Skoro granice zewnętrzne nie są w żaden sposób chronione, to jest to zachęta do tego, żeby nielegalnie przekraczać granice. Wszyscy, którzy to robią na ziemi europejskiej, otrzymują różnego rodzaju pomoc i w ogromnej większości mogą być spokojni, a nawet realizować swoje marzenia. I to jest praprzyczyna tego całego kryzysu: zachęty, zamiast stosowanie środków, które mogłyby ich zniechęcać - ocenił w rozmowie z naszym portalem politolog, specjalizujący się w problematyce międzynarodowej, prof. Tomasz Grzegorz Grosse.
Kryzys migracyjny w Europie z różnym natężeniem trwa od 2015 roku. W ostatnich dniach jednak jego natężenie gwałtownie się potęguje, czego skutki jak w soczewce widać na niewielkiej włoskiej wyspie Lampedusa. Jak relacjonują lokalne media, liczba imigrantów przekroczyła tam już liczbę rdzennych mieszkańców, a ośrodek recepcyjny faktycznie przestał de facto istnieć, co dodatkowo generuje niewyobrażalny chaos. Cudzoziemcy z Afryki wciąż napływają do Lampedusy.
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse pytany, jak Unia Europejska może poradzić sobie z rosnącą presją migracyjną, przypomniał, że w obrębie Unii Europejskiej zlikwidowano granice wewnętrzne „dla towarów, osób, przepływów finansowych” oraz „w pewnym stopniu dla transferu usług”, oceniając ten fakt jako bardzo korzystny. Wskazał jednocześnie na „podstawowy z punktu widzenia swobody przepływu osób i podróżowania po Unii Europejskiej” warunek, który powinien towarzyszyć temu procesowi. – Warunkiem, żeby to wszystko się nie zawaliło jest pilnowanie granic zewnętrznych Wspólnoty. Zarówno instytucje, jak i państwa członkowskie nie pilnują - poza wyjątkami - granic tych dwóch systemów i to jest zasadniczy problem, zarówno strefy Schengen, jak i Unii Europejskiej – stwierdził.
- Nie ma nawet pomysłu, jak można by te granice uszczelnić, bo wszystkie do tej pory podejmowane działania (łącznie z tym, czym chwaliła się pani Ursula von der Leyen podczas orędzia o stanie Unii, czyli porozumiem z Tunezją), jak widać gołym okiem okazały się kompletnym niewypałem, a kryzys migracyjny jak był, tak jest
- dodał.
Na uwagę, że Unia Europejska jest po raz kolejny ulega szantażowi państw (jak Turcja czy Tunezja), które żądają pieniędzy za powstrzymanie nielegalnej migracji oraz stawiana jest przed dylematem związanym z koniecznością humanitarnego traktowania ludzi nielegalnie przybywających do Europy, prof. Grosse przyznał, że „jest to problem, z którym przez długi okres czasu zmaga się cywilizacja europejska”. Jak wyjaśnił, polega on na „skonstruowaniu systemu karzącego przestępców tak, aby odstraszać” przy jednoczesnym zachowaniu „zasad humanitaryzmu”.
– Prawo jednoznacznie wskazuje, że nielegalne przekroczenie granicy jest przestępstwem, ale jednocześnie de facto od dłuższego czasu kryzys imigracyjny polega na tym, że to prawo nie jest stosowane, a imigranci nie są w żaden sposób traktowani, jako przestępcy, tylko jako potencjalni uchodźcy, jako ludzie, którzy powinni mieć większe prawa od obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej
– tłumaczył.
Ocenił, że „na gruncie normatywnym” proces ten oznacza „kompletne przeformułowanie stanu rzeczy”, które sprawiło, że „de facto Europejczycy zachęcili Azjatów i Afrykanów do masowych przyjazdów do Unii Europejskiej”. – Skoro granice zewnętrzne nie są w żaden sposób chronione, to jest to zachęta do tego, żeby nielegalnie przekraczać granice, bo wszyscy, którzy to robią (wprawdzie narażają swoje życie i zdrowie), kiedy ich stopa stanie na ziemi europejskiej, otrzymują różnego rodzaju pomoc i w ogromnej większości mogą być spokojni, że nic im się złego nie stanie. Przeciwnie – mogą realizować swoje marzenia. I to jest praprzyczyna tego całego kryzysu – zachęty, zamiast stosowanie środków, które mogłyby ich zniechęcać – stwierdził.
Prof. Grosse podkreślił, że można stosować środki, które działają zniechęcająco, „a jednocześnie są zgodne z zasadami humanitarnymi”.
Spytaliśmy też naszego rozmówcę o ocenę krytyki opozycji pod adresem polskiego rządu w związku z możliwymi nieprawidłowościami przy przyznawaniu wiz dla zagranicznych pracowników sezonowych. Sprawa jest badana przez służby i prokuraturę i jak wynika ze wstępnych ustaleń, problematyczne decyzje mogą dotyczyć bardzo niewielkiej liczby (kilkuset) wiz.
Prof. Grosse podkreślił, że „w interesie wiarygodności polskiego rządu jest wyjaśnienie sprawy w sposób maksymalnie transparentny”.
– Jeśli były jakieś nieprawidłowości, np. związane z korupcją, to w interesie rządu jest to, żeby ten cały proceder ukrócić, a ewentualnych winowajców powinna spotkać odpowiednia procedura karna lub przynajmniej dyscyplinarna
– ocenił.
Dodał, że pojawia się w związku z tą sprawą „pytanie podstawowe o to, czy kierunek polityczny jest słuszny, czy nie”. – To pytanie o to, czy powinniśmy wpuszczać dziesiątkami tysięcy pracowników z Azji, z Afryki, z krajów muzułmańskich do Polski? A jeżeli mamy to robić, to w jaki sposób? – wskazał nasz rozmówca.
- Ja uważam, że trzeba być bardzo ostrożnym, opierając się o doświadczenia państw Europy zachodniej, które chciały zlikwidować problemy na rynku pracy. Po latach doprowadziło to do gigantycznych problemów związanych z równoległymi społecznościami czy wielokulturowością. Jeżeli więc nawet zapraszamy pracowników z innych kultur, trzeba dopilnować, żeby oni nie mieli szansy na osiedlanie się w Polsce, ale po zakończeniu kontraktów wracali do swoich krajów. Żeby nie mogli aplikować o obywatelstwo, ani sprowadzać swoich rodzin, bo to otwiera drogę do tych problemów, które po dziesiątkach lat obserwujemy np. w Niemczech i Francji
– podsumował prof. Tomasz Grosse.