10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Publicystka bije się w pierś na łamach "Gazety Wyborczej". Aktywiści i dziennikarze wybielają obraz imigrantów

"Były prośby o pominięcie pewnych faktów; delikatne dodanie innych, zasugerowanie czegoś, by polepszyć wymowę tekstu: Czy nie mogłabym wyciąć zdania, że migrant był zamożny i zapłacił 12 tysięcy euro za podróż?" - ujawnia publicystka i socjolog Małgorzata Tomczak. W "Gazecie Wyborczej" autorka twierdzi, że była obiektem nacisków, gdy pisała o imigrantach na granicy polsko-białoruskiej. Uważa też, że obraz wykreowany przez Agnieszkę Holland w "Zielonej granicy" ma niewiele wspólnego z prawdą.

Straż Graniczna
Straż Graniczna
Gazeta Polska

Takiego tekstu w "Gazecie Wyborczej" jeszcze nie było. Dotychczasowa linia redakcyjna, która obowiązywała na Czerskiej, była zbieżna z poglądami aktywistów na granicy. Krytykowano budowę zapory, oskarżano Straż Graniczną i wojsko o łamanie praw człowieka w związku z push-backami, a dopełnieniem był zachwyt nad filmem Agnieszki Holland "Zielona granica". Mundurowi zostali w nim przedstawieni jako nieludzkie zwierzęta, znęcające się nad imigrantami. Małgorzata Tomczak pisze w "Gazecie Wyborczej", że takie poglądy, jak choćby znanej reżyserki, są potrzebne do przekonywania, że to grupa proimigrancka ma przewagę moralną i utwierdzaniu swojej bańki do słuszności głoszenia określonych poglądów. 

Kreowanie fałszywej rzeczywistości przez aktywistów i dziennikarzy

"Rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta - osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami" - głosi w tytule publicystka. "(...) zdecydowana większość ludzi na szlakach do Europy to młodzi mężczyźni. W ostatnim roku kobiety stanowiły jedynie 10 proc., a dzieci – 17 proc., z czego wiele to 16-17-latkowie. Mówimy, że prawicowa propaganda wypacza obraz migracji, nie pokazując dzieci i kobiet, a robimy to samo – z tym, że statystyka stoi po ich stronie. To samo robimy zresztą z ich powodem i celem wyjazdu – na prawicowe „to migranci" odpowiadamy „nie, to uchodźcy"; przywołujemy Syrię, Afganistan, wojny i czystki etniczne na Bliskim Wschodzie. Ci ludzie zawsze „uciekają z piekła", nie jadą „do lepszego życia".  Ich los wyznaczyły straszne wydarzenia, a my możemy ich ocalić. Nie ma tu wyboru, wolnej woli i decyzji" - analizuje Tomczak, przyznając rację argumentom prawicy, wskazującym, że narracja liberalnych mediów i aktywistów jest fałszywa.

Tomczak podaje, że Tunezyjczycy, Egipcjanie i Marokańczycy stanowią najliczniejszą grupę, która chce dostać się do Polski. Sporo jest też Egipcjan, Hindusów i Turków.

"Zdecydowana większość obywateli tych krajów nie spełni wąskich kryteriów udzielania ochrony międzynarodowej i nie otrzyma statusu uchodźcy. W większości przypadków nie obejmie ich żadne prawo, które pozwala na wjazd do Europy i zalegalizowanie pobytu"

- przyznaje autorka, która dowodzi, że aktywiści i wspierający ich dziennikarze kreują fałszywą rzeczywistość. Gdy dyskusja sprowadza się do tego, czy w krajach pochodzenia obcokrajowców wybuchła wojna, odpowiadają oni przykładami prześladowań na tle religijnym, seksualnym lub politycznym. W opinii Tomczak - po to, by manipulować odbiorcami. 

