Nieobecność prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministra spraw zagranicznych czy szefa Kancelarii Premiera na pogrzebie ostatniego prezydenta na uchodźstwie jest niestety oczywista.
Z jednej strony wiemy wprawdzie, że to niebywałe lekceważenie autorytetu i tradycji Rzeczypospolitej. Że w żadnym kraju władze szanujące prestiż republiki nie zbojkotowałyby pożegnania kogoś, kto był symbolem jej ciągłości. Że nie do pomyślenia jest, iż szef dyplomacji w tym czasie udziela się na Twitterze z przechwałkami na własny temat, a urzędujący prezydent rozdaje autografy na stacji benzynowej. Ale przecież to oczywiste, że nie przyszli. Prezydent Komorowski, ten od stwierdzeń, że „państwo zdało egzamin"? Marszałek Sejmu Ewa Kopacz, słynna z kłamliwych stwierdzeń o „najwyższej staranności"? Premier, który „bierze na siebie pełną odpowiedzialność"?
Przecież wiemy, że format tych ludzi wykluczał, by mogli udźwignąć tę scenę wyjętą jak z dramatów Szekspira. By przed ciałem prezydenta pogrzebanego dwa lata temu w plastikowym worku pod innym nazwiskiem stanąć i powiedzieć „przepraszam". To oczywiste, że ich nie było. Miara rządzących na swoistej narodowej skali została potwierdzona.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka