- Wierzę w siłę merytorycznych argumentów w złożonych przeze mnie wyjaśnieniach. Będę walczyła, aby dowieść swojej niewinności. Patrząc jednak na dotychczasowe bezkrytyczne podejście sądów w zakresie akceptowania wniosków dotyczących przedłużania aresztów tymczasowych składanych przez Prokuraturę Krajową, mam pewne obawy - powiedziała Karolina Kucharska w wywiadzie dla "Gazety Polskiej Codziennie".
Siedem miesięcy pełnej izolacji i monitoringu podobno dla Pani bezpieczeństwa. Jak czuje się Pani po tak długim przebywaniu w areszcie. Pytam przede wszystkim o stan zdrowia.
To było siedem miesięcy pozbawiania mnie jakiejkolwiek prywatności i odzierania mnie z mojego człowieczeństwa. Jeśli tak stanowią procedury i regulacje, to uważam, że powinny być one niezwłocznie zmienione, gdyż godzą w elementarne poczucie ludzkiej godności wszystkich osadzonych i zasadę humanitaryzmu. I podam tu tylko kilka przykładów, których doświadczyłam przez ten czas.
W mojej niewielkiej celi zamontowane były dwie kamery – jedna w kąciku z toaletą, a druga praktycznie nad łóżkiem, dlatego niezrozumiała była dla mnie sytuacja, która trwała nie tylko na początku, lecz także przez cały okres mojego osadzenia, polegająca na wielokrotnym zapalaniu w nocy światła – w celu… No właśnie, jaki był cel tych działań? Skoro zamontowane i działające przez 24 godziny na dobę kamery obserwowały w celi każdy mój ruch i każdą moją czynność. Doprowadzało to do wielokrotnego wybudzania się w nocy, co spowodowało u mnie chroniczny stan zmęczenia. Obawiam się, czy tego rodzaju trwające przez siedem miesięcy działania nie odbiły się jednak poważniej na moim zdrowiu. Mam dosyć istotnie pogorszone wyniki ogólne morfologii krwi. Z pewnością będę musiała wykonać w najbliższym czasie pogłębione badania diagnostyczne i konsultacje ze specjalistami.
Chciałabym również dodać, że przez trzy miesiące byłam osadzona w specjalnej celi izolacyjnej (nie zostałam nigdy ukarana żadną karą porządkową w areszcie, która i tak zgodnie z przepisami kodeksu karnego wykonawczego dawałaby ewentualną podstawę do przebywania w tego rodzaju celi jedynie przez maksymalnie 28 dni), w której była możliwość tylko częściowego otworzenia okna uchylnego, z uwagi na kraty zarówno po zewnętrznej, jak i wewnętrznej stronie okna. W celi unosił się silny fetor farby malarskiej, co powodowało u mnie silny ból głowy, łzawienie i pieczenie oczu. Oczywiście okna celi były przesłonięte dodatkową pleksi, która całkowicie ograniczała widoczność. Ponadto w celi tej wszystkie sprzęty były przykręcone do podłogi. Cele, w których przebywałam, nie były należycie oświetlone, a przez ich usytuowanie w budynku, tj. od strony, z której nie docierały promienie słoneczne, musiałam wciąż korzystać ze sztucznego oświetlenia, co spowodowało u mnie znaczące pogorszenie wzroku.
Grzejnik w celi został uruchomiony dopiero dzień przed moim wyjściem na wolność, a wcześniej, czyli od początku sezonu grzewczego, nawet gdy temperatura na zewnątrz spadała do zera stopni, moja cela przez dwa tygodnie nie była ogrzewana. Oczywiście podejmowano działania mające na celu uruchomienie ogrzewania, ale przez wiele dni były one nieskuteczne, co nie miało de facto żadnego wpływu na moją sytuację ani na to, że przez 23 godziny dziennie (wyłączając godzinny spacer) byłam w celi pozbawiona ogrzewania i nie zapewniono mi żadnego alternatywnego źródła ciepła.
