PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Futrzarskie fakty i mity. Hodowcy pod lupą reporterów "Gazety Polskiej"

Dochody budżetowe na wielomilionowym minusie, zwierzęce odpady do produkcji karmy zwożone z całej Europy, a nawet z krajów Trzeciego Świata. Do tego propaganda, zrównująca produkcję futer ze spożywczą i głosząca, że „bez futra nie ma Polski”. Tak przedstawiają się fakty, na temat których nie chcą rozmawiać przedstawiciele branży hodowców zwierząt futerkowych - czytamy w reportażu zamieszczonym w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".

Tomasz Hamrat/Gazeta Polska

W ubiegłym tygodniu „Gazeta Polska” opisała dyskusję, która toczy się w Polsce przy okazji projektu ustawy likwidującej hodowlę zwierząt futerkowych. Przedstawiła, jak hodowcy pod pozorem hodowli królików wprowadzają na fermy mięsożerne norki. Pokazała bierność urzędów i sobiepaństwo hodowców. Dziś bierze pod lupę kolejne dwa mity: rzekome oszczędności na utylizacji odpadów poubojowych oraz „gigantyczne” zyski, które mają płynąć do budżetu z hodowli. 

Przedstawiciele branży hodowców zwierząt futerkowych przekonują, że na jej ewentualnym wygaszeniu zyska branża utylizatorów odpadów pochodzenia zwierzęcego (tzw. UPPZ). Te odpady pochodzą z ubojni i zakładów przetwórstwa mięsnego i drobiarskiego. Futrzarze twierdzą, że produkowana z nich karma dla norek jest znakomitym i w zasadzie darmowym sposobem pozbywania się kłopotliwych odpadków.

Ale tak jak we wszystkich danych podawanych przez hodowców, i tu jest wiele nieścisłości, a w zasadzie kłamstw. Jak w ubiegłym tygodniu pisała "Gazeta Polska", na stronie internetowej Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych można znaleźć informacje, że „fermy utylizują 400 tys. ton odpadków mięsnych”, ale również taką, że jest to „600 tys. ton”. Co gorliwsi (jak Jacek Podgórski, dyrektor fasadowego Instytutu Gospodarki Rolnej – faktycznie jest to fundacja) dochodzą już do 800 tys. ton. Problematyczna jest również wycena tej usługi. Wspomniany Podgórski jeszcze w czerwcu („Do Rzeczy”) mówił o 500 mln zł (i 600 tys. ton), a już ostatnio (wPolityce.pl) przekonywał o 1 mld zł (i 750 tys. ton rocznie). Tymczasem, jak poinformowało „GP” Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, w 2016 r. w żywieniu zwierząt futerkowych zostało wykorzystanych 393 tys. ton ubocznych produktów pochodzenia zwierzęcego (UPPZ). „To 26 proc. w ogólnej produkcji UPPZ” – czytamy. Mimo to jeszcze teraz przedstawiciele branży przedstawiają inne informacje. „Zgodnie z szacunkami, w Polsce, dzięki fermom zwierząt futerkowych, w naturalny sposób utylizuje się około 600 tys. ton tego typu odpadów rocznie” – twierdzi w korespondencji z „Gazeta Polską” Jan Pilewski, zatrudniony przez branżę PR-owiec z globalnej firmy MSL Group, która obsługuje Polski Związek Hodowców Zwierząt Futerkowych i w jego imieniu kontaktuje się z prasą.

„Gazeta Polska” jednak do nowych, szokujących informacji, które obalają wszystko, co do tej pory mówili hodowcy na temat swojej rzekomo „ekologicznej” działalności. Działalności, bez której „Polska ugrzęźnie w odpadach”, a w najgorszym razie „przemysł utylizacyjny przejmą Niemcy”, a ceny drobiu i mięsa wzrosną „nawet o 30 proc.”. Jak ustaliła „Gazeta Polska”, opowieści o niemal charytatywnej działalności utylizacyjnej futrzarzy można włożyć między bajki. Tylko w 2016 r. do Polski wjechało z terenu Unii Europejskiej blisko 35 tys. ton odpadów poubojowych trzeciej kategorii (produkty pochodzące ze zwierząt niewykazujących żadnych objawów chorobowych). Zostały one wykorzystane w żywieniu mięsożernych zwierząt futerkowych.

Całość reportażu w najnowszym wydaniu tygodnika „Gazeta Polska”.

 



Źródło: Gazeta Polska

#futra z norek

Jacek Liziniewicz,Wojciech Mucha