Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polska

Dr hab. Bartłomiej Biskup: Dopiero po Świętach Wielkiej Nocy wzrośnie zainteresowanie kampanią wyborczą

Choć tydzień poprzedzający Święta Wielkiej Nocy nie szczędził nam atrakcji związanych z trwającą kampanią prezydencką, dopiero wraz z ich zakończeniem eksperci spodziewają się, że sztaby wyborcze "wrzucą piąty bieg". Najwięcej emocji zapewniły widzom debaty prezydenckie. Czy kolejne telewizyjne starcia kandydatów będą w stanie coś zmienić? Rozmawiamy z dr hab. Bartłomiejem Biskupem, politologiem i ekspertem ds. marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego.

Szymon Hołownia ogłosił dzień debat w Końskich "pierwszym dniem końca polaryzacji politycznej w Polsce". Co Pan na to?

Reklama

Dyskusje ekspertów i polityków, którzy zastanawiają się, kiedy ta polaryzacja może się w Polsce w ogóle skończyć, trwają od dawna. Są takie teorie i oczekiwania, że oto ta polaryzacja już się skończyła, ale ja na dziś dzień nie widzę takiego jej końca. Na razie jest chyba jednak za wcześnie, żeby o tym mówić. To jest pierwsza kwestia. Druga - Szymon Hołownia miał już swoją szansę, żeby rozbić te układy polaryzacyjne. Może on mówił o swojej kampanii? Może to dla niego był jakiś punkt zwrotny?  

W studiu Telewizji Republika nie było podczas debaty Rafała Trzaskowskiego, iMagdaleny Biejat. O Magdzie Biejat szybko zapomniano, ale prezydent Warszawy - pomimo fizycznej nieobecności - był obecny podczas całego programu. Na ile do debat da się zastosować stwierdzenie, że "nieobecny sam sobie szkodzi"?

Moim zdaniem Rafał Trzaskowski powinien iść za ciosem. Skoro nie bał się debaty w Końskich i wręcz sam zaprosił tam pozostałych kandydatów, gdzie ostatecznie dyskutowało z nim osiem osób, a nie tylko sam Karol Nawrocki, to w Telewizji Republika wyglądałoby to pewnie podobnie.

To jest zawsze trudna decyzja, brać w debacie udział czy nie, jeżeli nie ma się takiej pozycji startowej, że istnieje realna szansa na zwycięstwo w pierwszej turze. Nawet lider sondaży może stracić w takim starciu - takie ryzyko jest zawsze. To dlatego, że jeśli ktoś jest na pozycji lidera, to wszyscy pozostali będą go atakować. Czyli nie przyjść na debatę to źle, ale przyjść na nią i nie wygrać - też niedobrze.

Domyślam się, że sztab Rafała Trzaskowskiego wykombinował, że nie warto pojawiać się na debacie w Telewizji Republika, bo widzowie tej stacji to po prostu nie jest elektorat obecnego prezydenta Warszawy. Kandydat na prezydenta z ramienia PO obawiał się zapewne jakiegoś hejtu czy ataków, bo Republika raczej mu nie sprzyja. Tutaj zaważyły raczej przesłanki typowo ideologiczne. Teraz prawie każdy ma swoją telewizję - tak wygląda dzisiaj rzeczywistość medialna w Polsce.

Trzeba jednak przyznać, że debata, którą widzieliśmy w zeszły poniedziałek, była bardzo uładzona. Nie doszło podczas niej do żadnych poważniejszych ekscesów, choć tekturowa figura Rafała Trzaskowskiego, którą przy pulpicie nieobecnego prezydenta Warszawy postawił Marek Jakubiak, to była oczywiście przesada. Ta konkretna debata nie wykraczała poza standardy debat w innych telewizjach.

To właściwie dla kogo przede wszystkim są te debaty? Dla widzów? Kandydatów? Samych telewizji?

Debaty odbywają się w różnych telewizjach, więc raczej są one dla wszystkich.