Wszystkie te sytuacje doprowadzały mnie do stanów lękowych i nerwowości. Gdy nakładały się na to inne problemy, jak np. cykliczny brak podawania mi w areszcie tolerowanych przeze mnie leków na poczet zamienników, po których bardzo źle się czułam, co sygnalizowałam wielokrotnie więziennej służbie zdrowia, to dopadało mnie poczucie ogromnej bezsilności, które jednak z czasem przerodziło się w wolę walki, to znaczy dopominanie się i domaganie się poszanowania moich praw, ale też praw wszystkich osób osadzonych – w myśl zasady: działaj i próbuj zmieniać otaczającą siebie rzeczywistość nie tylko dla siebie, lecz także dla innych, dla dobra wspólnego.
Osoby osadzone, z którymi miałam kontakt, były względem mnie życzliwe i życzę im dużo siły w pokonywaniu codziennych trudów. Chciałam też wskazać, że duża część funkcjonariuszy Służby Więziennej była wobec mnie życzliwa, a nawet dostrzegała różnego rodzaju „niedoskonałości” w działaniu aresztu, ale nie przekładało się to na podejmowanie działań w danym obszarze.
Teraz w sercu czuję wielką radość i wdzięczność za to, że pan Michał Rachoń zdecydował się na poręczenie majątkowe, dzięki któremu mogłam opuścić areszt, wrócić do moich najbliższych i bronić się z wolnej stopy. Jest we mnie pewien niepokój o przyszłość, a przede wszystkich o przyszłość Ojczyzny, wierzę jednak, że w naszym narodzie znajdują się ogromne pokłady mobilizacji i siły do walki wszędzie tam, gdzie nie godzimy się na niesprawiedliwość.
Co najbardziej doskwierało Pani przez te miesiące? Czy były to warunki w areszcie, czy może strach o bliskich, rozłąka z nimi?
Był to dla mnie ogromny szok i niedowierzanie, że znalazłam się w areszcie tymczasowym, w szczególności że pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości zakończyłam w 2020 r. Do aresztu trafiłam w Wielki Piątek, święta Wielkiej Nocy pamiętam jak przez mgłę, a miały to być przecież kolejne rodzinne święta. Pierwsze uczucie to strach i przerażenie o najbliższych, w szczególności o moją niepełnosprawną, 70-letnią mamę (wdowę), która pozostawała tylko pod moją opieką, ale również strach o siebie, o to, co ze mną dalej będzie. To była wielka bezsilność i codzienna trwoga, że nie mogę pomagać mamie, że nie wiem, co się z nią dzieje, że nie mogę porozmawiać ani z nią, ani z moimi najbliższymi, że nie mam żadnego wpływu na to, co się dzieje „na zewnątrz”. Wtedy też w poczuciu ogromnego lęku o mamę i o najbliższych zdałam sobie sprawę z tego, że jedyny sposób, w jaki mogę pomóc im, ale też sobie, to modlitwa i wiara. To one stały się moim punktem odniesienia, moją kotwicą w walce o przetrwanie każdego z tych 213 dni spędzonych w areszcie. Po przedłużeniu aresztu w czerwcu o kolejne trzy miesiące niestety załamałam się psychicznie i wtedy na kartce A4 zrobiłam kredkami duży napis: „Kucharska, musisz być silna! Jesteś silna!” i zawsze patrząc na to hasło, dodawałam: „z Bożą mocą i pomocą”. Codzienna modlitwa różańcowa i odprawianie drogi krzyżowej pozwalały mi przetrwać najgorsze chwile, nawet jeśli nie potrafiłam ich zrozumieć i jeśli modlitwom tym towarzyszyły łzy. Wiedziałam, że pomimo wielu cierpień, upadków, niesprawiedliwości i bardzo trudnych warunków w areszcie nie mogę się poddać. W areszcie spotkałam kapelana więziennego, pallotyna ojca Wiesława oraz siostrę Beatę, którzy stanowili dla mnie w tym niewyobrażalnie trudnym czasie prawdziwe duchowe oparcie. Tym bardziej cieszę się, że zostałam uwolniona w październiku, w Maryjnym miesiącu.
Wielokrotnie Pani wraz ze swoim obrońcą występowała o zniesienie rygorów specjalnego traktowania. Bez skutku. Jaki był Pani zdaniem prawdziwy powód wprowadzenia tych szykan?
