Państwo w rozsypce » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

"Winni wszyscy dookoła". Wołodźko: Samoewakuacja Polski B, czyli powódź w kraju Tuska

Od 10 września Komisja Europejska ostrzegała kraje naszego regionu, że nadchodzi wielka woda. Kilka dni później Donald Tusk zapewniał, że prognozy nie są przesadnie alarmujące i nie ma powodów do paniki. W kolejnych dniach żywioł zniszczył Kłodzko, Głuchołazy, Lądek-Zdrój, Stronie Śląskie, Lewin Brzeski. Cudem uratowała się Nysa. Gdy szef rządu zaczął prężyć muskuły, dla wielu miejscowości Polski B już było za późno.

Kłodzko po powodzi
Kłodzko po powodzi
@@FremdenlegionPL - x.com

W piątek 13 września premier mówił: „Prognozy nie są przesadnie alarmujące; dzisiaj nie ma powodu, aby przewidywać zdarzenia w skali, która by powodowała zagrożenie na terenie całego kraju; nie ma powodu do paniki”. Lewicowo-liberalne i sorosowo-konserwatywne media twierdzą, że słowa Donalda Tuska wyrwano z kontekstu. Ale nawet jeśli uznamy, że istotne w okrągłych „uspokajankach” lidera koalicji 13 grudnia są słowa „dzisiaj” i „skala całego kraju”, to przecież wiemy, że Polacy skupili się na innych obietnicach. Na zapowiedziach polityka, którego „Gazeta Wyborcza”, Onet i TVN przedstawiają w swoich przekazach jako niemal nieomylnego: „prognozy nie są przesadnie alarmujące” i „nie ma powodu do paniki”. W tamtym momencie Tusk wciąż żył świeżo ogłoszoną doktryną „demokracji walczącej”. Nie obchodziło go nic poza seansami nienawiści wobec poprzedników. Ale rzeczywistość zmyła jego polityczne gry w mgnieniu oka.

Panika Tuska, rozpacz ludzi

Wtedy przyszły panika i alarmistyczny ton. Gdy już nie było właściwie czego zbierać w Głuchołazach, Lądku-Zdrój i Kłodzku. Wojsko wciąż stało w koszarach, a big bagi i zwykłe worki z piaskiem dopiero gromadzono w potężnych ilościach. Długo można było zresztą odnieść wrażenie, że Wrocław, oczko w głowie platformerskich władz, jest głównym punktem odniesienia włodarzy. Nic nowego – liberałów od zawsze najbardziej interesowały metropolie, zbiorowiska ich elektoratu. Nawet Polska B głosująca na Koalicję Obywatelską czy Trzecią Drogę liczyła się jakby mniej. I w godzinie próby przyszło jej za to słono zapłacić.

Mieszkam na Opolszczyźnie. W jej znacznie bezpieczniejszym, jeśli chodzi o powódź, rejonie. Ale dziś na ulicach mojego miasta widzę wokół siebie zmartwione, zatroskane twarze. Ktoś opowiada, że ma bliską rodzinę w Lądku-Zdroju. Ktoś inny, że ma krewnych na ziemi kłodzkiej. Jeszcze inni martwią się o dzieci we Wrocławiu. Geografia rodzinna wpływa na nastroje. A te są minorowe. Ludzie włączają telewizję i nie wierzą w oficjalny optymizm. Patrzą na Tuska i wzruszają ramionami, gdy ten próbuje udawać zatroskanego szeryfa. Bo wielu ich krewnych nie ma już czego zbierać ze swojego życia. Raczej zbiera to, co zostało w błocie miast i wiosek zniszczonych przez powódź. Napuchnięte od wody meble, zniszczone do betonu podłogi. Szafy pełne dziecięcych ubranek, kosze z zabawkami i zatęchłe kuchenne szuflady pełne szlamu i rozbitych talerzy. 

Wymyte wspomnienia na albumach ze zdjęciami, zawilgocony sprzęt RTV i AGD. Rozpacz, gniew i złość. Zazdrość wobec tych, których nie dosięgła wielka woda. Irracjonalne wyrzuty sumienia, że się źle postawiło auto, nie zdążyło wyjechać z dzieckiem, nie zadzwoniło do rodziców, nim zamilkły telefony. Zginęło kilka osób – wskazują raporty policji. Ale wielu ludzi obumarło w sobie. Przed kamerą nie wypada rozpaczać, choć i mężczyznom płyną do oczu łzy. Bezradność, wściekłość i głucha złość to niekiedy jedyni goście, których można się było spodziewać w tych dniach. Nawet w liberalnych mediach słychać zwykłych ludzi. – Nie było służb, nie było wojska, nie było policji. Lokalne władze nie wiedzą, co robić – mówi TVN24 zrozpaczona mieszkanka Stronia Śląskiego, które wygląda, jakby przeszła przez nie wojna. Szpitale, przedszkola, szkoły, domy spokojnej starości, urocze kafejki i gwarne piwne ogródki, małe biznesy i wielkie nadzieje – wylane rzeki nie miały dla nich litości. Wielka woda nie posłuchała Tuska, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Żywioł był głuchy na propagandę sukcesu. 

