Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Układ Tuska obezwładnia państwo

Amber Gold jest soczewką skupiającą promienie światła dla tych, którzy chcieliby na serio opisywać rzeczywistość obecnych rządów i istotę systemu stworzonego przez liberałów.

Amber Gold jest soczewką skupiającą promienie światła dla tych, którzy chcieliby na serio opisywać rzeczywistość obecnych rządów i istotę systemu stworzonego przez liberałów. Układu PO, który obezwładnił działanie instytucji państwa w sprawie Amber Gold. Jeśli ktoś chciał tą aferą uderzyć w Donalda Tuska, narzędzie wybrał precyzyjnie

Nie bardzo wiadomo, dlaczego afera ta wybuchła akurat teraz, w środku lata. Od lat przecież Komisja Nadzoru Finansowego sygnalizowała nielegalny charakter poczynań Amber Gold. Od 2010 r., dzięki decyzji Ministerstwa Gospodarki, które przyjrzało się jej działalności, firma miała zakaz prowadzenia składu złota. Niemal każdy bardziej zorientowany pracownik sektora bankowego wyższego szczebla wiedział od dawna, że Amber Gold to co najmniej piramida finansowa.

Wszyscy wiedzieli

Nieskuteczność KNF w tej sprawie była szeroko komentowana. Huczało od plotek. Kilka miesięcy temu usłyszałam od wysokiego urzędnika jednego z banków: – Wszyscy wiedzą, że to humbug, ale ma ochronę. Mówiono, że chodzi o Kancelarię Premiera. Mój rozmówca twierdził wtedy, na kilkanaście tygodni przez wybuchem afery, że parasol otworzył nad Amber Gold szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski. Pogłoska ta była szeroko kolportowana także w internecie.

Już po wybuchu afery – na podstawie fizycznego podobieństwa ministra i prezesa Amber Gold – publicznie padło pytanie o pokrewieństwo. Minister Tomasz Arabski publicznie zaprzeczał. Z tego, co ustalili dziennikarze „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie”, trop tylko w części okazał się fałszywy. Dotychczasowe ustalenia związków politycznych Amber Gold prowadzą m.in. nie tyle do Arabskiego, ile do innego pochodzącego z Gdańska pracownika Kancelarii Premiera, Jana Krzysztofa Bieleckiego, szefa zespołu doradców premiera Donalda Tuska. Wprawdzie obsadzenie byłego premiera w roli ojca chrzestnego roztaczającego opiekę nad piramidą finansową byłoby nadmiernym i dość nieprawdopodobnym uproszczeniem, to jednak jakąś część odpowiedzialności za – jak lubią mówić politycy i komentatorzy PO – „nieskuteczność państwa” z pewnością ponosi. Być może Jan Krzysztof Bielecki nie ma z ludźmi stojącymi za Amber Gold wiele wspólnego oprócz znajomych – ale układ rządzący panujący od ponad dziesięciu lat na Pomorzu, a rozbudowany na cały kraj po 2007 r., którego były wicepremier jest współautorem – jak najbardziej.

Układ liberałów

Firma Amber Gold działała w przyjaźni z władzami Gdańska. Prezydent Adamowicz załatwił od niej pieniądze na film zaprzyjaźnionego z partią reżysera. Artysta realizuje bowiem fabułę o Lechu Wałęsie zgodnie – jak wiadomo z medialnych doniesień o scenariuszu, którego autorem jest inny zaprzyjaźniony z partią artysta – z założeniami propagandowymi partii. Na film realizujący propagandowe cele PO bez żenady przeznaczono pieniądze podatników. Pochodzące z samorządowej kasy miasta 500 tys. zł, a także ze spółki skarbu państwa Energa zarządzanej przez zaprzyjaźnionego z szefem doradców premiera prezesem. Prywatne pieniądze pochodziły od firmy Amber Gold, która zatrudniła też syna premiera. Tusk junior znalazł pracę u Marcina P. dzięki pośrednictwu prezesa gdańskiego lotniska. Prezes Tomasz Kłoskowski, zawdzięczający stanowisko partii, w tym gorącemu zaangażowaniu prezydenta Adamowicza, najpierw zatrudnił w porcie, a potem jeszcze – jak opowiada – zarekomendował młodego Tuska do pracy w liniach lotniczych OLT. Nie widzi w łączeniu tych prac nic zdrożnego, zwalniać Tuska juniora ani myśli.

