mówimy, bez ideologicznych klapek na oczach, że wszystko jest do pomyślenia, że chcemy niskich cen energii, osiągnięcia neutralności pod względem emisji CO2, to musimy rozmawiać o energii jądrowej, rozmawiać o własnym gazie krajowym, musimy powiedzieć, że rok 2038 oznacza węgiel brunatny, musimy też mówić o tym, że po wojnie znów będzie możliwy rosyjski gaz i wtedy dojdziemy do niskich cen energii elektrycznej

– mówił polityk CDU/CSU.

Nie jest to zresztą zaskakujące, gdyż Kretschmer nie od wczoraj znany jest ze swoich prorosyjskich wypowiedzi: czy to w postaci sprzeciwu wobec wysyłaniu na Ukrainę broni w wojnie z Rosją i zastąpieniu tych starań wysiłkami dyplomatycznymi, czy też w kwestii naprawy wysadzonej infrastruktury gazociągu Nord Stream.

Jeżeli uszkodzenia nie zostaną naprawione, Nord Stream 1 stanie się bezużyteczny

– martwił się Kretschmer w ubiegłym roku.

Szefowa AfD, Alice Weidl, odnosząc się do żądania postawienia prezydenta Rosji Władimira Putina przed trybunałem ds. zbrodni wojennych w Hadze, stwierdziła w październiku 2022 na antenie niemieckiego radia, że „Ukrainę również należy pociągnąć do odpowiedzialności”.

"Nie może być tak, że Zachód bez zastanowienia akceptuje maksymalne żądania Ukrainy" – mówiła wtedy. Nadmieniła też, że Niemcy „nie mają kompetentnych przedstawicieli rządu, którzy w jakikolwiek sposób rozumieliby problem i byliby w stanie reprezentować interesy naszego kraju”. W tym samym wywiadzie wzywała do oddania do użytku Nord Stream 2, do rozmów pokojowych między Rosją a Ukrainą, a także wyraziła swoje zrozumienie dla ewentualnego podziału Ukrainy.

Po serii rewelacji w niemieckich i światowych mediach na temat rzekomego udziału Ukraińców i Polaków w wysadzeniu Gazociągu Północnego głośno wybrzmiał również głos Sahry Wagenknecht, szefowej lewicowego ugrupowania BSW, które – choć założone dopiero w styczniu tego roku – już osiągnęło w dwóch niemieckich landach imponujący wynik wyborczy.

Środki te musiałyby zostać całkowicie anulowane w obliczu nowych doniesień o atakach na Nord Stream. Zamiast w dalszym ciągu zwracać się do niemieckich podatników – w tym za pośrednictwem UE – o finansowanie ukraińskiego budżetu i dostaw broni, nadszedł czas, aby porozmawiać o odszkodowaniach

– powiedziała Wagenknecht w rozmowie z "Rheinischen Post", cytowana przez "Do Rzeczy".

"I oczywiście nie pozwolę sobie zabronić powiedzenia: jestem zwolennikiem Putina" – mówił z kolei podczas wiecu wyborczego AfD Jürgen Elsässer, wydawca magazyny „Compact”, który uważany jest za organ medialny AfD, a sam jego wydawca mówi o bardzo ciepłych stosunkach łączących jego redakcję z tą partią. Wypowiedź ta miała miejsce z okazji świętowania faktu, że Federalny Sąd Administracyjny zawiesił 14 sierpnia zakaz publikacji prawicowo-ekstremistycznego magazynu „Compact”, wydany przez wywodzącą się z SPD minister spraw wewnętrznych rządu federalnego, Nancy Faeser zaledwie miesiąc wcześniej.

Co ciekawe, chociaż komentatorzy powszechnie uznali ten werdykt za porażkę Faeser, to równocześnie mówili o tryumfie wolności słowa – choć asekuracyjnie dodawali, że nie jest dobrze, iż sprawa dotyczy skrajnej prawicy, AfD. Trudno jednak nie uznać tych konstatacji za pozorne i za element wsparcia dla krytykowanego rządu federalnego, skoro wyborcy w Sasksonii i w Turyngii przy urnach dali znać, co sądzą o programie Alternatywy dla Niemiec. Jak jednak wiarygodnie krytykować treści prorosyjskie w programach niemieckich polityków, skoro finalnie dla wszystkich jest jasne, że są one w dużym stopniu zgodne z poczuciem realizowania niemieckich interesów?

