Chodzi o wydarzenia z 10 czerwca 2017 roku. Jak informowała policja, obchody miesięcznicy smoleńskiej zakłóciło kilkadziesiąt osób, które na Krakowskim Przedmieściu usiadły na jezdni, próbując w ten sposób zatrzymać przemarsz uczestników obchodów przed Pałac Prezydencki.
Dzisiaj w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieście ruszył proces w tej sprawie. W związku z tym zdarzeniem zostało obwinionych pięć osób. Usłyszały one m.in. zarzuty z kodeksu wykroczeń, dotyczące przeszkadzania w przebiegu legalnego zgromadzenia, a także zarzuty niezastosowania się do poleceń przewodniczącego tego zgromadzenia.
Miały "nie podporządkować się do poleceń przewodniczącego zgromadzenia upamiętniającego ofiary katastrofy smoleńskiej", "stać i siedzieć oraz głośno krzyczeć, czym opóźniły planowany przemarsz".
Obwinieni, którzy stanęli dziś przed sądem, nie przyznają się do winy. Część z nich na sali rozpraw zdecydowała się złożyć wyjaśnienia oraz odczytać oświadczenia.
- Świadomy praw i obowiązków obywatela RP w szczególności zapisu 57 konstytucji w dniu 10 kwietnia 2017 roku na Krakowskim Przedmieściu w trosce o moją ojczyznę postanowiłem w sposób pokojowy zaprotestować
– brzmiało oświadczenie jednego z nich.
Wskazywał w nim także, że celem tamtych działań było zwrócenie uwagi opinii publicznej na "nowelizację ustawy o zgromadzeniach publicznych, odbierającą prawa obywatelskie poprzez wprowadzenie instytucji zgromadzeń cyklicznych i w praktyce uniemożliwiających kontrmanifestację".
Zwrócił też uwagę na równe prawo do kontrmanifestacji gwarantowane w prawie europejskim oraz na "haniebne" w jego mniemaniu wykorzystanie tragedii ludzkiej dla "cynicznych" - jego zdaniem -celów politycznych.
Inny obwiniony twierdził z kolei, że nie słyszał poleceń nakazujących opuszczenie miejsca. Zauważył również, że nie zgadza się godzina podana w zarzucie. "Było to kilkanaście minut wcześniej. Przed godz. 20:00 zostaliśmy już usunięci z trasy przemarszu" – argumentował na sali rozpraw.
Podczas procesu zeznawał funkcjonariusz zabezpieczający tamtego dnia miejsce zgromadzenia oraz przewodniczący zgromadzenia smoleńskiego. Policjant dopytywany przez obrońców i sędzię Annę Kwiatkowską był m.in. o to, kto tego dnia wydawał polecenia, jak się zachowywali uczestnicy kontrzgromadzenia oraz czy stwarzali realne zagrożenie.
Funkcjonariusz stwierdził, że zagrożenie mogło wystąpić oraz, że osoby te "nie były agresywne, ale pobudzone".
Natomiast przewodniczący zgromadzenia smoleńskiego powiedział, że: "w każdym miesiącu były emocje (…) Blokujący zachowywali się w sposób różny. (…) Niektórzy zachowywali się w sposób agresywny".
Zeznał, że z zapowiedzi medialnych wiedział, że osoby "zaplanowały zablokowanie marszu pamięci", a emocje, które towarzyszyły tamtym wydarzeniom mają "swoją historię i pewną skalę", "staraliśmy się ich unikać" – mówił przed sadem.
"Jako przewodniczący legalnego zgromadzenia miałem prawo apelować, wzywać, żądać usunięcia się tych osób z trasy legalnego przemarszu" – argumentował w sądzie.
Następny termin rozprawy wyznaczono na 13 maja.