Nie przeceniałbym jednak znaczenia debat. Ta formuła powoli przechodzi do historii jako coś, co miało być porównywalne do debat amerykańskich. W USA debaty były ważne. W Polsce też - ale w latach 90. Dzisiaj ich znaczenie jest o wiele mniejsze, ponieważ całkowicie zmienił się system medialny w Polsce. Namieszały w nim media społecznościowe, kanały niezależne, prowadzone przez różnych indywidualnych nadawców i mnogość światopoglądów.

Debaty mogą mieć jednak co prawda znaczenie dla rozpoczęcia pewnych procesów albo w sytuacji, gdy któryś z kandydatów wyjątkowo dobrze odnajdzie się w tej formule.

Popatrzymy na tę formę również od strony widzów - debaty są oglądane, ale nie przesadzajmy, że jest to masowe. Telewizję, jak wiadomo, oglądają przede wszystkim seniorzy. Dla kandydatów to po prostu kolejna okazja, żeby zaprezentować im swoje poglądy. Dzięki temu, że debaty transmitowane są dzisiaj poprzez kanały internetowe, częściej trafiają też do ludzi młodych. Cieszą się zainteresowaniem, ale nie nazwałbym tego zainteresowaniem masowym. A to dlatego, że zainteresowanie polityką i wyborami jest na dziś dzień jeszcze słabe. Spodziewam się, że dopiero po Świętach Wielkiej Nocy będzie trochę większe.

Ponieważ jednak debaty w Końskich były dosyć zaskakujące, wydaje mi się, że napędziły one zainteresowanie debatą w Telewizji Republika. Widzowie byli ciekawi, czy zdarzy się tam coś niestandardowego albo ciekawego. A na to właśnie liczą widzowie: że ktoś komuś "dołoży", rzuci ciętą ripostą, zrobi coś, czego nikt się nie spodziewa. Chodzi o zabawę, bo debaty to jest raczej taka rozrywka polityczna. Trudno zresztą oczekiwać jakichś merytorycznych dyskusji przy takiej liczbie zarejestrowanych w wyborach kandydatów. 

Jakie faktyczne przełożenie mają debaty na sondaże? Naprawdę są w stanie nimi zatrząść czy to tylko pompowanie i wypełnianie ich kreacyjnej funkcji?

Debaty raczej nie wstrząsną sondażami. Nie wiem, co musiałoby się podczas nich wydarzyć, żeby mogło to faktycznie wpłynąć na sondaże. Mam wątpliwości, czy pierwszy sondaż opublikowany po piątkowych debatach - który zrobił United Surveys - w ogóle wyłapał wrażenia respondentów po debacie. Trudno to określić. Debata może oczywiście mieć jakiś wpływ na preferencje wyborcze, jednak nie będzie to duże oddziaływanie. To dlatego, że mamy tu do czynienia z postawami politycznymi, czyli zjawiskiem, które kształtuje się w długiej perspektywie.

Dlatego nawet dobre ruchy i wystąpienia - takie jak Magdy Biejat czy Szymona Hołowni w piątek w Końskich - nie będą mieć dewastującego wpływu na sondaże. Mogą jednak wpłynąć jakoś na postawy wyborców niezdecydowanych, tzw. elektoratu miękkiego.

Jeżeli by założyć, że ten pierwszy sondaż coś wyłapał i w efekcie piątkowych debat wzrosło poparcie dla Szymona Hołowni czy Magdaleny Biejat, to i tak były to wzrosty rzędu dwóch lub trzech punktów procentowych. Rzecz jasna w drugiej turze takie wyniki mogłyby być na wagę złota, ale nie w tym układzie. Obecnie mogą wpłynąć co najwyżej na zamianę miejsc na dalszych pozycjach w tej stawce, która goni pierwszą trójkę, czyli Trzaskowskiego, Nawrockiego i Mentzena.

 


 

Źródło: niezlaezna.pl
Reklama