- Wymyśliłem definicję „skutecznego nieudacznika”. To polityk, który jest skuteczny w tym sensie, że utrzymuje się długo przy władzy, osiąga kolejne stanowiska i zaszczyty. Słowem, jest w polityce wiele lat, i to bez przerwy, właściwie na topie – a jednocześnie jest nieudacznikiem… Czego się dotknie, obraca się w perzynę, kończy porażką, wita klęską - pisze w "Gazecie Polskiej Codziennie" europoseł Ryszard Czarnecki.
Takich polityków w skali Europy i świata na przestrzeni lat nie jest mało, ale dwie osoby nasuwają się mi od razu na myśl, bo wywierały bądź wywierają wpływ nie tylko na życie swoich krajów, lecz także Unii Europejskiej. Takimi „skutecznymi nieudacznikami” z ostatnich lat są – pierwszeństwo dla dam – Ursula von der Leyen z domu Albrecht i Donald Tusk.
Ona była ministrem w czterech rządach kanclerz Angeli Merkel. Pełniła funkcje: ministra ds. rodziny, osób starszych, kobiet i rodziny (2005–2009), ministra pracy i spraw społecznych (2009–2013), ministra obrony (2013–2019) w pierwszym, drugim, trzecim i częściowo czwartym rządzie Frau Kanzlerin (2005–2021). Obecnie już cztery lata i dwa miesiące pełni funkcję przewodniczącej Komisji Europejskiej. Gdy szefowała resortom rodziny czy pracy, to w żadnym stopniu nie zapisała się w historii poza statystyką liczby dziewięciu lat na urzędzie.
Gdy była z kolei ministrem obrony, owszem, zasłynęła, ale negatywnie. Kojarzono ją w gruncie rzeczy z dwiema rzeczami, z których jedna ją i resort ośmieszała (chodzi o forsowanie żłobków i przedszkoli przy koszarach), a druga (procent PKB na obronność) w praktyce poprzez polityczne skutki zmniejszała i deprecjonowała rolę Niemiec w NATO. Jej następcy (w tym krótko urzędująca następczyni) już nie wygłupiali się z urządzaniem żłobków czy przedszkoli przy niemieckich koszarach, ale równie konsekwentnie działali na rzecz niepodnoszenia do ustalonego przez szczyt NATO z 2014 r. progu 2 proc. PKB na obronność.
Donald Tusk był pierwszym w historii III RP szefem rządu, którego partia wygrała ponownie wybory, dzięki czemu na fotelu premiera spędził niemal dwie kadencje, a dokładnie 7 lat, ostatecznie przehandlowując stanowisko w stolicy Polski na stanowisko w „stolicy” Unii Europejskiej.
Pamiętam, jak chwalił Tuska parokroć w rozmowie ze mną ówczesny przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Niemiec Martin Schulz. Nie były to kurtuazyjne słowa: dla przewodniczącego europarlamentu, a także przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera Tusk był wymarzonym przewodniczącym Rady Europejskiej. Jadł z ręki, nie walczył o swoje i Rady kompetencje, prowadził politykę uśmiechów, gestów, poklepywania po ramieniu i podawania palta. Był fajny, bo im nie przeszkadzał. Był przyzwoitką, kwiatkiem do europejskiego kożucha, którego zawsze można było pokazać i powiedzieć, że przecież Polska (nasz region Europy) dostała bardzo ważne stanowisko, a więc o co tym Polakom i „nowej Unii” jeszcze chodzi?
Donald Tusk zostawił po sobie – w przeciwieństwie do swojego poprzednika, ekspremiera Belgii Hermana van Rompuya – puste szuflady. Można powiedzieć, że Rompuy z Tuskiem idealnie się uzupełniali: pierwszy był pracusiem, drugi leniem.
Donald Tusk jako premier kojarzy się z zabraniem Polakom pieniędzy z OFE, podwyższeniem wieku emerytalnego (co, jak się okazało, było sugestią lub nawet poleceniem Angeli Merkel) oraz przejściem do historii Polski jako pierwszy premier, który w tym samym czasie prowadził politykę i prorosyjską, i proniemiecką!
