Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Jesteśmy jak chłopcy z „Władcy Pierścieni”. Wywiad z nowym prezesem TVP

- Niedawno rozmawiałem z jednym z naszych dziennikarzy z TVP World, który jest Chińczykiem z Tajwanu urodzonym w Stanach Zjednoczonych. Pytam go: Ben, a dlaczego pracujesz właśnie u nas, w Warszawie? On odpowiedział, że takiego głosu, jaki wychodzi z Warszawy, nie stymuluje nikt inny na świecie. Bo na świecie te dyskursy są powtarzalne, jakoś tam dostosowane do interesów poszczególnych krajów. Natomiast głos Warszawy jest jednym z najbardziej oryginalnych na świecie. I jest coraz większa grupa ludzi na świecie, która tego głosu z Warszawy chce słuchać – powiedział w rozmowie z Piotrem Lisiewiczem nowy prezes TVP Mateusz Matyszkowicz. Wywiad ukazał się w tygodniku Gazeta Polska 27 lipca 2022, Matyszkowicz był wówczas członkiem zarządu telewizji publicznej.

Mateusz Matyszkowicz, nowy prezes TVP
Mateusz Matyszkowicz, nowy prezes TVP
Autorstwa Gov.pl, CC BY 3.0 pl, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=121246657

Napaść Rosji na Ukrainę uświadomiła nam, jak wygląda współczesna wojna informacyjna. Ukraina zaczęła odnosić w niej widowiskowe zwycięstwa, ośmieszając barbarzyństwo i prymitywizm Rosjan. Ale potem ze strony choćby niemieckich mediów zaczęły się fortele. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki media niemieckie w Polsce zaczęły głosić, że bardzo chciałyby, żeby Ukraina wygrywała, no ale trzeba być realistą i jednak przegrywa. Ten kłamliwy przekaz to broń nie mniej śmiercionośna jak artyleryjski ostrzał. Ma zniechęcać Zachód, w tym Polaków, do angażowania się, czyli pomagać Rosjanom zabijać. Jak widzi Pan rolę polskich mediów publicznych w czasie wojny?

Nie chciałbym ustosunkowywać się w tej rozmowie do konkretnych osób czy redakcji.  Natomiast zwróciłbym uwagę na dwa czynniki. Po pierwsze, Rosjanie przez wiele lat przed tą wojną inwestowali w narzędzia służące do prowadzenia wojny informacyjnej. Było potajemne budowanie agentury wpływu, ale też to, co robili z otwartą przyłbicą. Ogromne pieniądze inwestowane w Russia Today, ale także na przykład w kinematografię historyczną. Dzisiaj oglądamy tego skutki, widzimy, jak mózgi wielu ludzi zostały wyprane przez rosyjską propagandę. Jak wielu dziennikarzy czy wiele wpływowych osób w świecie zachodnim było poddanych temu oddziaływaniu. My w Polsce nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. U nas zawsze ujmą była wypowiedź dla Russia Today, ale w wielu kręgach włoskich, francuskich czy hiszpańskich było normalne, że osoba życia publicznego jest także komentatorem dla Russia Today. Dzisiaj ma to swoje skutki. Ale jest też drugi aspekt. Czy media niemieckie działają wbrew interesowi Niemiec? Widzieliśmy przez ostatnie lata, jak dziennikarze niemieccy służą interesom niemieckim, nawet gdy miała być nimi współpraca energetyczna z Rosją. Z dziennikarzami francuskimi czy hiszpańskimi nie jest inaczej. To w państwach obecnej wschodniej flanki NATO wmawiano nam, że media nie reprezentują żadnych interesów, a już na pewno nie reprezentują interesów narodowych. Są takie kraje i takie telewizje publiczne w naszej części Europy, które chlubią się postawą neutralności w sprawie napaści Rosji na Ukrainę. A tak naprawdę rządzą tymi mediami osoby, które przechodziły przeszkolenie w mediach niemieckich. I występują w rzeczywistości po innej stronie niż ta, której powinny bronić.

