Wszystkie ręce na pokład – tak podsumować można apele Jarosława Kaczyńskiego o aktywność i jednoczenie się wokół kandydatury Karola Nawrockiego. „W sercach szlachetnych nieszczęście i poniżenie kraju jest zawsze źródłem patriotyzmu” – mówił marszałek Józef Piłsudski, i to właśnie obserwujemy, widząc skalę zaangażowania Polaków we wsparcie Telewizji Republika i tłumy na spotkaniach z Nawrockim. Dziś jedność obozu niepodległościowego zapewnia presja, jaką wywierają na potencjalnych rozłamowców jego zwolennicy. Ale ogromne zasługi dla tej jedności ma też rząd Donalda Tuska. Nic tak nie jednoczy go, jak represje i wspólne stawianie oporu.
Klaus Bachmann w „Berliner Zeitung” proponował, gdy koalicja 13 grudnia przejmowała w 2023 roku władzę, by zaczęła działać następująco:
Znaczna część tych postulatów została zrealizowana. Kompletnie nie wyszło w zasadzie tylko z jednym: rozbijaniem PiS i zachętami do donosów na kolegów. Wbrew Bachmannowi nikt ważny z PiS donosić nie zaczął, co mocno popsuło jego kalkulacje. Dlaczego Bachmann się pogubił?
Można sarkastycznie zauważyć, że niemieckiemu „publicyście” coś się wyraźnie w tych kalkulacjach pomyliło, a konkretnie to jego rodacy z… Polakami.
To Niemców można łatwo zastraszyć i zmusić do donosicielstwa, czego dowodem była potęga STASI (mówi coś ta nazwa panu Bachmannowi?) w NRD. Kadry STASI, w niemałej mierze stworzone na bazie Gestapo czy Abwehry, osiągnęły wśród Niemców ogromne sukcesy. W NRD często donosy składali na siebie wzajemnie bliscy krewni, sąsiedzi, dozorcy kamienic, a nawet rodzina, nierzadko biorąc za to wynagrodzenie. U nas w tym samym czasie Polacy otwarcie opowiadali dowcipy ośmieszające komunistyczną władzę. Według badaczy w NRD jeden tajny współpracownik STASI przypadał na 55 obywateli, ale „nieetatowo” donosić miał co szósty. No więc i teraz z donosicielstwem w Polsce nie wyszło i dzielne urzędniczki z Ministerstwa Sprawiedliwości czy ksiądz Michał Olszewski nie dali się złamać.
„To jest nasz kandydat. Innego nie ma” – powiedział Jarosław Kaczyński o Karolu Nawrockim w kluczowym momencie kampanii wyborczej i zostało to powszechnie w PiS zaakceptowane. Mimo że dziś Kaczyński nie może rozdawać tysięcy rządowych posad.
Prognozy salonów co do rozpadu tej jedności okazały się kompletnie chybione, a jak były kuriozalne, pokazuje przykład pewnej pani socjolog. „PiS dociągnie do wyborów samorządowych pod wodzą prezesa i z pomocą prezydenta. Potem partia jest skazana na rozpad” – przewidywała 3 listopada 2023 roku Renata Mieńkowska-Norkiene, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
25 marca 2024 roku ta sama Mieńkowska-Norkiene dowodziła w Radiu Zet: „Mateusz Morawiecki chce się odciąć od Jarosława Kaczyńskiego. Jedyne, co skutecznie potrafi robić prezes PiS, to betonowanie najwierniejszego elektoratu”. Jak pisał portal radia, jej zdaniem „obozowi Zjednoczonej Prawicy jeszcze przed wyborami do Europarlamentu może grozić rozpad, a jednym z jego elementów może być w niedalekiej przyszłości stworzenie przez byłego premiera nowego ugrupowania”.
Nową prognozę ta sama socjolog – licząc, że nikt już nie pamięta poprzednich – wygłosiła 1 września 2024 roku:
„Do wyborów prezydenckich jakoś się będą »w kupie« trzymać, Kaczyński ich skonsoliduje. Ale po wyborach, dla kandydata PiS najpewniej przegranych, partia się błyskawicznie rozsypie”.