Politolodzy i eksperci od PR, analizując funkcjonowanie Tuska jako prezesa Rady Ministrów, podkreślali jego prostą, ale przez lata skuteczną metodę: gdy pojawiał się kryzys, lider Platformy Obywatelskiej znikał. Gdy Anodina miała publikować raport o Smoleńsku, Tusk natychmiast wyjechał w Dolomity, aby nie musieć tego komentować – od tego byli już inni. „Premier z Sopotu” taki slalom między kryzysami uskuteczniał przez siedem lat, ale potem wybory przegrał już nie on, bo zdążył w porę uciec do Brukseli. Zagwarantował sobie jeszcze wybór następczyni.
Dla Tuska w 2015 i 2023 r. od zwycięstwa ważniejsze było i jest zachowanie kluczowych wpływów we własnym obozie (o tym zresztą świadczy układ list wyborczych Koalicji Obywatelskiej pod kątem wyborów 15 października). Tusk chce całkowicie kontrolować klub parlamentarny KO, niepokornych wycinając z list, przesuwając na odległe miejsca albo „awansując” do Senatu, jak Grzegorza Schetynę.
Nie wiem, jaki jest ulubiony film Donalda Tuska, ale gdyby brać pod uwagę tylko same tytuły, to byłaby to zapewne amerykańska tragikomedia „Wystarczy być”, zresztą na podstawie powieści Jerzego Kosińskiego. W tym tytule zawiera się polityczna filozofia b. przewodniczącego PO, b. szefa rządu w Warszawie, b. przewodniczącego Rady Europejskiej i na końcu ekslidera Europejskiej Partii Ludowej. To odwrotność Jarosława Kaczyńskiego, który chce zostawić po swoich rządach Polskę silniejszą gospodarczo i geopolitycznie.
Gdy Tusk był przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej, była ona w stanie swoistego uśpienia, nie wyszła z żadną polityczną inicjatywą, nie miała żadnego planu, nie zabierała donośnie głosu w kwestii kluczowych wyzwań stojących przed Europą, takich jak choćby migracja. Na jego tle słusznie w Polsce nielubiany Manfred Weber jest jednak politykiem aktywnym, który walczy o wpływy i ze swoją rodaczką Ursulą von der Leyen, i z przewodniczącą PE Robertą Metsolą (bo ta z kolei lubi otaczać się ludźmi z Europy Południowej).
Jednak na arenie międzynarodowej Tusk przede wszystkim będzie kojarzony z dwiema klęskami, które były jego udziałem. To brexit i polityka migracyjna UE. Juncker może i był alkoholikiem, ale okazał się na tyle sprytny, że przewidział, iż Zjednoczone Królestwo może wyjść z UE – i to było powodem nagłego wycofania się przewodniczącego Komisji Europejskiej z negocjacji z Londynem na rzecz Tuska.
Pan Donald założył, że Wielka Brytania nie rozwiedzie się z Brukselą, a on będzie twarzą ratowania europejskiej jedności. Tymczasem stał się twarzą pierwszego w historii EWG/UE „exitu”, jeśli nie liczyć opuszczenia Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej przez Grenlandię w 1985 r. – jednak to rzecz nieporównywalna. I w ten sposób ekspremier koalicji PO–PSL wszedł do historii Europy jako ojciec pierwszego politycznego „rozwodu” w dziejach integracji europejskiej, a przez to bardzo znaczącego osłabienia Unii.
Gdy chodzi o politykę imigracyjną, to Donald Tusk współodpowiadał za nią, skoro gorliwie promował relokację i „nadział” imigrantów do krajów, które prowadziły skuteczną politykę migracyjną, jak choćby Polska. Co więcej, był zwolennikiem drastycznych kar finansowych, które proponował jego polityczny współtowarzysz, komisarz z Grecji Dimitris Awromopulos. Tak, Donald Tusk przejdzie do historii jako zwolennik karania grzywnami krajów członkowskich w wysokości ćwierć miliona euro (!) za każdego nieprzyjętego z polecenia Brukseli imigranta.
Von der Leyen jest teraz promowana przez prezydenta Joego Bidena na nowego sekretarza generalnego NATO, ale na wszelki wypadek walczy o reelekcję na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej (te wybory są wcześniej). Donald Tusk chce znowu być premierem w Warszawie.
Czy „skuteczni nieudacznicy” okażą się skuteczni i tym razem? Dla Europy i Polski – oby nie.