Pomogli w planowaniu kolejnych działań
Chodzi o artykuł z "Rzeczpospolitej" z wtorkowego popołudnia. "Wiemy, co zdradziło dywersantów, którzy wysadzili tory. Nowe ustalenia „Rzeczpospolitej”" - chwalili się dziennikarze. Izabela Kacprzak i Grażyna Zawadka napisały o tym, że na miejscu dywersji przy jednej ze stacji kolejowych znaleziono kartę SIM oraz odcisk palca jednego z sabotażystów.
Suchej nitki na autorach przecieku nie pozostawił szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prof. Sławomir Cenckiewicz. "Z powstępowania "na dwóch zerach", ściśle tajnego, poszły informacje do prasy" - podkreślił już na początku rozmowy z Michałem Rachoniem w Telewizji Republika.
Wczoraj po godzinie 17 pojawił się na stronie Rzeczpospolitej bardzo ważny tekst. Ktoś jest bardzo nieodpowiedzialnym człowiekiem, że to "zwodował" do mediów czy to z śledczych, czy z prokuratury. Pojawia się tam informacja, że jeden ze sprawców pozostawił na urządzeniach (kartach sim czy powerbanku) odcisk swoich palców. Można być pewnym, że od tej pory wszyscy rosyjscy czy białoruscy operatorzy będą pracowali w rękawiczkach
– podkreślił Cenckiewicz.
Jak dywersanci trafili do Polski?
Szef BBN ogólnie narzekał na sposób działania służb oraz na komunikację rządową w tej sprawie. "Wjechali jacyś operatorzy na teren Polski, przeprowadzili akcję i wyjechali z Polski" - taki jest smutny efekt. Jak jednak dywersanci w ogóle przyjechali do Polski, skoro mowa o osobach, które powinny być w spektrum zainteresowania służb.
Jeśli przyjąć, że przyjechali oficjalnie, to możemy dyskutować nawet na ile nawet nie błędy Straży Granicznej, ale baza informacyjna, którą dysponuje RP pozwala na to, aby skutecznie weryfikować przyjezdnych. Na ile informacja, że jeden pracował w prokuraturze w Donbasie, a drugi popadł w konflikt z prawem na Ukrainie, była w zasięgu ręki. Wydaje się, że takich informacji nie było, gdyby przyjąć założenie, że w ogóle przyjechali na swoich imionach i nazwiskach, a nie legalizacyjnych
– powiedział prof. Cenckiewicz.
Jego zdaniem moment, w którym polscy śledczy ściągają odciski palców, to moment, w którym musi iść do naszych sojuszników zapytanie o tożsamość osoby. "To może być moment identyfikacji takiego operatora, a niekoniecznie moment przejścia przez granicę. Bo on może być na papierach legalizacyjnych" - podkreślił po raz kolejny. I tu kluczowe staje się niepotrzebne zdradzenie tego, że mamy odciski palców przez media.
Zdaniem szefa BBN "noc z soboty na niedzielę była za dobrze przespana" przez służby i ministrów, a następnego dnia też zrobiono za mało. "Źle to wyglądało. Po raz drugi mamy źle przepracowaną historię związaną ze sposobem informowania o sytuacjach kryzysowych. A już to, że ci operatorzy po wykonaniu zadania spokojnie opuścili granice, jest katastrofalne" - ocenił gość Michała Rachonia.
Gdzie konkretnie popełniono błędy?
Cenckiewicz nie pozostał na samej ocenie, że "było źle", ale wskazał konkretne miejsca, gdzie popełniono błędy. "My przez całe lata byliśmy karmieni brednią o tym, że złapanie szpiega jest porażką kontrwywiadu. No to mamy porażkę kontrwywiadu. Przyjechali, zrealizowali operację" - zaczął.
"Tak się nie robi, to jest ośmieszanie Polski" - skomentował z kolei oficjalne wystąpienie do Rosji i Białorusi o wydanie nam operatorów. Donald Tusk zapowiadał, że "natychmiast zleci to właściwemu ministrowi". Cenckiewicz przypomniał też, że dokładnie to samo pisane i mówione było w mediach ("dopadniemy", "jesteśmy na tropie") o ściganiu mordercy żołnierza Mateusza Sitka.
Jego zdaniem dosłownie od razu powinien być przepływ informacji pomiędzy policją a cywilnym kontrwywiadem. Później należy szybko podjąć decyzję, co dalej robić.
Pamięć operacyjna podpowiada, że przynajmniej od wczesnej wiosny 2023 roku mamy do czynienia z dalekim rozpoznaniem infrastruktury kolejowej przez FSB i GRU. Pewnie od wcześniej, ale wtedy byli rozpoznani przez służby
- przypomniał szef BBN.
Wyłapano wtedy całą grupę, a 13 osobom postawiono zarzuty i grupa przestała działać. "Doraźność werbunku za pomocą systemu łączności. Ten sam sposób działania: monitoring plus wysadzenie ładunku wybuchowego. Modus operandi jest znany" - dodał, mówiąc, że tamto doświadczenie od razu powinno obligatoryjnie sprawiać, że policja błyskawicznie zawiadomi służby. Jego zdaniem, bez względu na noc trzeba było wysłać na miejsce śledczych, jeśli mieszkańcy zgłaszali wybuch w okolicy torów kolejowych.