Sitwa obezwładnia państwo

I mówiąc między nami, w tym układzie musiałby upaść na głowę, gdyby nie wziął odpowiedzialności na siebie i nie próbował wybronić syna szefa szefów. Zwalnianie go za wydawanie tajemnic handlowych portu przewoźnikowi byłoby równe zawodowemu samobójstwu. W Gdańsku od ponad dziesięciu lat rządzi Platforma Obywatelska – każdy urząd, prokuratura, sądy czy kierownictwo policji są kontrolowane przez stworzony przez nią układ. A taki prezes portu, który zechciałby kierować się nie interesem partii, lecz państwa, gdzie znalazłby pracę? System PO cechuje nie tylko obsadzanie wszystkich możliwych stanowisk ludźmi partii i ich rodzinami, ale też bezkarność zaprzyjaźnionych z partią osób. Afera Amber Gold doskonale to pokazuje. To nie „państwo zawiodło”. To zagarnięte przez PO instytucje państwa nie podjęły działań wobec „swojego”. Używając pojęcia prof. Zdzisława Krasnodębskiego, monositwa Platformy, która oplotła wszystkie instytucje, obezwładniła działanie państwa zarówno w tym przypadku, jak i w innych, z aferą hazardową na czele.

Sprawiedliwość na dziko

Być może moment wybuchu skandalu nadszedł przypadkowo – w sektorze bankowym na temat Amber Gold huczało od plotek już zbyt głośno, irytacja wśród ludzi instytucji finansowych narosła na tyle, że postanowiono niejako wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę – pomimo bierności prokuratury i służb specjalnych. Tak jakby ktoś chciał ominąć wpływy układu gdańskiego. W lipcu na skutek listu skierowanego do banków przez Komisję Nadzoru Finansowego ostrzegającego przed współpracą m.in z Amber Gold, firma faktycznie utraciła możliwość działania. Te placówki, w których Amber Gold miało konta, wypowiedziały jej umowy. Żaden bank, do którego w związku z tym firmy Marcina P. chciały przenieść rachunki, nie zgodził się na to. Los podejrzanego biznesu został przypieczętowany, gospodarczy i społeczny skandal z upadkiem parabanku stał się kwestią godzin. Zupełnie niespodziewanie dla opinii publicznej przyszło jednak także polityczne przyspieszenie. W słynnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, jakim w oczywisty sposób próbowano rozbroić polityczną bombę rychle mającego wybuchnąć skandalu, syn premiera – jak dobrze pamiętamy – ogłosił, że jest debilem...

Kto za tym stoi?

Ponieważ zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu prania brudnych pieniędzy przez Amber Gold wyszło od Banku Gospodarski Żywnościowej kontrolowanego przez ludzi PSL, może to wskazywać, że to właśnie partnerowi koalicyjnemu zależało na dokuczeniu Platformie, w tym premierowi Tuskowi. Miałby to być – jak się spekuluje – rewanż za to, w jaki sposób Platforma rozegrała tzw. taśmy PSL, sugerując, że nepotyzm i kolesiostwo to immanentne cechy ludowców, z którymi PSL musi sobie poradzić. Taśmy niewątpliwie poważnie osłabiły pozycję ludowców, a i to, jak premier Pawlak rozgrywa kwestie Amber Gold, grożąc przyłączeniem się do opozycji żądającej komisji śledczej, zdradza, że wykorzystuje moment do satysfakcjonującego rewanżu. Jednak uderzenie w premiera za pomocą Amber Gold chyba byłoby zbyt ryzykowne dla raczej obawiających się przesilenia politycznego ludowców. Poważny kryzys mógłby doprowadzić do wcześniejszych wyborów, a tego dziś PSL boi się jak ognia. Jeśli zatem odrzucimy przypadek jako element detonujący aferę, trzeba by po raz kolejny stwierdzić, że ujawnia się w Polsce siła, która dąży do obalenia premiera Donalda Tuska. Zwykle w takich momentach oczy kierują się na Grzegorza Schetynę i jego grupę oraz na otoczenie prezydenta Bronisława Komorowskiego, niemal otwarcie demonstrujące niechęć wobec prezesa Rady Ministrów.

Komorowski czy Schetyna?

