8437 zł brutto - tyle Mateusz Kijowski, według swoich własnych wyliczeń, musiałby zarabiać, by płacić alimenty i wyjść z długów! Te właśnie rachunki służą byłemu liderowi KOD za wyjaśnienie, dlaczego nie wziął się za normalną pracę, tylko czeka na pieniądze z internetowej zbiórki.
Mateusz Kijowski - zamiast pracować jak większość Polaków - liczy.
Po pierwsze: liczy na pieniądze z internetowej zbiórki, a zebrało się już tego ponad 20 tys. zł.
Po drugie: liczy, ile powinien miesięcznie zarabiać.
Oto rachunki niedoszłej nadziei polskiej demokracji, upublicznione przez Kijowskiego na jego blogu:
"Wszyscy wiedzą, że moje alimenty wynoszą 2100 zł netto miesięcznie. To jest 2919 złotych brutto według kalkulatora wynagrodzeń na stronie pracuj.pl. Tylko jeszcze koszty komornicze - 15%. Czyli nie 2100 ale 2415 złotych netto. Czyli 3371 brutto".
I tu najciekawsze:
"Ale... jeszcze muszę sam się jakoś utrzymać. Chociażby - żeby coś zjeść przed pracą i jeszcze dojechać do pracy. Mieć gdzie spać, ubrać się, zapłacić za prąd, gaz, ogrzewanie... Zgodnie z prawem na moje potrzeby muszę mieć 40% wynagrodzenia. Czyli nie 2415 netto, ale 4025 netto. A zatem mamy 5681 brutto."
Ciąg dalszy wyliczeń jest także fascynujący. Kijowski wyjaśnia:
"W końcu to proste - idź kopać doły i spłacaj zadłużenie. Wszyscy wiedzą, ile wynosi moje zadłużenie. Żeby rozłożyć spłatę na 10 lat, to miesięcznie wyjdzie około 1670 zł netto. Plus 15% kosztów komorniczych czyli 1920 netto. Zatem zwiększamy 4025 o 1920. Mamy 5945 netto czyli 8437 brutto."
Dlatego też - sugeruje Kijowski - bardziej niż pracować, opłaca mu się siedzieć i liczyć. Na pieniądze naiwnych miłośników KOD wpłacane w ramach internetowej zbiórki:
"Internauci i dziennikarze są przejęci losem moich zobowiązań alimentacyjnych i zaskoczeni, że nie idę na budowę, żeby tylko je spłacać oraz zadłużenie z tego tytułu. [...] Nie piszę tego, żeby się czegoś domagać. Ale żeby odpowiedzieć na wszelkie propozycje i zobowiązania w stylu - na budowie by się zatrudnił, spłacił zadłużenie i pokazał, że jest mężczyzną. Pokazywać nic nie muszę, ale nie spłacę pracując na budowie. Moje zadłużenie będzie rosło".
Jesteśmy tym poruszeni. Może w zasadzie wszyscy Polacy mający długi i wydatki, zamiast ciężko na nie pracować, będą zbierać pieniądze poprzez internetowe zbiórki?