Gdyby traktować na serio dziesiątki artykułów i wypowiedzi polityków tamtej strony, Suwerenna Polska już dawno byłaby poza Zjednoczoną Prawicą, a Mateusz Morawiecki założyłby własne ugrupowanie. Tymczasem Suwerenna Polska zachowała się o 180 stopni odwrotnie, czyli wstąpiła do PiS. A Morawiecki, owszem, gra w mediach na swoją popularność, ale pozytywnie, pokazując swoje osiągnięcia, a nie atakując publicznie wewnątrzpartyjnych rywali. Po prostu każdy z liderów wie, że na takim zachowaniu by stracił. Wyraźnie widać, że kto próbuje ten obóz rozbijać, także w paradoksalnej formie przypisywania innym… chęci rozbijania go, natychmiast traci popularność.
Gdyby wierzyć najgłupszym z publikacji, swoją partię powinna założyć nawet… Telewizja Republika. Pomysł, by stacja będąca najbardziej udanym prywatnym patriotycznym projektem medialnym w historii III RP, dostrzegalnym międzynarodowo, zamiast walczyć o poszerzanie wielomilionowej widowni zajęła się rozbijaniem własnego obozu, mógłby narodzić się tylko w głowie kompletnych nieudaczników, niewyrastających poziomem ponad partyjne intrygi. Mocą Republiki jest właśnie niezależność od polityków i umiejętność narzucania tematów debaty, które pozwalają pokazywać prawdziwie rzeczywistość i przyczyniać się do osłabiania kręgów antypolskich. I to jej widzowie są najważniejszą siłą, która wskazuje politykom prawicy, że rozłamów nie chce.
Aresztowany w ubiegłym tygodniu w ramach putinowskiej pokazówki poseł Dariusz Matecki zrobił wszystko, co się dało, by przekonać Polaków do swojej niewinności i by jak najszerzej nagłośnić fakt, że jest poddawany represjom. Od przedstawienia w bardzo rzetelny sposób setek dowodów, że jego praca w Lasach Państwowych nie była fikcją, po znakomite działania PR-owe – założenie kajdanek na sejmowej mównicy, przemówienie w Sejmie po angielsku z grafiką pokazującą represje w Polsce na użytek zagranicznych mediów.
– pisał tydzień wcześniej w haniebnym tekście Andrzej Stankiewicz z „Newsweeka”.
Teraz było widać, że z mediów, które chciały pokazać zatrzymanie Mateckiego jako tryumf sprawiedliwości, wyraźnie zeszło powietrze, bo zdały sobie sprawę, że sukces wobec zasięgów posła w Internecie, słabych argumentów prokuratury i sprawnej obrony może okazać się klęską. W efekcie nie zaryzykowały umieszczenia sprawy czerwonym kolorem na czołówkach mediów, a informowały o niej bardziej zdawkowo.
Warto jednak zwrócić uwagę na inny element ich taktyki. Portale Wirtualna Polska i Onet ogłaszały, że od samych pisowców dowiedziały się poufnie, że nie będą oni manifestować w obronie Mateckiego. Wp.pl dowiedziała się, oczywiście od anonimowych informatorów, że „politycy za Mateckiego umierać nie chcą. Choć – politycznie – muszą”. A na Onecie ukazał się nagłówek: „Ekspertka nie ma wątpliwości: PiS nie będzie go bronić”. Może pisowcy nie będą go bronić, bo był w Solidarnej Polsce?
To pokazuje chciejstwo tamtej strony, która chce przy takiej okazji wykazać podziały w obozie PiS. Protesty społeczne w sprawie Mateckiego są niezbędne, tym bardziej, że jego popularność w sieci pozwala dotrzeć do młodszych ludzi.
Kto pamięta, jak było, gdy takiej jedności brakowało w latach 90., czasy owego „jednoczenia się przez podział”, działania kilkudziesięciu rywalizujących prawicowych partii z kieszonkowymi liderami o potężnych ambicjach, wreszcie skład Sejmu z 1993 roku, w którym zabrakło autentycznie niepodległościowych ugrupowań, z pewnością nie tęskni za podziałami. W tej atmosferze jak ryba w wodzie czuła się dawna komunistyczna bezpieka, rozgrywając jednych przeciwko drugim i za pomocą swoich mediów kreując szemranych liderów oraz niszcząc tych, którzy są faktycznym zagrożeniem dla postkomunizmu. Celem grupy Lesiaka nie była tylko inwigilacja, lecz także dezintegracja niepodległościowego obozu.
Rozłamy pomiędzy ludźmi, którzy współpracowali ze sobą przez długie lata i dużo o sobie wiedzą, zawsze wiążą się z uzewnętrznianiem emocji, wyciąganiem haków i stratami wizerunkowymi. Bandyci Bodnara mieliby w tej sytuacji niemniejsze pole do popisu niż grupa Lesiaka.