Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Europa dwóch prędkości. Tomasz Sakiewicz o niemieckim hegemonie

Po spotkaniu w Wersalu przywódców Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii dowiedzieliśmy się, że jest zgoda na Europę dwóch prędkości, czyli jedni będą integrować się szybciej, inni mają być pe

Tomasz Hamrat/Gazeta Polska
Tomasz Hamrat/Gazeta Polska

Po spotkaniu w Wersalu przywódców Niemiec, Francji, Włoch i Hiszpanii dowiedzieliśmy się, że jest zgoda na Europę dwóch prędkości, czyli jedni będą integrować się szybciej, inni mają być peryferiami. Tym samym szefowie największych państw Europy przyznali, że to, co robili metodami subtelnymi, teraz muszą zrobić oficjalnie - pisze Tomasz Sakiewicz w "Gazecie Polskiej".

Niski status Polski i innych państw Europy Wschodniej był oczywisty od momentu wejścia do UE. Niemcy chciały wieść prym szczególnie wobec nowo przyjętych. Osiągnęły swój cel przede wszystkim poprzez wpływ na elity nowych członków. Podporządkowane Berlinowi, stawały się ambasadorami interesów niemieckich i realizowały ich kluczowe ambicje kosztem profitów narodowych.

Status półkolonialny

Jakie cele Berlin stawiał przed swoimi przyjaciółmi politycznymi? Przede wszystkim gospodarcze. Przekonali się o tym polscy stoczniowcy, kiedy ich przedsiębiorstwa doprowadzono do ruiny, zapewniając pomoc niemieckim producentom okrętów. Problem jednak był systemowy. Sposób dystrybucji publicznych pieniędzy, szczególnie pochodzących z kasy UE, powodował, że zamiast zasilać polską gospodarkę, wypływały za granicę, w lwiej części właśnie do Niemiec. W efekcie nasza gospodarka popadała w coraz większe zadłużenie, a polskie przedsiębiorstwa realizujące unijne i publiczne zamówienia, bankrutowały jedno za drugim. Oczywiście przepływające przez polską gospodarkę pieniądze dawały iluzoryczny efekt wzrostu PKB, ale słabo przekładało się to na kieszenie przeciętnych Polaków. Nie było też realnego wzrostu ilości miejsc pracy. Bezrobocie zmniejszaliśmy, wypychając młodzież z kraju. Dochodziło do paradoksu, bo Polacy za granicą pracowali za większe pieniądze, by produkować dobra sprzedawane w Polsce. Dlaczego nie mogli dostać tych pieniędzy w ojczyźnie? Bo wypływały one za granicę. To oczywiście pewne uproszczenie, ale po zmianach, jakie przeprowadził rząd PiS, widać, że coś jest na rzeczy. Zadłużona gospodarka ze zniszczonymi strategicznymi branżami stawała się powoli zapleczem podwykonawczym gospodarki niemieckiej i innych państw UE. Niemcom opłaciło się nawet osłabienie europejskiej waluty w stosunku do ich własnego potencjału. Dało to silny impuls dla ich przemysłu.

Słabość ekonomiczna państw Europy Wschodniej była okazją do podboju nie tylko gospodarczego, lecz także medialnego. Bogate niemieckie firmy medialne skupowały biedniejsze polskie środki masowego przekazu, szczególnie prasę regionalną. Dzięki temu mogły już bezpośrednio wpływać na politykę krajową. Były też cele metapolityczne. Przede wszystkim pod wpływem Berlina zrezygnowaliśmy za czasów PO z polityki wschodniej. Jakakolwiek aktywność polska w rejonie międzymorza ingerowała w podział wpływów rosyjsko-niemieckich. Chwilowe ożywienie tej polityki w dobie Majdanu też było bliskie interesom Berlina. Rzekomo dobre stosunki z Niemcami nie zapobiegły okrążeniu naszego kraju przez gazociąg północny, a polscy politycy z obozu władzy nawet słabo udawali, że próbują się temu przeciwstawiać.

Powyborczy wstrząs

Wyniki wyborów w 2015 r. zaskoczyły nie tylko elity krajowe, lecz także Berlin. Próba obalenia rządu wspierana przez unijnych, a szczególnie niemieckich polityków nie udała się, choć na pewno kolejne będą podejmowane. Tendencje do wyrywania się z niemieckich cugli widać też coraz wyraźniej w innych krajach. Polityka miękkich wpływów zaczyna się kończyć wraz z dojrzewaniem obywatelskim społeczeństw i rosnącymi aspiracjami. Berlin i powiązane z nim elity unijne musiały przyjąć, że to, co dzieje się w Polsce czy na Węgrzech, to nie insurekcja, lecz trwały proces, który może zrodzić realną przeciwwagę dla wpływów niemieckich. Elity narodowe w tych państwach zaczynają mieć własne pomysły na europejską współpracę, niekoniecznie zgodną z wyobrażeniami Berlina. Niemcy mogły dać pokaz siły i wybrać nieakceptowanego przez polskie władze Donalda Tuska na nic nieznaczące stanowisko szefa Rady Europejskiej, ale nie mogą już wybierać polskich władz. To dużo większa strata, więc postanowiły wyciągnąć z tego wnioski.

Berlin nie chce wspierać gospodarek państw, na które nie ma wpływu i przede wszystkim nie ma z tego tak wielkich profitów jak wtedy, kiedy miały one półkolonialne rządy. Angażowanie się w rewolty wewnętrzne może doprowadzić do potężnej awantury, która ostatecznie nikomu się nie opłaci. Obecny rząd w Berlinie zresztą widzi, że istnieją też koszty wewnętrzne takiej polityki, szczególnie przy 2 mln Polaków przebywających w Niemczech.

Polityka izolacji

Polityka wykluczenia, którą Berlin chce zastosować wobec Polski, będzie musiała dotyczyć też wielu innych państw (trudno powiedzieć ilu). Faktycznie może być ich tak dużo, że twarde jądro Europy zacznie być izolowane od reszty Europy. Jak duże będzie to jądro? Koncepcje są dwie: Europa karolińska i Europa dwóch cesarstw. Wiele zależeć będzie od sytuacji we Francji. Na pewno tak uległego wobec Berlina przywódcy w Paryżu jak François Hollande już nie będzie. Nikt nie może dzisiaj zaręczyć, że Francuzi nie zrobią tego samego co Brytyjczycy. Jest to mniej prawdopodobne, ale kto rok temu realnie wierzył w Brexit?

Gdyby spełniła się taka wizja, nawet w stopniu ograniczonym, Berlinowi pozostanie odtworzenie podziałów politycznych z czasów sprzed I wojny światowej: na państwa centralne kontra sojusz Francji, Wielkiej Brytanii, a zamiast Rosji – państw międzymorza. Oczywiście ten podział przebiegałby dalej w ramach jakichś struktur unijnych, ale miałby swoje konsekwencje ekonomiczne i polityczne. Wiele tu zależy od szybkości słabnięcia ekonomicznego Rosji oraz stopnia zaangażowania USA w Europie. Waszyngton lawiruje między chęcią ograniczenia swojej aktywności na Starym Kontynencie a stworzeniem przeciwwagi dla silnego ośrodka niemieckiego.

Berlin powróci do współpracy

Łatwo można się przekonać, że tego typu polityka ostatecznie obróci się przeciwko Niemcom. Upokorzenia, jakie mogą jeszcze zafundować Polakom czy innym buntownikom, są mało znaczącymi zwycięstwami, które nie rozwiązują żadnych problemów. Berlinowi trudno przyzwyczaić się do tego, że tramwaj z napisem „Tylko dla Niemców” musi być otwarty dla wszystkich. Samo powtarzanie politycznie poprawnych haseł nie zamaże obrazu dyskryminowania innych państw i ich obywateli (dyskryminację widać nawet w polityce wewnętrznej Niemiec). Berlin będzie musiał poradzić sobie z gospodarczym spowolnieniem, problemami imigracyjnymi i ekspansją gospodarczą USA i Chin. Czas imperialnej polityki przy ich potencjale wcześniej czy później się skończy.

 

 



Źródło: Gazeta Polska

#Europa #Niemcy

Tomasz Sakiewicz