Dzisiejsza niedziela jest dniem, w którym Polacy obchodzą rocznicę katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku. Dokładnie 12 lat temu stało się to, co wstrząsnęło całym światem... Poseł PiS Joanna Lichocka nie ma wątpliwości, kto powinien ponieść odpowiedzialność za to, co się stało.
"Jak się rozmawia z politykami, zwłaszcza z tej części Europy, która dobrze zna barbarzyństwo Rosjan - to najczęściej nie ma wątpliwości, co się zdarzyło w Smoleńsku"
- powiedziała Lichocka w Polskim Radiu 24, dodając, że "wszyscy wszystko wiedzą".
"Ja myślę, że to przeświadczenie o tym, że ta tragedia, katastrofa smoleńska nie odbyła się bez udziału osób trzecich, że trzeba brać pod uwagę to, że ci ludzie zostali po prostu zamordowani, jest w tej chwili obecna również w głowach tych, którzy tę hipotezę do tej pory wypierali"
- oceniła poseł PiS.
Pytana o tezę, iż "winni byli piloci", Lichocka powiedziała: "nie powtarzajmy kłamstw moskiewskiej propagandy".
"Ja wiem, że tę moskiewską propagandę i dezinformacje powielały media w Polsce, takie jak TVN, Gazeta Wyborcza, jak kierowany wówczas przez Tomasza Lisa tygodnik Wprost. Ja to wszystko pamiętam"
- mówiła.
"Nie powielajmy tych kłamstw (ws. katastrofy smoleńskiej). Ani samolot nie podchodził cztery razy do lądowania, ani to nie była to wina pilotów, ani nie działali oni pod presją nietrzeźwego generała"
- wyjaśniła.
Podkreśliła, że "to są wszystko putinowskie wrzutki, to wszystko moskiewskie kłamstwa".
Lichocka przyznała, że "oczekiwałaby, żeby te stacje, jak np. TVN, które dopuszczały się kłamstw na temat ludzi, którzy zginęli w tej katastrofie, jak o generale Błasiku, jak o kapitanie Protasiuku (...), żeby po prostu przeprosiły".
"Myślę, że rodziny gen. Błasika, kpt. Protasiuka czekają na to "przepraszam""
- dodała.
"Na to, żeby z tych kłamstw, z tych rosyjskich śmieci wreszcie polskie media się oczyściły i powiedziały to PRZEPRASZAM"
- podkreśliła.
Poseł PiS przypomniała, że od 12 lat nie rozmawia z tymi mediami i dziennikarzami, które wymieniła.
"Było to nie tylko przekroczenie etyki dziennikarskiej (...), ale w tym wypadku śmierci tych ludzi było to po prostu przekroczenie zwykłych, podstawowych zasad etycznych, ludzkich"
- mówiła.
"I tego się nie zapomina. to jest kwestia życia i śmierci, to jest kwestia szacunku po śmierci do człowieka. To jest tak obce naszej cywilizacji, tak barbarzyńskie, tak ruskie, właśnie kremlowskie, że niedopuszczalne"
- oceniła.
Lichocka podkreśliła, że oczekuje, że nowy właściciel TVN "coś z tym zrobi".
Zwróciła uwagę, że "ten proces myślowy takiej weryfikacji tego, co się zdarzyło w Polsce, co się zdarzyło w Smoleńsku, ale też co się działo później z tą walką z demokratycznie wybranym rządem po zwycięstwie PiS, jest jeszcze przed elitami wielu państw i Unii Europejskiej, także elitami USA".
"Bo ta dezinformacja, to ruskie kłamstwo ciągle jednak jakoś jest szerzone i w znacznej części jeszcze obowiązuje"
- powiedziała.
Przypomniała, że w 2010 r. w mediach "nie można było mówić, jak doszło do rozdzielenia wizyt w Smoleńsku" i "o tym, kto zawinił".
"Nie można było przedstawiać stanowiska kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego"
- zaznaczyła.
Pytana o przyczyny rozdzielenia w 2010 r. wizyt premiera i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Lichocka powiedziała: "to już jest dość dobrze zbadane i dość dobrze udokumentowane".
Przypomniała, że po katastrofie smoleńskiej "dość szybko" została zwolniona z Telewizji Polskiej i zaczęła realizować filmy dokumentalne.
"Zrobiłyśmy (z Marią Dłużewską) film "Mgła" i "Pogarda" opowiadając m.in. o tym, jak doszło do rozdzielenia wizyt i jak potem wyglądały wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Jak zostało oddane śledztwo Rosjanom"
- powiedziała.
"Donald Tusk podjął decyzję o rozdzieleniu tych wizyt na wniosek Moskwy. Żądał tego Władimir Putin. Pierwotnie miały być wspólne uroczystości 10 kwietnia i dopiero na skutek działania Kremla, nacisku Kremla na kancelarię premiera i na Donalda Tuska - rozdzielono te wizyty"
- wyjaśniła poseł PiS.
Przypomniała "na miesiąc przed 10 kwietnia" spotkanie dziennikarzy, którzy mieli obsługiwać medialnie uroczystości w Katyniu u szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Andrzeja Przewoźnika, który współorganizował te uroczystości.
"Pamiętam, jak był zgnębiony tym, że już się chyba nie da nic zrobić, że jest takie parcie na rozdzielenie tych wizyt - wbrew logice, wbrew interesom Polski, wbrew polskiej racji stanu"
- powiedziała.
"To było robione wbrew tym, którzy dbali o polskie sprawy. I to była cyniczna gra Donalda Tuska i jego otoczenia - nie tylko po to, żeby spełnić oczekiwania strony rosyjskiej, ale też po to, żeby obniżyć rangę prezydenta Lecha Kaczyńskiego"
- wyjaśniła Lichocka, przypominając, że "oni walczyli z Kaczyńskim od początku jego prezydentury".
Zwróciła uwagę, że w tym czasie "oni walczyli z Lechem Kaczyńskim tym bardziej", bo "spodziewali się, że to Lech Kaczyński będzie kandydatem na prezydenta, będzie walczył o kolejną kadencję". Przypomniała, że "za pół roku miały być wybory" i "w związku z tym trzeba było tego Lecha Kaczyńskiego upokarzać, upokarzać, upokarzać".
"To była metoda działania panów Tuska, Grasia, Palikota"
- oceniła.
"Cena polityczna tej gry jest jeszcze przed Donaldem Tuskiem"
- zapowiedziała.
"To znaczy on jeszcze za to nie poniósł odpowiedzialności"
- wyjaśniła poseł PiS.
"Sugeruję to, że Donald Tusk nigdy już nie będzie premierem. Już nie będzie pełnił żadnej poważnej funkcji politycznej w Polsce, ponieważ zapłaci polityczną cenę za to, co wtedy zrobił"
- wyjaśniła Lichocka, dodając, że "nie mówi o trybunale stanu, o prokuraturze".
Wyjaśniła, że mówi "jak polityk o konsekwencjach politycznych tej jego ówczesnej postawy".
"Ten człowiek jest w moich oczach - ale myślę, że zacznie być coraz bardziej w oczach większości Polaków - skończonym politykiem"
- oceniła.
"Tego pana już, moim zdaniem, na scenie politycznej w ważnej roli, w ważnej funkcji publicznej nie zobaczymy. I mam, nadzieję, że nie zobaczymy, ponieważ to, co wtedy zrobił - było wprost działaniem przeciwko Polsce, przeciwko polskiemu prezydentowi, przeciwko pamięci tych oficerów, którzy zostali zamordowani"
- powiedziała Joanna Lichocka.