Marcin Wyrwał z Onetu napisał o Ukraińcach, że skoro byli pod silnym wpływem Rosji, to teraz „w sztuce kłamstwa okazali się uczniami, którzy w tej wojnie chwilami nawet przerastają profesorów”. Jak można napisać coś takiego po kłamstwach Rosjan o zbrodni w Buczy? To jest jakaś aberracja.

Od początku wojny miałem poczucie, że wielu dziennikarzy różnych mediów czeka niecierpliwie na ten moment, kiedy będzie można opuścić maski i wrócić na stare tory, życzliwej neutralności względem Rosji. Ta wojna jest ważną cezurą. Do wojny żyliśmy w świecie takim trochę przedpolitycznym, gdzie nie ma zdefiniowanego wroga. Wojna to, jak pisze Carl Schmitt, moment, w którym definiuje się wroga. Wróg tutaj jest jednoznaczny. To jest Rosja. Rosja fizycznie zaatakowała Ukrainę, ale de facto cały bliski nam świat. Bo jest potencjalnie zagrożeniem dla Polski, państw bałtyckich, Rumunii, Mołdawii itd. To jest wróg tak samo nasz, jak Ukraińców. Dzisiaj dziennikarz podważający zdolności obronne naszego państwa, siejący defetyzm w sprawie Ukrainy, de facto występuje w interesie Rosji. Wystarczy wziąć jakikolwiek podręcznik wojny informacyjnej, choćby polski autorstwa Rafała Brzeskiego. Informacja jest bronią. Jest taki rodzaj informacji, która się nazywa informacją niszczącą. Wypuszczaną przez wroga. Informacja niszcząca ma zmienić algorytmy działania przeciwnika. Osłabić go. Jednym z rodzajów tego osłabiania jest podważanie wiary we własne zdolności obronne. Przeciętny obywatel, który ma naturalny instynkt bronienia żony, dzieci i siebie, może uznać, że walka jest beznadziejna. I może zdezerterować. Zadba o możliwość emigracji, pozbawi państwo zdolności obronnych, jakie 40-milionowy naród posiada. Jeśli Ukraina, państwo większe i liczniejsze od Polski, ale słabsze od niej ekonomicznie, jest w stanie tak skutecznie stawiać opór wojskom rosyjskim, to możemy domniemywać, że podobną zdolność ma także Polska. A jeśli połączymy to z tym, o czym mówi prezydent Zełenski, o wspólnym potencjale Ukrainy, Polski, państw bałtyckich i reszty regionu, to jest to jedyny przeciwnik, który jest w stanie powstrzymać Rosję. Oczywiście poza głowicami nuklearnymi, ale w tej ostatniej sprawie m.in. Polska ma gwarancje NATO. Dopóki Rzeczpospolita, wspólne państwo Polaków, Litwinów i Rusinów, zachowywała swój potencjał militarny, Moskwa nie mogła rozszerzać swoich granic. To osłabienie naszego państwa przez połączone siły rosyjsko-niemieckie, otworzyło Rosji możliwość ekspansji w kierunku zachodnim. I dzisiaj to się powtarza. Zwolennicy współpracy eurazjatyckiej za największe zagrożenie uważają połączenie się potencjałów państw naszego regionu. Nie tylko ekonomicznych, lecz także gigantycznego potencjału kulturowego. Kultura rosyjska jest kulturą późną, kulturą młodą, która tak naprawdę wyrosła na tym, co zostało ukształtowane w ramach Rusi Kijowskiej, na dziedzictwie, które wypracowała Rzeczpospolita oraz na wpływach zachodnich. Potencjał rosyjski ujawnił się bardzo późno i Rosjanie mieli bardzo długo kompleks względem kultury polskiej. I to się w nich odzywa, że są tak naprawdę młodszymi i słabszymi braćmi. Ale zamiast zachować się w tej sytuacji jak państwo cywilizowane, próbują zdobyć dominację za pomocą siły militarnej, mniej lub bardziej nieudolnie, odsłaniając słabość Rosji.

