W Polsce zdrowi ludzie siedzą w szpitalach psychiatrycznych, bo wielu biegłych reprezentuje katastrofalny poziom i jest uzależnionych od prokuratur i sądów – alarmują najlepsi polscy psychiatrzy. – Gdy chodzi o biegłych, obowiązuje u nas zasada czterech „b”: byle kto, byle jak, byle co i za byle jakie pieniądze – bije na alarm w rozmowie z „Gazetą Polską” dr Jerzy Pobocha, b. prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Jak pisała „Gazeta Polska” w artykule
„Władza wyśle cię do psychiatryka”, rząd Tuska pod płaszczykiem specustawy, która miała pomóc w izolowaniu sprawców najcięższych zbrodni,
forsuje przepisy będące zagrożeniem dla demokracji. Sejmowa speckomisja skierowała pod obrady parlamentu projekt, zgodnie z którym każdy, kto trafi nawet na kilka miesięcy do więzienia za jazdę po pijanemu na rowerze czy szarpaninę z policjantem na manifestacji, może być bezterminowo umieszczony w ośrodku psychiatrycznym, jeśli za kratkami okaże się, że ma zaburzoną osobowość lub upośledzenie umysłowe.
„Projektowana ustawa zawiera immanentne ryzyko nadużyć, polegających w szczególności na wymuszaniu zeznań, zmuszaniu do współpracy z policją i innymi służbami po odbyciu kary, a zatem stwarza zagrożenie dla funkcjonowania demokratycznego państwa prawnego” – napisał w opinii przekazanej sejmowej komisji dr Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Czy się stoi, czy się leży, 180 się należy
– Jeśli projektowana ustawa zostanie uchwalona, olbrzymia władza nad aresztowanymi trafi w ręce dyrektorów więzień i biegłych psychiatrów. Tymczasem poziom pracy tych ostatnich jest katastrofalny – alarmują najwybitniejsi polscy psychiatrzy.
Dlaczego? Wpływ na to ma fakt, że biegłym płaci się nędznie, a wynagrodzenie nie jest uzależnione od zaangażowania w pracę.
Biegły, który w godzinę zapełni kilkustronicowy świstek papieru, dostaje takie same pieniądze jak ten, który przeczyta np. dziesięć tomów akt dotyczących niebezpiecznego psychopaty i przeprowadzi z nim wiele skomplikowanych badań.
I pierwszy, i drugi może dostać za tę pracę maksymalnie 180 zł. Z tym że wiele prokuratur i sądów w ramach oszczędności zaniża te stawki nawet o połowę.
– Za 180 zł trudno załatwić zmianę uszczelki w kranie, a opinie biegłych mają często znaczenie rozstrzygające, decydują o sprawach niemal życia lub śmierci – mówi prof. Bartosz Łoza, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrii Sądowej. Dr Pobocha opowiada, że niedawno w jednej ze spraw w Koszalinie
12 lekarzy odmówiło podjęcia się roli biegłego.
Komu opłaca się więc ta praca? Sądy z reguły mają swoich ulubieńców, którym w ciągu roku zlecają setki opinii. W Poznaniu najczęściej powoływany na biegłego psychiatra Włodzimierz Cierpka
w ciągu roku potrafił wydać… 467 opinii, czyli półtorej dziennie. Jak mówi dr Pobocha, jemu wydanie jednej opinii zajmuje średnio tydzień.
Najlepsi w prywatnych gabinetach, najgorsi w sądach
Efektem działania tego patologicznego systemu jest fakt, że biegłymi zostają często najsłabsi i najmniej ambitni psychiatrzy, gotowi taśmowo wydawać pisane na kolanie nierzetelne opinie. Psychiatrom najlepszym, mającym własne prywatne gabinety, zwyczajnie nie opłaca się pracować dla sądu czy prokuratury i podważać własną naukową pozycję poprzez pisanie opinii „na akord”.
– W Niemczech, żeby być biegłym psychiatrą, trzeba mieć ponadprzeciętną wiedzę. Pełnienie takiej funkcji nobilituje zawodowo, finansowo i towarzysko. U nas jest niestety odwrotnie – mówi dr Pobocha.
Ale sytuacja ta ma jeszcze jeden skutek:
kiepscy biegli uzależnieni są od sądów i prokuratur, które mogą, ale nie muszą zlecać im opiniowania. Łatwo więc sobie wyobrazić, jak wielu z nich zachowa się, gdy przyjdzie im np. badać oskarżonego, który obraził sędziego lub prokuratora albo zaprzyjaźnionego z nimi ważnego urzędnika czy policjanta.
A sądy podchodzą do ich opinii często bezkrytycznie, zupełnie inaczej niż w państwach o utrwalonych wysokich sądowych standardach. Dr Pobocha był niedawno biegłym przed sądem w Dublinie. Sprawa dotyczyła Polaka.
– Siedmiu adwokatów przez dwa dni po dziewięć godzin przepytywało mnie o treść mojej opinii – wspomina.
Jaki jest skutek takiej postawy polskich biegłych i sądów? Jak przyznaje dr Pobocha, w Polsce wiele osób zostaje umieszczonych w szpitalach psychiatrycznych niesłusznie. Opowiada nam historię mężczyzny, który przez 15 lat był niepotrzebnie leczony z powodu schizofrenii. Kolejni biegli przepisywali opinie poprzednich. Dopiero jego badanie dowiodło, że się mylili.
– Mogę sypać jak z rękawa dziesiątkami takich historii – stwierdza.
Ile ludzi siedzi w Polsce w psychiatrykach niesłusznie?
– Oceniam, że jest to kilka procent – uważa dr Pobocha. Inny znany psychiatra mówi „Gazecie Polskiej” anonimowo: –
Raczej kilkanaście procent.
Więcej w tygodniku "Gazeta Polska"
Źródło: Gazeta Polska
Piotr Lisiewicz