Demografię szlaków migracyjnych również należy trochę poprawić, by nie kłuła we wrażliwe, europejskie oko: nie pokazywać grup młodych mężczyzn, skupiać się na kobietach, dzieciach, osobach chorych i starszych, bo tylko one budzą względną empatię. Jeśli już muszą być to mężczyźni, to chociaż z Syrii i Afganistanu. I niech „proszą nas o ochronę", bo masowa migracja Tunezyjczyków i Marokańczyków przez morze do Europy po lepsze życie, w naszych granicach empatii się nie mieści. Powinni mieć też wyższe wykształcenie i mówić po angielsku; być trochę jak my sami, a jednocześnie potencjalnie przydatni w społeczeństwie. Taką narrację o kryzysie migracyjnym budujemy w Polsce od ponad dwóch lat (a w Europie od prawie dekady) w opozycji do dyskursu prawicy. Obrazy grup mężczyzn na łodzi i młodych chłopców przecinających płot graniczny przerażają; przesuwamy więc obiektyw w poszukiwaniu bezbronnej matki z dzieckiem

- opisuje. W tekście socjolog czytamy ponadto, że strażnicy graniczni respektują prawo - m.in. ustawę o cudzoziemcach, która nakazuje skrupulatnie kontrolować zagranicznych przybyszów. Imigranci, którzy wnioskują o międzynarodową ochronę prawną, wykorzystują tylko środek o osiągnięcia celu, jakim jest przedostanie się dalej na Zachód. 

Nie było zaginionej dziewczynki na granicy

Tomczak pokazuje też przykład medialnego kłamstwa - historię czteroletniej dziewczynki z Iraku, która miała zaginąć na granicy polsko-białoruskiej. "Co z opowieścią o 'małej Eileen' – czterolatce, której zaginięcie w lesie mieli zgłosić aktywistom jej wypchnięci na Białoruś rodzice? O sprawie pisały wszystkie media, interweniował rzecznik praw obywatelskich, a potem temat nagle się urwał. Wróciłam do postów i dziesiątek artykułów z tamtych dni: gigantyczne wzburzenie na polskie służby – 'morderców' -" podaje przykład. 

Dziś wiemy, że Eileen nie istniała. Była to jedna z opowieści, którą usłyszeli aktywiści i przekazali dalej. Odbiła się szerokim echem i stanowiła ważną część narracji o „dzieciach umierających na granicy", którą utrwala teraz „Zielona Granica"; na przykład podczas wyborczej debaty o dzieciach umierających na granicy mówiła Joanna Scheuring-Wielgus. Wydaje mi się, że nie wiemy o żadnym udokumentowanym przypadku śmierci dziecka na polskiej granicy

- zaznacza publicystka, zajmująca się kryzysami migracyjnymi.  

"Porady" do tekstów 

Ciekawy jest jeszcze inny wątek w tekście Tomczak. Publicystka podkreśla, że była poddawana de facto presji, aby odpowiednio pisać w temacie imigrantów. - Przez dwa lata słuchania, czym jest „etyczne dziennikarstwo", czytania przeróżnych „ściąg dla dziennikarzy – jak pisać mądrze" i dziesiątkach mniej lub bardziej subtelnych sugestii, co napisać „trzeba"; „czego nie wolno"; lub „o czym będzie można mówić dopiero, jak się wszystko skończy", dokonywałam różnych mikrowyborów, które sprawiły, że dziś uważam swoje teksty za w dużej mierze nieprawdziwe - rozlicza się ze swoją publicystyką autorka. 

"Były prośby o pominięcie pewnych faktów; delikatne dodanie innych, zasugerowanie czegoś, by polepszyć wymowę tekstu: Czy nie mogłabym wyciąć zdania, że migrant był zamożny i zapłacił 12 tysięcy euro za podróż? Przecież to młyn na wodę dla prawicy. Czy mogłabym usunąć ten akapit? Może zaszkodzić ruchowi pomocowemu"

- ujawnia. Małgorzata Tomczak zamieszcza swoje teksty i analizy w "Gazecie Wyborczej", OKO.press, "Newsweeku" i "Balkan Insights". 

 

 



Źródło: niezalezna.pl

#imigranci #Białoruś #granica #aktywiści

gie