Tymczasem propaganda rosyjska ma wpływ na to, co myślą niektórzy młodzi Polacy nastawieni patriotycznie, którzy słuchają prorosyjskich youtuberów. To powinno być dla nas szczególnym wstydem.

Pozwoliłbym się nie zgodzić. Mam wrażenie, że to, co się teraz dzieje, rozumieją ludzi starsi, którzy pamiętają komunistyczną propagandę w bloku wschodnim, ale także najmłodsze pokolenie, które nauczyło się już korzystać z nowoczesnych narzędzi komunikacji i bardzo często je porzuca, by nie być manipulowanym. Większy problem jest w pokoleniu średnim, w którym wielu chce być prozachodnimi, ale nie wie jak. A te narzędzia, które są przeżytkiem dla naszych dzieci, ich wciąż kręcą. I tak naprawdę są bezradni wobec narracji, które tworzone są, o czym nie wiedzą, w Moskwie bądź w Berlinie. To średnie pokolenie jest informacyjnym miękkim podbrzuszem. Jeśli w rozmowie z nastolatkiem użyjemy słowa „fejk” i wskażemy źródło tego fejku, to on zrozumie ten proces myślowy, na który go naprowadziłeś. A wielu trzydziestoparo- czy czterdziestolatków tego nie zrozumie.

Powiedzmy o roli mediów publicznych w tej układance, realizujących dziś nasz najważniejszy plan – sojusz państw Międzymorza. Jesteśmy w momencie historycznym, w którym te polskie racje zaczęły być dostrzegane, także niemieckie media piszą, że Polska miała rację.

Rozwinięte państwa Europy Zachodniej mają bardzo silne telewizje publiczne. Mocną tego świadomość ma Jacek Kurski, który w 2016 roku rozpoczął proces odbudowy pozycji telewizji publicznej w Polsce. Sieć niemieckich telewizji publicznych głoszących niemiecką narrację ma zdolność głoszenia ich na zewnątrz, od Deutsche Welle, które ma różne wersje językowe, po wspólne projekty francusko-niemieckie, takie jak Arte. Francuzi mają bardzo mocną telewizję publiczną, są Brytyjczycy z ich modelowym BBC, a nawet Włosi z ich RAI. Tymczasem w wielu krajach postkomunistycznych próbowano zdemontować telewizję publiczną, zmarginalizować, doprowadzić do 2-, 3-procentowego udziału w rynku, by rynek ten został zdominowany przez kapitał oligarchiczny albo spółki medialne kupione przez państwa zachodnie. Z tego punktu widzenia wielkim sukcesem jest, że telewizja publiczna ma u nas nadal jedną trzecią udziału w rynku, co nas upodabnia do czołowych państw zachodnich, gdzie ten udział jest podobny. We wszystkich tych krajach telewizje te tworzą kanały na zagranicę, po to, żeby przekazywać racje owych państw. BBC jest silne nie tylko w krajach anglojęzycznych, ale też tam, gdzie były brytyjskie kolonie. Turcy mają telewizję TRT, która ma kilkanaście wersji językowych. Jest ona potentatem, gdy chodzi o Afrykę Północną, Bliski Wschód, ale też zdobywa wpływy w Niemczech czy Hiszpanii. Jest  naturalne, że państwo o potencjale Polski powinno tworzyć kanały dla zagranicy.

Po co?

Przykładowo, działamy na Litwie jako przeciwieństwo tego, czego chce Rosja. Wspieramy utrzymywanie polskiej tożsamości i języka, a jednocześnie lojalności wobec państwa litewskiego. Kierując się przekonaniem, że nasze bezpieczeństwo jest związane z jego działaniem. W ramach Telewizji Polskiej jest Biełsat, czyli telewizja, której najbardziej boi się Aleksander Łukaszenka. Dziennikarze Biełsatu trafiają do więzienia. Kacieryna Andrejewa została ostatnio skazana na 8 lat za pracę dla Biełsatu, czyli zdradę stanu. Białoruski sąd uznał telewizję Biełsat za organizację o charakterze ekstremistycznym, czyli nasi dziennikarze sądzeni są tak, jakby byli terrorystami. Biełsat, który jest właściwie telewizją białorusko-rosyjską, bo nadaje w tych dwóch językach, oddziałuje także na rosyjskojęzyczną ludność Ukrainy i na samych Rosjan. Widzimy na kanałach YouTube Biełsatu dużą popularność jego programów na terenie Rosji. To tak naprawdę nowe Radio Wolna Europa dla narodów byłego ZSRS, które mieści się w Warszawie, w budynku na Woronicza.

