Węgierski historyk miał prawo ujawnić, że były sędzia współpracował z komunistycznymi służbami – uznano wczoraj w Strasburgu. Węgry naruszyły wolność słowa historyka, bo ten przegrał procesy sądowe w swym kraju.
Krisztián Ungváry, znany naukowiec specjalizujący się w XX-wiecznych dziejach Węgier, w maju 2007 r. napisał w jednym z tygodników, że K., sędzia Trybunału Konstytucyjnego w Budapeszcie, współpracował w latach 80. z węgierską bezpieką.
K. jako członek partii pisał dla komunistycznych służb specjalnych raporty i rekomendował „twardą politykę” wobec obywateli.
Sędzia po tej publikacji wystąpił z pozwem o zniesławienie przeciwko autorowi tekstu oraz wydawcy tygodnika. Już w lutym 2008 r. – po wyroku, jaki zapadł w sprawie – gazeta opublikowała sprostowanie. K. – choć świadczył węgierskim komunistycznym służbom cenne usługi – nie był bowiem formalnie zarejestrowanym agentem.
Jednak autor tekstu - Ungváry - w kilku wypowiedziach i wywiadach, jakich udzielał, podtrzymał zarzuty dotyczące przeszłości prawnika. Powtórzył je także w książce, którą opublikował w kwietniu 2008 r.
Sędzia K. wytoczył mu (i drugiemu współautorowi tej książki) w 2009 r. cywilny proces, który wygrał w 2010 r.
Sąd nakazał historykowi i drugiemu z autorów zapłacić sędziemu K. dwa mln forintów (ok. 7000 euro). Dodatkowo Krisztián Ungváry musiał sam zapłacić kolejny milion forintów.
Historyk postanowił odwołać się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, gdyż uznał, iż na Węgrzech naruszono jego prawo do wolności wypowiedzi (chronione przez art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka).
Trybunał właśnie podzielił jego zdanie.
Nie wolno tłumić ważnej debaty publicznej
W podanym wczoraj do wiadomości wyroku uznano, iż węgierski rząd złamał artykuł 10 Konwencji, skoro autor informacji na temat sędziego K. przegrał procesy o zniesławienie, bo takie postępowanie o zniesławienie przed sądem nie jest w tym wypadku „konieczne w demokratycznym społeczeństwie”. Według strasburskich sędziów,
historyk ma prawo publikować nawet kontrowersyjne informacje dotyczące przeszłości własnego kraju, a opinia publiczna – ma prawo taką wiedzę otrzymywać. Zwłaszcza, jeśli jest to ważne dla istotnej publicznej debaty toczącej się w tym państwie.
Poza tym – co podkreślono w wyroku – sędzia K. był osobą publiczną, a zatem jej przeszłością tym bardziej historyk ma prawo się interesować. Tłumienie takiej swobody wypowiedzi może zniechęcić kolejnych naukowców czy media do publikacji podobnych informacji.
Historyk i wydawca gazety, który także zwrócił się do Strasburga dostaną też niewielkie odszkodowanie. Autorowi tekstu przyznano 7000 euro oraz zwrot kosztów procesów i kosztów postępowania w Strasburgu.
Szansa dla Grzegorza Brauna?
Choć w przypadku węgierskiego historyka werdykt zapadł w Strasburgu większością tylko jednego głosu (cztery do trzech, ale wydawca wygrał jednogłośnie), sprawa może okazać się istotna także dla podobnych polskich skarg, złożonych w Trybunale - sądzą prawnicy.
Jedną z najgłośniejszych jest sprawa reżysera Grzegorza Brauna, który w 2007 r. na antenie Polskiego Radia Wrocław nazwał prof. Jana Miodka informatorem policji politycznej. Według Brauna, znany językoznawca był agentem bezpieki o pseudonimie „Jam”.
Przed polskimi sądami Braun przegrał proces z Miodkiem, bo uznano, iż sam fakt rejestracji naukowca jako tajnego współpracownika nie oznacza jeszcze rzeczywistej współpracy. A tej prof. Miodek konsekwentnie zaprzecza.
W 2010 r. reżyser poszedł więc do Strasburga i także powołał się na naruszenie przez Polskę jego prawa do swobody wypowiedzi (art. 10). Przed Trybunałem reprezentuje go mecenas Stefan Hambura.
Źródło: niezalezna.pl
Ewa Łosińska