Oba te ośrodki polityczne są w grze wobec premiera i jego ludzi bardzo aktywne. Prezydent Komorowski właśnie otworzył konflikt z MON o sposób modernizacji armii, tajemnicą poliszynela są utarczki ośrodka prezydenckiego z MSZ, np. o obsadę stanowisk ambasadorów. Grupę Schetyny można wręcz traktować jako centrum polityczne w PO rzeczywistej, prowadzonej już na śmierć i życie walki z Donaldem Tuskiem. Zwłaszcza od czasu, gdy obecny szef komisji spraw zagranicznych na wyjazdowym posiedzeniu klubu parlamentarnego PO próbował – jak wieść niesie – doprowadzić do przesilenia w partii, wypchnięcia z niej tzw. konserwatystów, wywołania rozłamu, a w dalszej perspektywie obalenia Tuska i powstania koalicji PO–SLD. Donald Tusk jednak wciąż okazuje się w grach politycznych lepszy od rywali – ani prezydent Komorowski, ani Schetyna nie byli w stanie dotychczas zagrozić pozycji szefa rządu, ba, nie umieją jej nawet osłabić. Sprawa Amber Gold jest chyba od dawna pierwszą, gdy szef rządu może mieć poczucie, że dostał prawym sierpowym.

Służby, tylko które?

Jednak charakter afery, sposób jej medialnego rozgrywania, mniej lub bardziej kontrolowanych przecieków do części mediów do tej pory sprzyjających Tuskowi, wskazywać mogą także na inspirację nie tyle rywali politycznych, ile ludzi służb specjalnych. Podnosi to mniej lub bardziej otwarcie wielu komentatorów i obserwatorów sceny politycznej. Nie tylko istnienie i działanie Amber Gold musiało odbywać się pod parasolem ochronnym jakichś służb specjalnych, detonacja afery z jej udziałem także.

Nie od dziś spekuluje się o konflikcie ludzi dawnych służb specjalnych. Prof. Jadwiga Staniszkis mówiła niedawno o poszukiwaniu przez dawne służby politycznego patrona dla swoich interesów. Po tym, jak prezydent Bronisław Komorowski, na którego postkomunistyczne służby postawiły wcześniej, okazał się – jak uprzejmie określiła to pani profesor – nie „rezonować intelektualnie”, służby zmuszone były postawić znów na Tuska. Być może część tego środowiska doszła jednak do wniosku, że lepiej mieć na fotelu szefa rządu kogoś bardziej przewidywalnego emocjonalnie i charakterologicznie. Być może też jakaś część interesów tych środowisk została zagrożona łapczywością otoczenia Donalda Tuska z dawnego KLD i postanowiono odwojować sobie część zajętych przez nie obszarów wpływów. To wszystko oczywiście spekulacje. Wśród tych krążących w kuluarach nie sposób nie wymienić i tej, że za rozkołysanym fotelem premiera stoi rosyjskie lobby, które chce w ten sposób zmusić rząd do kilku transakcji, w tym do sprzedaży Rosjanom zakładów chemicznych Azoty Tarnów.

Proste jak dymisja

Z oczywistych względów szef rządu od dawna u większości Polaków nie budzi współczucia – a wygibasy „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”, by je w kontekście kłopotów syna wywołać, raczej śmieszą, niż nawet drażnią ostentacją. Donald Tusk powinien odejść, choćby z tego powodu, że jako premier nadzoruje służby specjalne, które prowadzą dochodzenie w sprawie firmy zatrudniającej jego syna i, zdaje się, nadal jest z nią związany umową – nie słychać, by została ona rozwiązana.

Marcin P. chętnie mówił o synu premiera, a to, co opowiadał, nie przysparzało popularności ani premierowi, ani Tuskowi juniorowi. W ubiegły czwartek Marcin P. umówiony był z trzema redakcjami – należało się spodziewać, że nie będzie powściągliwy w słowach. Tego dnia o siódmej rano do jego firm weszło jednak ABW. Nazajutrz dostał zarzuty prokuratorskie. O spotkaniach z dziennikarzami nie było już mowy. Na ile ściągnięty z urlopu szef ABW Krzysztof Bondaryk działa dziś w imieniu polskiego państwa, a na ile w imieniu rodziny Tusków? Zostawiam Państwa z tym pytaniem. Dopóki Donald Tusk będzie premierem, mamy prawo w tej sprawie mieć daleko posunięte wątpliwości. <



 



Źródło:

Joanna Lichocka