Wydaje się, że my o tym wszystkim w Polsce za mało mówimy. Kiedyś powstawał jakiś List 34 i mówiła o nim cała Europa, a dziś ten rodzaj działań, przecież także na rzecz praw człowieka, jest pomijany.

To zależy, czy mówmy o opinii europejskiej, czy opinii polskiej. Gdy mówimy o opinii europejskiej, to przypomnijmy sobie słowa byłej pani ambasador Mosbacher, która powiedziała, że spora część z tego, co docierało na Zachód na temat Polski, w tym dotyczące stanu jej sądownictwa, było efektem rosyjskiej dezinformacji. Najlepszym dowodem na to jest to, co się dzieje, a może bardziej nie dzieje się w UE w sprawie Biełsatu. Instytucje europejskie są skłonne do dywagowania, czy w Polsce istnieje wolność słowa, co jest jakimś absurdem ze względu na liczbę i siłę polskich mediów, natomiast nie podnosi się sprawy represjonowania dziennikarzy na Białorusi, terroru, jaki tam panuje, jest wokół tego jakaś zmowa milczenia. Dlaczego Parlament Europejski nie zajmuje się prawami człowieka na Białorusi? Bo rosyjska agentura wmówiła Zachodowi, że większym problemem jest Polska niż Białoruś. Kto na tym korzysta? Oczywiście Rosja.

A w opinii polskiej?

Od lat 90. obowiązywała u nas pedagogika III RP. Ona pozornie otwierała Polaków na świat. Niemcy czy Brytyjczycy potrzebowali taniej siły roboczej i to było to otwieranie nas na świat. Potrzebowali naszych najzdolniejszych absolwentów uniwersytetów, więc dawali im szanse na wyjazdy. Natomiast wewnątrz samej Polski robiono wiele, żeby Polacy nie interesowali się sprawami międzynarodowymi. Bo po co mają się interesować? Jeszcze coś z tego zrozumieją i będzie kłopot. Stąd małe było zainteresowanie tym, co się dzieje choćby w regionie. Dlatego media mają u nas tak słabe, mało liczne działy zagraniczne, a w programach informacyjnych mało jest informacji ze świata. To się teraz zmienia. W czasie wojny na Ukrainie te informacje stały się najważniejsze, w tym także nasze zaangażowanie w pomoc dla Ukrainy. Kanclerz Scholz, prezydent Macron czy premier Johnson stali się elementem naszej zbiorowej wyobraźni. Polacy nauczyli się coś o nich sądzić. Wiedzą, za co można skrytykować Scholza i Macrona i za co pochwalić Johnsona.

Można odnieść wrażenie, że także w elektoracie PiS sprawy zupełnie fundamentalne dla naszej niepodległości, mogące oznaczać dla Polski być albo nie być, nie są doceniane we właściwych proporcjach. Stąd na YouTube szaleją szarlatani, wizerunkowo prawicowi, a opowiadający o sprawach międzynarodowych brednie, których realizacja oznaczałaby zniknięcie Polski z mapy. I część elektoratu prawicowego zachwyca się ich nonkonformizmem.

To też jest dziedzictwo lat 90. „Uniowolnościowa” wizja świata głosiła, że oto dzięki akcesji do UE i NATO weszliśmy do raju, spełniły się odwieczne polskie ambicje i dokonało największe wydarzenie od czasu chrztu Polski. I istnieje wspólnota interesów francuskich, niemieckich i polskich. Wystarczy dostroić się do Berlina oraz Paryża i będziemy żyli w bezpiecznym świecie. Po co nam wtedy armia, skoro nic nam nie zagraża? Po co nam silna polityka zagraniczna, jak jest NATO i UE? Do dziś wielu ludzi żyje ułudą tego świata, w którym nic nam nie zagraża. I to dotyczy każdego elektoratu, od lewa do prawa. W tym lewicowym ogłasza się oto, że najważniejsza jest obrona mniejszości. Tymczasem my mamy problem egzystencjalny, czy przetrwamy jako państwo polskie, jako kultura polska, język polski, czy nasze domy będą bezpieczne.

Gdy chodzi o elektorat prawicowy, postawiłem tezę, że niepodległość zawsze powinna być przed konserwatyzmem. Konserwatyzm jest bardzo ważny, ale gdy wysuwamy go przed niepodległość, to lądujemy w jednym obozie z ludźmi skrajnie szkodliwymi dla niepodległości Polski, w rodzaju Grzegorza Brauna czy prof. Adama Wielomskiego. To niepodległość jest fundamentem wszystkiego, bez niej nie będziemy mogli decydować o niczym, także o tym, czy być konserwatywnym.

Gilbert Keith Chesterton mówił, że konserwatystą jest ten, kto gotowy jest wyciągnąć broń, gdy zamykany jest jego ulubiony pub. Bronimy naszego sposobu życia, naszej kultury, jesteśmy gotowi wystąpić w jej obronie. Gdy Tolkien widział koniec świata, który tak bardzo ukochał, pisał „Władcę pierścieni”. Opowieść o tym, jak chłopcy z bardzo konserwatywnej wioski Shire broniąc swojego sposobu życia, kultury, wolności, gotowi są pójść do Mordoru i wytępić gada. Dziś jesteśmy w podobnej sytuacji. Nasze Shire jest zagrożone, jego może nie być. Dlatego zamiast wdawać się w dyskusje o zasadności ustroju monarchistycznego w Polsce, powinniśmy zająć się bardzo konkretnymi rzeczami.

Jedno z wydań anglojęzycznego programu Michała Rachonia w TVP World obejrzało ostatnio na YouTube 320 tys. widzów ze świata. Fakt, że po napaści Rosji na Ukrainę nasze argumenty zaczynają być rozumiane na świecie, nawet w niemieckich mediach, daje nam szansę docierania do widzów w różnych krajach. Na ile TVP World umie już to robić?

Jeszcze dwa lata temu, gdy mówiłem, że potrzebna jest taka polska telewizja anglojęzyczna, to pukano się w czoło, że mam jakieś imperialne zapędy. Ale przecież telewizje publiczne w Europie tworzą kanały, za pomocą których komunikują się ze światem w języku angielskim. Mówiono, że czegoś takiego nie da się w Polsce zbudować, a jak już się zbuduje, to nikt nie będzie tego oglądał. Jak TVP World powstała, to szukano jakichś wpadek, a skoro ich nie znaleziono, to pytano, czy to do kogokolwiek dociera. No więc ogłaszam wszem i wobec: dociera. TVP World ma kilka sposobów komunikowania się – stream na portalu, który ma coraz lepsze osiągi. Jesteśmy obecni naziemnie w Estonii, na całej Litwie, wkrótce także w Austrii. Wchodzimy w sieci kablowe, do Sky, czyli najsilniejszej sieci w Wielkiej Brytanii. Jesteśmy obecni w sieciach w Stanach Zjednoczonych. I wreszcie korzystamy z licznych mediów społecznościowych, w tym z YouTube. Dziennie możemy oddziaływać na kilka milionów ludzi na świecie. To nie są ludzie przypadkowi, lecz ci, których interesuje to, co się dzieje w naszej części świata. Ci ludzie kształtują potem opinię na temat tego, co dzieje się w Polsce, na Ukrainie, w państwach bałtyckich, Grupie Wyszehradzkiej. Taki jest cel TVP World. Nasze wewnętrzne spory nie są zbyt interesujące dla Amerykanina, Bułgara czy Japończyka, ale to, co dzieje się w naszym regionie, już tak. Możemy podziwiać CNN czy BBC za rozmach i jakość dziennikarstwa, ale one nigdy nie będą rozumieć tak dobrze naszej części Europy jak my. Nigdy nie będą mieć tak rozbudowanej siatki dziennikarskiej czy nie będą się cieszyć takim zaufaniem Bałtów czy Ukraińców. TVP World jest najchętniej oglądana w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i na Ukrainie.