Rosyjska dezinformacja w niemieckich mediach

Nie zmienia to jednak faktu, że próby zaistnienia rosyjskiej dezinformacji w niemieckich mediach i jej dotarcia do niemieckiego elektoratu są faktem. Odbywa się to za pośrednictwem witryn i serwisów internetowych, sfinansowanych przez Kreml lub współpracujące z nim podmioty lub też przez kampanie w social mediach. W lipcu 2022 po raz pierwszy wykryto i opisano ogromną akcję „podszywania się” pod najbardziej znane i opiniotwórcze niemieckie portale: Spiegel, Welt, Bild czy t-online.

Zagrożenie dostrzega również Dowództwo Generalne RP, które przestrzegło w poniedziałek przed „Operacją Kylo”.

BYŁ PRZECIEK: „OPERACJA KYLO”.

Wypłynęły dokumenty, które potwierdzają ciągłe i systematyczne prowadzenie przez Rosję działania na umysły społeczeństw Zachodu (Europy i USA). Zhakowane dokumenty to wytyczne pracowników Służby Wywiadu Zagranicznego (SVR – następcę KGB),… pic.twitter.com/qPhRdtdNRf

— Sztab Generalny WP (@SztabGenWP) September 9, 2024

Dyrektor zarządzający niemieckiego think tanku Polisphere, Philipp Sälhoff zauważył, że BSW, partia Sahry Wagenknecht, przedstawiana była głównie jako „opiekuńcza” i „pokojowa”. Obok AfD była to w mediach jedna z partii, która miała być wybawicielami od rządzącej Niemcami na poziomie federalnym koalicji SPD, FDP i Zielonych. Treści takie pojawiały się państwowych mediach w Rosji, były kolportowane przez placówki powiązane z Kremlem i w ramach kampanii „Sobowtór”, która polegała na podszywaniu się w internecie pod niemieckie media głównego nurtu, by w ten sposób szerzej przemycać prorosyjskie treści i sprawiać pozór, iż tego rodzaju poglądy kolportowane są przez najbardziej opiniotwórcze niemieckie redakcje.

Sälhoff doprecyzował, że wizerunek Sahry Wagenknecht, budowany przez prokremlowskie strony związane z „kampanią sobowtórową”, ma wiele wspólnego z tym, jak budowano w Rosji wizerunek Władimira Putina.

Sahra Wagenknecht charakteryzuje się niezmiennie wysokim poziomem personalizacji. W prorosyjskiej narracji symbolizuje bliskość z ludźmi w przeciwieństwie do powściągliwego ‘rządu sygnalizacji świetlnej’ [chodzi o kolory ugrupowań tworzących koalicję tworzącą rząd federalny Niemiec; czerwony symbolizuje SPD, zielony – Zielonych, a żółty – FDP – red.]

– twierdzi Sälhoff w rozmowie z BuzzFeed News Germany.

W tym samym medium czytamy, w jakich obszarach tematycznych najłatwiej było przemycić prorosyjską propagandę oraz rozniecić konkretne emocje elektoratu:

Oprócz „dominujących tematów migracji w związku z bezpieczeństwem wewnętrznym i wojną na Ukrainie” chodziło także o wysadzenie Nord Stream – „wydarzenie, które jest nadal bardzo obecne w sferze prorosyjskiej dezinformacji” – mówi Sälhoff. Częstym tematem było także stacjonowanie amerykańskich rakiet w Niemczech.