Do tej pory nie rozumiem i nie jestem w stanie pojąć, dlaczego zostałam potraktowana jak najgroźniejszy przestępca, bo tak też się czułam, gdy np. wszyscy musieli być schowani i pozamykani, jak tylko przechodziłam przez korytarz, podczas drogi do kaplicy czy do sali widzeń. Ta wzmożona ochrona miała podobno służyć mojemu bezpieczeństwu, ale w rzeczywistości dawała pole do wielu nadużyć, jak choćby wspomniane wcześniej zapalanie przez całą noc światła w monitorowanej celi, częstsze kontrole celi i posiadanych w niej przedmiotów, co początkowo przybierało postać rozrzucania po całej 9-metrowej celi wszystkich przedmiotów, dokumentów czy odzieży. Przetrwanie w takich warunkach było dla mnie naprawdę bardzo trudne.
Jak czuła się Pani, skromna urzędniczka, gdy w kolejnych miesiącach zaczęto mnożyć zarzuty: od prania pieniędzy, przez udział w grupie przestępczej, do przywłaszczenia mienia?
Dla mnie terminy przedstawiania kolejnych zarzutów nie były przypadkowe i były stricte skorelowane ze zbliżającymi się terminami kolejnych posiedzeń sądów mających zadecydować o naszym losie. Jednocześnie z każdym kolejnym zarzutem czułam coraz większą falę modlitwy i Państwa wsparcie z zewnątrz, coraz większe zainteresowanie naszą sprawą ze strony mediów, którym nie są obojętne takie wartości jak sprawiedliwość, godność czy humanitaryzm, oraz coraz większe poruszenie opinii publicznej na warunki, w jakich jesteśmy osadzeni, i na wiele sytuacji, które nas spotykały. To właśnie dzięki nagłośnieniu sprawy przez moich obrońców i prawicowe media po dwóch miesiącach (pomimo wielokrotnych moich próśb) w końcu wydano mi różańce święte przekazane przez mamę. Wcześniej różańce te „nie były” przedmiotem kultu religijnego, a po wielu publikacjach w mediach zostały mi dostarczone bezpośrednio do celi i nagle okazało się, że jednak stanowią już przedmiot kultu religijnego. Analogiczna sytuacja dotyczyła też mszy św., do których przez pewien czas miałam utrudniony dostęp – to dzięki Państwa pomocy i wsparciu zaczęto respektować moje prawa.
Czy po tym, co się stało, wierzy Pani w uczciwy proces, który przed Panią?
Wierzę w siłę merytorycznych argumentów w złożonych przeze mnie wyjaśnieniach. Będę walczyła, aby dowieść swojej niewinności. Patrząc jednak na dotychczasowe bezkrytyczne podejście sądów w zakresie akceptowania wniosków dotyczących przedłużania aresztów tymczasowych składanych przez Prokuraturę Krajową, mam pewne obawy. Doskonale odzwierciedla je sytuacja, kiedy sąd okręgowy wydłużył nam po raz kolejny areszt aż do listopada wbrew wcześniejszemu postanowieniu sądu apelacyjnego, który areszt ten kategorycznie skrócił do 31 sierpnia.
Pomimo wszystkich okoliczności towarzyszących tej sprawie chcę wierzyć i modlę się o uczciwy proces.
Jakie są Pani plany na najbliższe dni po opuszczeniu aresztu?
Obecnie jestem u mamy i cieszę się, że w końcu mogłam ją mocno przytulić i podziękować za jej wiarę we mnie i za nieustające wsparcie. Przede mną jeszcze wiele spotkań z rodziną i znajomymi, udział w Marszu Niepodległości 11 listopada.
Czy chciałaby Pani powiedzieć coś czytelnikom „Gazety Polskiej Codziennie”, którzy od pierwszych dni na różne sposoby starali się wspierać Państwa za kratami?
Chciałam bardzo serdecznie podziękować wszystkim czytelnikom „Gazety Polskiej”, klubom „Gazety Polskiej” i ich sympatykom za nieustające, bo od pierwszych dni naszego zatrzymania, wsparcie, modlitwę, ale też determinację w podejmowanych działaniach, a ich przekrój był przeogromny. To Państwo nie pozwolili, aby o nas zapomniano. Państwa głos był słyszalny, każdy pojedynczy głos był niezwykle istotny, każda kartka, którą otrzymałam, każdy transparent, każdy marsz, każda pojedyncza inicjatywa w naszej obronie, w obronie sprawiedliwości – to wszystko było i jest dla mnie bardzo ważne, bo przywraca mi wiarę w drugiego człowieka, wiarę w naszą jedność, wiarę w nasz Naród. Szczęść Boże.