To trochę tak jak dziś z ukraińskimi uchodźcami, którzy zostają w Polsce i nie chcą wyjeżdżać do Niemiec. Jest bliskość, zaufanie, a więc także szansa na dotarcie tam przez nasze media.

Jest też świadomość wspólnoty interesów i zgoda co do podstawowych wartości, jak polityka energetyczna czy sojusz militarny. Ale jest także bliskość kulturowa. Od ubiegłego tygodnia jesteśmy obecni naziemnie w całej Estonii. W piątek, w którym mieliśmy naszą premierę, pani premier Estonii miała głosowanie nad votum zaufania w parlamencie estońskim. I pierwszego wywiadu po tym głosowaniu udzieliła TVP World. Dla niej to jest ważne, że kamera z Polski, z polskim mikrofonem, tam jest i z nią rozmawia. My w Polsce bywamy zakompleksieni wobec kultury zachodniej i nie zdajemy sobie sprawy, jak silną marką jest polska kultura w naszej części Europy. Estończycy wpatrzeni są w polską operę, na Litwie popularny jest polski teatr, na Ukrainie klasyka polskiego kina, na Słowacji czyta się polską literaturę. To jest gigantyczny potencjał. TVP World powinna opierać się na trzech filarach. Polityka, w której szukamy wspólnych celów dla regionu. Ekonomia, bo środkiem do realizacji tych celów jest zacieśnienie współpracy gospodarczej pomiędzy naszymi krajami. I kultura, którą może dawać innym. Czesław Miłosz powiedział, że siła polskiej kultury polega na miłości, na tym, że nie musieliśmy podbijać innych krajów, żeby się naszą kulturą interesowano. Francuzi mogą zaczytywać się Dostojewskim, ale w naszej części Europy siła rosyjskiej kultury opierała się zawsze na rosyjskim bagnecie. Gdyby nie te rosyjskie bagnety, zainteresowanie rosyjską kulturą byłoby na poziomie jednej z filologii słowiańskich. Rosjanie bagnetami podbijali tę część Europy, odcinali ją od Europy Zachodniej, a następnie udowadniali, że wielkomiejskie życie kulturalne jest w wielkich rosyjskich miastach. Dlatego Telimena w „Panu Tadeuszu” ma sentyment do Petersburga.

Jakie są plany rozwoju TVP World?

Chcemy się umocnić w regionie, czyli wejść w klasyczną dystrybucję naziemną w państwach Trójmorza, bo tu istnieje wspólnota interesów. I TVP World powinno być głosem także tych państw i w ich imieniu skutecznie oddziaływać na Zachód. Temu służyć musi dystrybucja naszej stacji w krajach anglosaskich, w krajach Europy Zachodniej, także zdobywanie jakichś przyczółków w Azji. Ale TVP World powinna być nie tylko przekaźnikiem informacji, lecz także stymulować światową opinię. Dlatego w najbliższych miesiącach planujemy serię konferencji w stolicach intelektualnych świata, takich jak Londyn, Nowy Jork czy Seul.

Czego one będą dotyczyć?

Dzisiaj tym, co kręci świat, jest geopolityka. W sprawach naszego regionu to my jesteśmy źródłem, jesteśmy najbliżej, więc możemy mieć nasze własne materiały, a nie cytować duże agencje. Ale musi teraz nastąpić, cytując Houellebeca, poszerzenie pola walki. To nie jest tylko wojna Rosji z Ukrainą czy interesy niemieckie, które są z rosyjskimi zgodne. To jest część wielkiego ruchu tektonicznego, który zaczyna się na świecie, o czym w polskich mediach mówi się rzadko. Na świecie dyskutuje się o zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w naszym regionie w związku z tym, co dzieje się na Pacyfiku. Narzędzia do dyskusji o tym zbudowali sobie Amerykanie, zbudowały duże międzynarodowe think tanki, ale powinna zbudować także Polska. Musimy być obecni tam, gdzie wcześniej nas nie było, także w tych stolicach, na które rzadziej patrzymy, a które są z globalnego punktu widzenia bardzo istotne, jak choćby Seul, Tokio, Tajpej czy Singapur.