Polisphere zauważyło również próby ocieplania wizerunku BSW, stawiając partię Sahry Wagenknecht w roli ofiary. Jednym z przykładów miała być „rzekomej kampanii oszczerstw, prowadzona przez Centralną Radę Żydów przeciwko BSW”. To stwierdzenie kolportowane było przez niemieckojęzyczny oddział Russia Today. Josef Schuster, szef CRŻ, został tam przedstawiony jako „główny łowca antysemitów”, który „radośnie obraża” Sahrę Wagenknecht. Powód? Polityk krytycznie wypowiadała się o ekspercie przez Niemcy broni walczącym krajom, takim jak Ukraina i Izrael. Kolejną próbą narzucenia korzystnej BSW narracji było przerzucenie odpowiedzialności na hackerów najętych przez dziennikarzy śledczych za ogromny wyciek danych członków partii, subskrybentów partyjnego newslettera oraz darczyńców partii.

Wszystko to przyczynia się do realizacji politycznego celu, jakim jest (dalszy) podział niemieckiego społeczeństwa i utworzenie obok AfD kolejnej prokremlowskiej siły w spektrum partyjnym

– podkreśla Sälhoff w rozmowie z BuzzFeed Germany, podsumowując ustalenia ze swojego raportu.

Publikacje tego rodzaju, choć zapewne nie pozbawione słuszności, są dość kuriozalne, jeśli weźmie się po uwagę, jakiego rodzaju komunikaty wychodzą w eter z ust czołowych niemieckich polityków, niezależnie od tego, czy mówimy o prawicy, lewicy czy o centrum.

Z wyborów w Saksonii i w Turyngii wnioski wyciągnął i kanclerz Olaf Scholz. W niedzielnym wywiadzie, którego udzielił stacji ZDF, mówił o konieczności dyskusji nad tym, jak można zakończyć wojnę pomiędzy Rosją i Ukrainą oraz szybko osiągnąć pokój. Optował też za tym, by na konferencję pokojową zaprosić przedstawicieli Rosji, którzy usiądą do stołu negocjacyjnego z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zelenskim. Choć w wywiadzie przedstawiał się jako zwolennik dalszego wsparcia dla Ukrainy, do mediów przedostały się trzy tygodnie wcześniej informacje, jakoby kanclerz Niemiec czynił starania o to, by wsparcie ze strony Niemiec ograniczyć do minimum.

Kanclerz Niemiec Scholz ogłosił, że pora zaprosić Rosję na szczyt pokojowy i „jak najszybciej” zakończyć wojnę na Ukrainie. Aha. pic.twitter.com/wYBtiHjoOw

— Paweł Rybicki (@Rybitzky) September 8, 2024

Tymczasem polscy politycy koalicji rządzącej sprawiają wrażenie, jakby to, co dzieje się w Niemczech, nie stanowiło dla nich istotnego tematu, a sytuację można było zbagatelizować butną postawą i kilkoma pełnymi zadowolenia z siebie komentarzami.

 

„Zagrożenie jest zupełnie gdzie indziej”… Czyżby?

Rafał Trzaskowski podczas Campusu Polska Przyszłości 2024 swoją definicją kondycji naszego zachodniego sąsiada wzbudził szczere zdumienie środowisk prawicowych.

Chciałem zwrócić waszą uwagę na jeden totalny paradoks. A mianowicie – to, że niektórzy na prawicy uprawiają szczujnię i mają naprawdę totalną paranoję, to my to wiemy. Tylko najzabawniejsze albo najtragiczniejsze jest to, że w momencie, kiedy zagrożenie jest zupełnie gdzie indziej, to oni ciągle mówią o Niemcach. Więcej! W momencie, kiedy Niemcy są słabe, kiedy nie ma żadnego niemieckiego przywództwa, no okay, są bogatsi od nas, ale nigdzie ich nie widać w polityce europejskiej, to my jesteśmy dzisiaj dużo silniejsi, jeżeli chodzi o przywództwo, to my bierzemy odpowiedzialność za bezpieczeństwo więcej niż Niemcy, to my wyznaczamy priorytety w Unii Europejskiej, w momencie kiedy ani nie ma żadnego zagrożenia ze strony Niemiec, i Niemcy są jeżeli chodzi o politykę chyba najsłabsi w historii, i ciągle musimy ich upominać, żeby wzięli się za robotę i choćby wzięli się za odpowiedzialność, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa i więcej pieniędzy na to wydawali, żeby przestali się wahać, czy pomagać Ukrainie czy nie, to oni ciągle opowiadają o Niemcach! Ci ludzie, co mają totalną paranoję. Więc mi się wydaje, że to jest jak taka zdarta płyta, bo teraz to może tylko albo wzbudzić zażenowanie albo uśmiech albo pokazać, jak oni kompletnie są oderwani od rzeczywistości

– perorował prezydent Warszawy podczas olsztyńskiego spędu politycznego.

