Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Wymyślony Marsz Niepodległości. Wielkie rozczarowanie 11 listopada

Nie ma lepszego dnia niż 11 listopada, żeby zobaczyć, w jak odrealnionym świecie, w jakim medialnym kłamstwie trwają „uśmiechnięta” władza i związane z nią środowiska, zwłaszcza media, a także liberalno-lewicowy elektorat. Podczas gdy ulicami Warszawy przechodziła gigantyczna, choć spokojna patriotyczna manifestacja, ci po raz kolejny rozpoczęli swoją mantrę o potwornym motłochu, który wyległ z podziemi na ulicę. Co gorsza, marsz znów odbył się bez większych incydentów, a jego największym grzechem okazało się odpalenie rac.

Warto tu zauważyć, jak różne jest to od standardów Zachodu, stawianego przecież za wzór przez obecną władzę, gdzie prawie każda tak duża manifestacja kończy się dewastacją miasta. Tym bardziej groteskowy jest fakt, że przez zachodnie media Marsz Niepodległości przedstawiany jest chyba jako najbardziej niebezpieczna demonstracja w Unii. To, że nie doszło do zamieszek, po raz kolejny wprawiło w konsternację funkcjonariuszy medialnych Donalda Tuska. Aż przyjemnie było słuchać w ten dzień relacji pracownika TVN i komentujących w studiu tej stacji, którzy naprawdę brzmieli, jakby mieli zaraz się popłakać z powodu braku jakiejkolwiek awantury. Co więcej, mimo, najdelikatniej rzecz ujmując, braku sympatii uczestników marszu do tej telewizji, jej redaktor mógł prowadzić relację. Przypomnijmy, że podczas postępowych i „uśmiechniętych” manifestacji poparcia dla Tuska pracownicy mediów krytycznych wobec obecnej władzy spotykają się z niebywałą agresją, która uniemożliwia im pracę.

Wielkie rozczarowanie

To jednak, że Marsz Niepodległości rozczarował medialnych cyngli Tuska, jeśli chodzi o brak przemocy, nie oznacza, że zrezygnowali oni ze swojej narracji albo chociaż trochę ją „urealnili”. Po raz kolejny mieliśmy więc do czynienia ze standardowym arsenałem propagandowych chwytów. Próbowano umniejszyć liczbę jego uczestników – dane stołecznego ratusza o stu tysiącach manifestantów to naprawdę dowód jego bezczelności – a także sprowadzić demonstrację patriotyczną do jednego środowiska. W TVN i neo-TVP wciąż mówiono o marszu narodowców, każdy zaś, kto uczestniczył w tej demonstracji, widział absurd tego typu tez – zwolennicy Konfederacji wcale nie stanowili większości. Okazało się, że z powodu spokoju i braku przemocy marsz okazał się groźniejszy niż kiedyś, bowiem w ten sposób „oswaja się faszyzm”.

Odrażający i brudni

Rozmaite dyżurne „autorytety” sprzedane tej władzy także dały radę, czasem krytykując to wydarzenie z najróżniejszych pozycji. Krzysztof Skiba, z typowym dla siebie humorem i polotem, stwierdził, że to marsz gejów zakochanych w Bosakach. Jolanta Szczepkowska płakała, że musi oglądać strasznych i sikających uczestników marszu, tak dalekich od jej standardów estetycznych i intelektualnych. Zaś Przemysław Witkowski (wiceszef Instytutu Narutowicza) na antenie radiowej Trójki oznajmił, że większość demonstrujących z powodu swojej głupoty nie potrafi posługiwać się językiem polskim. Następnie oburzył się, że Polacy ośmielają się chcieć być gospodarzami we własnym kraju, bo jest to przestarzałe myślenie. Tego typu głosów ze strony zwolenników obecnej władzy były tysiące.

Ciekawe w tej zakłamanej narracji jest też to, że bardziej niż różnice światopoglądowe bazuje ona na dystynkcjach emocjonalnych i wręcz biologicznych. Uczestnicy marszu są odrażający, bo nienawidzą. Ale są też brudni, brzydcy, sikają nie tam, gdzie trzeba. Właściwie ich polityczność (zła i faszystowska) schodziła na dalszy plan.

Sam brałem udział w tegorocznym Marszu Niepodległości. Uczciwość każe więc zauważyć, że choć pojawiły się grupy o bardzo paskudnych, wręcz faszyzujących poglądach, szczególnie z zagranicy, to były to incydentalne przypadki. Jednak w żaden sposób nie stanowiły one rdzenia tego marszu i nie wyznaczały jego dynamiki. Większość uczestników demonstracji z 11 listopada nie miała z tymi grupami nic wspólnego – tak w wymiarze praktycznym, jak i światopoglądowym. Maszerowałem z nimi, rozmawiałem – byli to radośni, normalni ludzie, chcący po prostu zamanifestować swoje przywiązanie do ojczyzny właśnie w tym dniu.

Kogo naprawdę się boją

Co najważniejsze, owe skrajne grupy służą „uśmiechniętej” władzy i jej cynglom tylko jako pretekst. Oni boją się tak naprawdę normalnych ludzi, którzy masowo przyszli zamanifestować swój patriotyzm oraz sprzeciw wobec patologii obecnej władzy. To oni są dla nich niebezpieczni, mają polityczny potencjał. I jedynym sposobem, w jaki można ich zaatakować, upokorzyć, zamienić w obiekt hejtu, jest stworzenie wykoślawionego obrazu. Zresztą to, że uczestnik marszu jest tak naprawdę fantomem obecnego rządu, niemającym nic wspólnego z prawdziwym demonstrantem, widać nawet w sposobie, w jaki jest on w tej narracji konstruowany – jest bowiem wewnętrznie sprzeczny. Jest jednocześnie zacofanym plebsem, troglodytą i częścią faszystowskiej międzynarodówki, spiskującej, by obalić dobrą władzę. Jest groźny, silny, może zaraz zniszczyć wszystko, a jednocześnie słaby, zagubiony, jest niczym, jak pisała Szczepkowska, przy tych lepszych, którzy wzięli udział w tuskowym Marszu Miliona Serc. Ta wewnętrzna sprzeczność wiąże się też z tym, że służy tylko legitymizowaniu przez ludzi takich jak Szczepkowska czy Witkowski pretensji do bycia „elitą”.

Prawda jest więc taka, że Szczepkowska, Witkowski i im podobni, gdyby Marszu Niepodległości nie było, musieliby go sobie wymyślić. Zresztą właściwie to zrobili, zważywszy, że zjawisko, które krytykują, nie ma nic wspólnego z prawdziwym przebiegiem tego wydarzenia. Oni po prostu, i to jest najsmutniejsza puenta, muszą nienawidzić, bo bez tego nie istnieją w życiu publicznym.

 

Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane