Władysław Frasyniuk, sympatyzujący (tak przynajmniej było) z obecną koalicją rządzącą, udzielił wywiadu, w którym (o dziwo) krytykuje działania rządu Tuska. Dlaczego? Bo w jego ocenie "marnują czas".
Zaledwie kilka miesięcy przed wyborami, Frasyniuk był aktywny zarówno w mediach społecznościowych, jak i udzielił licznych wywiadów - oczywiście w mediach, sympatyzujących z Tuskiem i spółką.
Przytoczmy zatem kilka jego wypowiedzi z maja w rozmowie z dziennikarzem TVN 24. To właśnie wtedy - i tam - ostrzegał Polaków przed "totalitaryzmem" w naszym kraju. Miał on wystąpił wtedy, kiedy wybory ponownie wygrałaby Zjednoczona Prawica, a nie jego polityczne guru.
"Trzeba stanąć w obronie demokracji, bo już później będzie zdecydowanie trudniej - powiedział […] Wydaje mi się, że moje pokolenie wyraźnie pokazało, grając swoim własnym ciałem, że w obronie demokracji nie jest potrzebne żadne specjalne zaproszenie. To jest naszym obowiązkiem stanąć w obronie demokracji. Konstytucja się sama nie obroni. To my, obywatele, jesteśmy w stanie obronić konstytucję, Trybunał Konstytucyjny, państwo prawa, gospodarkę rynkową […] Jeśli przegramy wybory, to młode pokolenie zorientuje się, czym jest totalitaryzm. Problem polega na tym, by przełamać strach, trzeba stanąć w obronie demokracji"
– mówił wówczas.
Więcej w tekście poniżej:
Wydaje się, że Frasyniuk nieco przystopował z wychwalaniem Tuska i jego ekipy. Ba, w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" skrytykował działania tegoż rządu.
"Gdybym miał powiedzieć, co mnie niepokoi, to powiedziałbym, że rząd powinien się skupić na sprawach zasadniczych – jak chirurg, który musi usunąć chorą tkankę. A rząd chyba miesiąc zmarnował na dwóch panów, czyli Kamińskiego i Wąsika. Zupełnie niepotrzebnie"
– stwierdził.
Wskazał również, że "mijają dwa miesiące, a nie wiemy tak naprawdę, jaka jest sytuacja budżetu".
"Dopóki się nie dowiemy, jaki jest stan finansów państwa, dopóty trudno, żeby ktoś oczekiwał czegoś od tego rządu"
– rzucił.
I przekonywał dalej: "to moment, w którym powinniśmy wspomóc państwo i nie rozpraszać rządu sprawami błahymi. Bo naprawdę to, co powiedział lub powie prezydent, nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko, jakie decyzje będzie podejmował rząd".