Słowa te padły już po tym, gdy Niemcy oskarżyły Polskę za pośrednictwem swoich mediów o poważny udział w akcji sabotażowej, jaką było wysadzenie Nord Stream. Kiedy były szef niemieckiego wywiadu z czasów prorosyjskiego kanclerza Gerharda Schroedera jawnie zarzucił prezydentom Andrzejowi Dudzie i Wołodymyrowi Zełenskiemu kooperację w sprawie wysadzenia Gazociągu Północnego, Donald Tusk odniósł się do zarzutów w buńczucznym anglojęzycznym tłicie:

"Do wszystkich inicjatorów i patronów Nord Stream 1 i 2. Jedyna rzecz, jaką dziś powinniście zrobić w tej sprawie to przeprosić i siedzieć cicho – napisał szef polskiego rządu.

Niedługo później Niemcy ponownie zaatakowali Polaków. Tym razem strona polska miała być winna blamażowi niemieckich służb, którym nie udało się zatrzymać na swoim terytorium podejrzanego w ich śledztwie ws. Nord Stream, Wołodymyra Z. ani nawet poprawnie wprowadzić do systemu informacji o tym, że jest poszukiwany europejskim nakazem aresztowania. Teraz na zarzuty, iż niemieckie służby „nie zapomną tego Polsce” w portalu społecznościowym X zareagował szef polskiego MSZ, Radosław Sikorski.

"My też nie zapomnimy" – zripostował krótko podany dalej artykuł ze skrótem niemieckiego śledztwa dziennikarskiego ws. rzekomej pomocy strony polskiej w ucieczce Wołodymyra Z.

O zgrzytach może też świadczyć fakt ustalony przed red. Aleksandrę Fedorską, że premier Donald Tusk, nagrodzony przez Niemców nagrodą M100Media Award, na cześć którego przemówienie miał wygłosić kanclerz Olaf Scholz, nie odbierze nagrody osobiście. Zamiast niego do Niemiec uda się minister sprawiedliwości Adam Bodnar, a laudację wygłosi ostatecznie były prezydent federalny Joachim Gauck.

Informacja rzeczniczki prasowej ambasady RP w Berlinie:

Szanowna Pani,

- Z uwagi na ważne obowiązki w kraju przypadające na 12.09 br. Premier Donald Tusk nie może nagrody odebrać osobiście w (Potsdamie) i wziąć udziału w ceremonii, o czym organizatorzy wydarzenia zostali… pic.twitter.com/BnNaC3y2sb

— Aleksandra Fedorska (@a_fedorska) September 6, 2024

Deklaracje deklaracjami, a gesty – gestami, trudno jednak nie zauważyć, że owoców tak prowadzonej polityki zagranicznej Polska na razie nie uświadczyła. Zamiast tego w miejsce wstrzymanego projektu budowy CPK słyszymy o tym, iż analogiczny projekt w ekspresowym tempie (do 2030 roku) zamierzają w Frankfurcie stworzyć Niemcy. Kwestia reparacji również wydaje się być zamknięta na dobre. Problemem okazała się nawet wypłata odszkodowań przez państwo niemieckie żyjącym jeszcze polskim ofiarom pracy przymusowej podczas II wojny światowej. Konsultacje międzyrządowe na początku lipca nie przyniosły bowiem rezultatów w tej materii, a i wedle doniesień „Sueddeutsche Zeituing” sprzed kilku dni negocjacje między stroną polską a niemiecką nadal trwają. Brutalny fakt jest jednak taki, że czas ucieka, a odszkodowania należą się osobom w bardzo podeszłym wieku.

 



Źródło: niezalezna.pl

 

#Niemcy #Donald Tusk #rosyjska propaganda

Joanna Grabarczyk