Panie sekretarzu stanu w @PremierRP, Panie @Stefaniak__ - czy to Pan - jako nadzorca @IZPoznan - osobiście wydał polecenie mojemu przełożonemu, by zrobić ze mną porządek? Dostałem w tej sprawie oficjalne pismo tuż przed Świętami, mam 14 dni na odpowiedź. https://t.co/RJqggiorfr
— Konto prywatne, niewyrażające stanowiska IZ! (@StZerko) December 26, 2025
Będę wdzięczny za upowszechnienie tego wpisu. Zależy mi na dalszej pracy w Instytucie Zachodnim, a czemu zdaje się @Stefaniak__ chciałby położyć kres. Otóż nie pójdzie wam tak łatwo, są jeszcze jakieś niezależne sądy w Rzeczypospolitej. https://t.co/gQUjDl5sRf
— Konto prywatne, niewyrażające stanowiska IZ! (@StZerko) December 26, 2025
Naciski idące „z góry” na dyrekcję Instytutu, by prof. Żerkę wyrzucić z pracy, przypominają metody dawnych, komunistycznych reżimów, które stosując terror środowiskowy doprowadzały do tego, żeby ludzie w zakładach pracy „trzymali gębę na kłódkę”. W „Hańbie domowej” Jacka Trznadla, w owych wywiadach z pisarzami, w których rozmowa dotyczyła przede wszystkim lat stalinowskich, pojawiał się także wątek cenzury i autocenzury. Twórcy wyjaśniali, że władza doprowadziła do tego, iż wielu z nich, wiedząc jakie poglądy, sprawy, kwestie, zdania mogłyby być zakwestionowane i wycięte przez cenzurę, sami rezygnowali z ich wyrażania w swych dziełach. Po co pisać, jak i tak ktoś wytnie?
Pojawiała się także w rozmowach Trznadla sprawa czegoś, co można by nazwać „terrorem środowiskowym”, czyli wytworzonym stanem napięcia, nacisku wewnątrz środowisk – co skutkowało tym, że wiadomo było, co jest generalnie dozwolone, a co zakazane w kwestiach ekspresji intelektualnej. Nie musiał już nawet reagować cenzor, nie musiała reagować władza – sam jej wyobrażony, grożący palec oraz klimat wytworzony przez posłuszne władzy środowisko wystarczały, by utrzymać wszystko na wodzy. Podobnie obecnie rzecz wygląda w kręgach akademickich od wielu już lat – na uczelniach wiadomo, że „dozwolone środowiskowo” są poglądy liberalne, lewicowe, czy centrowe, zaś źle widziane i piętnowane te konserwatywne i prawicowe. Profesorów, wykładowców, czy prowadzących ćwiczenia pracowników, którzy ośmielają się wyrażać publicznie myśli konserwatywne, traktuje się jak oszołomów, „pisiorów”, „katoli” i odszczepieńców od jedynie słusznego pnia ideologicznego inteligentów polskich.
Proszę sobie wyobrazić skalę tego zjawiska – o prof. Żerce i próbach ataków na niego dowiemy się, bo sam profesor ma popularne konto na X i o wszystkim publicznie informuje. Ilu jednak pracowników naukowych na polskich uczelniach doświadcza takiego terroru środowiskowego? Ilu z nich nawet nie będzie alarmować, bo i tak wie, że walka o prawdziwą wolność słowa na uniwersytetach już jest przegrana? A gdy do tego włącza się aparat państwowy i zaczyna wywierać naciski, by zamykać usta tym, którzy ośmielają się mówić, co myślą wbrew stadnym standardom – to jak nazwać i ocenić stan demokracji w państwie, w którym żyjemy?