Skąd TVP World bierze dziennikarzy i pozostałych pracowników?

Najlepsze środowisko dziennikarskie to środowisko mieszane. Pracują u nas Polacy, biegli w posługiwaniu się językiem angielskim, osoby pochodzenia polskiego, wychowane i wykształcone w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, ale także osoby ze świata. Jeden z naszych prezenterów pochodzi z Indii. Niedawno rozmawiałem z jednym z naszych dziennikarzy, który jest Chińczykiem z Tajwanu urodzonym w Stanach Zjednoczonych. Pytam go: Ben, a dlaczego pracujesz właśnie u nas, w Warszawie? On odpowiedział, że takiego głosu, jaki wychodzi z Warszawy, nie stymuluje nikt inny na świecie. Bo na świecie te dyskursy są powtarzalne, jakoś tam dostosowane do interesów poszczególnych krajów. Natomiast głos Warszawy jest jednym z najbardziej oryginalnych głosów na świecie. I jest coraz większa grupa ludzi na świecie, która tego głosu z Warszawy chce słuchać.

Jak może to zmieniać nasze znaczenie w świecie?

To jest nasza największa szansa. Bo zobaczmy, co działo się na początku XX wieku. Polska zbudowała swoją niepodległość z wielu powodów, ale także dlatego, że było kilku mądrych ludzi, takich jak Józef Piłsudski czy Ignacy Jan Paderewski, którzy potrafili zrozumieć tektonikę procesów globalnych i wiedzieli, jak ją wykorzystać do obrony polskich interesów i skutecznie ze światem się komunikować. Jak poczytamy korespondencję Paderewskiego z największymi ówczesnego świata, i to nie tylko z tymi ze świata kultury i sztuki, lecz także z głównymi politykami amerykańskimi czy brytyjskimi, jak spojrzymy na kontakty Romana Dmowskiego czy wreszcie geniusz geopolityczny Piłsudskiego, który znalazł, jak mówią Amerykanie, to okno możliwości dla realizacji polskiego interesu, to musimy tę lekcję dzisiaj przepracować. Zrozumieć, że polityka socjalna czy obrona naszej kultury w Polsce jest niezwykle ważna, ale to jest tylko baza do tego, żeby myśleć o Polsce w szerszych kategoriach, obronić nasz sposób życia, który jest zagrożony. 10 lat temu gdyby przeciętnemu intelektualiście polskiemu powiedzieć, że za kilka lat Polski może nie być, to by się tylko popukał w czoło, bo NATO, bo UE, bo żyjemy w świecie końca historii, nic się już nie zdarzy… Dzisiaj świadomość, że za kilka lat Polski mogłoby nie być, gdyby prowadziła nierozważną politykę, kontynuując demilitaryzowanie Polski, gdyby nie było obrony polskiego kapitału, polskiej bankowości, jest coraz większa. Także program polskiej prawicy musi być poszerzony o tę perspektywę. Ponarzekaliśmy na prawicę, że za mało się światem interesuje. Ale strona lewicowo-liberalna chciałaby kontynuować kseropolitykę państw zachodnich, a najlepiej podpiąć naszą politykę pod interesy Niemiec. To jest skala ich rozumienia świata. Moim zdaniem to konserwatywna strona ma największy potencjał, by skutecznie komunikować się ze światem, artykułować polskie interesy i wchodzić w polemikę z najważniejszymi komentatorami, jacy istnieją dzisiaj w obiegu międzynarodowym.

 

 



Źródło: Gazeta Polska,

#Gazeta Polska

Piotr Lisiewicz