Pan premier zjadł szczawiową

Pan premier zjadł szczawiową „od Gosi” i nabrał rezonu. Zorientował się dość szybko, że miliard złotych to za mało. Internet błyskawicznie koryguje narracje – pożyczki ogłoszone przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska raptem okazały się fake newsem. Liberalne media są stonowane, nawet w obliczu tak wielkiej tragedii. Gdyby podobna tragedia zdarzyła się za rządów Zjednoczonej Prawicy („władza jak rtęć” – wedle określenia Tuska z czasów śnięcia ryb na Odrze w 2022 r.), pożarłyby Mateusza Morawieckiego i jego ministrów za każde słowo nie w takt tragedii, za każde opóźnienie, za każdą złotówkę za mało i decyzję podjętą o minutę za późno. Teraz po prostu nawołują do solidarności. 

Mają spory luksus – od hejtowania jest Roman Giertych, który próbuje wmówić opinii publicznej, że ta powódź to nieledwie wina PiS, a każda krytyka poczynań obecnej władzy to objaw padlinożerstwa. Ale ten człowiek ma po prostu do wykonania pałkarską robotę. Być może przekona przekonanych. Ludzie z miast, które utonęły, doskonale wiedzą, że pomoc przyszła za późno. Zabrakło jej na czas – woda zadała najgłębsze, najcięższe rany, bo na początku tragedii punktem odniesienia dla władzy i mediów głównego nurtu był Wrocław. A nie mniejsze miasta o wiele bardziej zagrożone żywiołem. Stolica Dolnego Śląska miała czas. Zyskała go także dzięki suchemu zbiornikowi retencyjnemu w Raciborzu. Wrocław to więcej służb, więcej ludzi, sprawniejsza logistyka, lepsza infrastruktura. Znacznie więcej rąk do pomocy. I bardzo dobrze. Niech Wrocław się uratuje, niech jego mieszkańcy ochronią się przed tragedią. 

Polska B znów oberwała najbardziej

Tyle że znów najwięcej ucierpiały mniejsze ośrodki. Polska B najmocniej dostała po czterech literach. Gdy w weekend zaczęły pojawiać się apele o samoewakuacji było dla mnie jasne. To znów kraj lumpen- i neoliberałów, w którym przewodnim hasłem jest: „ratuj się, kto może, ratuj się sam”. Państwo się pogubiło, nie zdążyło; władza uspokajała w najgłupszym z możliwych stylów. Da się go podsumować krótko: „spokój grabarza, wszystko będzie dobrze”. Chwilę później osłupiała Polska zobaczyła kolejne miasta zmywane z mapy jak kartonowe domki. Miasta w wodzie i błocie, które wkrótce przemieni się w jesienno-zimową breję, która zniszczy jeszcze niejeden dom. Tusk, gdy już zrozumiał, o jak dużą stawkę toczy się gra dla jego rządu, obiecał dużo w tych dniach. 

Nauczony doświadczeniami sprzed lat, zrozumiał, że za arogancję i obojętność polityków Polacy potrafią rozliczać nad wyborczą urną. Dekadę temu jeszcze tego nie pojmował – ani on, ani jego otoczenie. PiS dało bolesną lekcję liberałom i lewicy. Tylko co dalej? Gdy za dwa, trzy tygodnie media znużą się powodzią i powodzianami? Koalicja 13 grudnia znów wróci do „demokracji walczącej”? Znów wróci do szczucia na PiS? Obawiam się, że tak. Ale w nieco innej wersji: z powodzią jako wytrychem przeciw Zjednoczonej Prawicy. 

Pytanie, czy Polki i Polacy w to uwierzą. Czy zapomną o losie zatopionych miast i wsi? Czy dadzą się kupić ciepłym obrazkom Tuska z Jurkiem Owsiakiem i wyraźnie już przebijającej z rządowego przekazu narracji o dobrym carze i złych bojarach? Bo zaraz się okaże, że wszyscy są winni poza premierem. Winni są wojskowi, strażacy, ministrowie, samorządowcy, policjanci, Wody Polskie, Tauron, przeciekające tamy i wały. Winny żywioł. Liberalne media już poszturchują powodzian, że może nie powinni stawiać tu i ówdzie domów, może powinni się ewakuować, może inaczej zrobić to czy tamto. Niewinny okaże się tylko Tusk. Pośród ludzi, którzy gotowi wiecznie mu potakiwać, byle zachować władzę, stołki, apanaże. To w tym wszystkim jest chyba najstraszniejsze. Polityk, któremu wszyscy czapkują. Polityk, który tak dalece nie potrafi znieść krytyki, że nie dopuszcza na konferencje prasowe Telewizji Republika. Polityk, który w imię swojej rzekomej nieomylności może sprowadzić na Polskę jeszcze niejedną kabałę.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

 

#powódź 2024 #Donald Tusk

Krzysztof Wołodźko
Wczytuję ocenę...