W czas pandemii wielu moich rodaków przebywa w mniej lub bardziej dobrowolnej izolacji. Świat, jeśli nie liczyć telewizyjnego lufcika, skurczył się do rozmiarów czterech ścian, a rzadkie wyprawy do sklepu przypominają ostrożną penetrację przez Robinsona jego bezludnej wyspy, gdzie na każdym kroku czyha ryzyko. Pod dostatkiem pozostaje jedynie czasu. Ciekaw jestem, czy ktoś bada, jak ów czas zostaje przez ludzi wykorzystywany. Czy pochłania ich jedynie telewizja oraz internet? W jakim stopniu pożytkują go na rzeczy, na które zawsze go brakowało? Na porządkowanie domu, pogłębianie więzi z rodziną (choćby rozmowy ze świadkami przeszłości), majsterkowanie, odłożone przed laty lektury, naukę języków, przypominanie sobie (telefoniczne) o starych przyjaciołach, a przede wszystkim – na myślenie. Można nareszcie, bez pośpiechu, zastanowić się nad tym, co w życiu naprawdę jest ważne, ustalić hierarchię wartości. Dla jednego z moich przyjaciół, zmagającego się z ciężką depresją, ów wyjątkowy stan odegrał rolę zbawienną – oto nagle wszystkie dołujące go problemy okazały się drugorzędne, wręcz błahe w obliczu powszechnego zagrożenia. Przyjaciel odzyskuje chęć do życia, które nagle stało się cenniejsze niż wcześniej! Myślę sobie o tych wszystkich moich rodakach, którzy o jednej porze wyszli na balkony zaklaskać – lekarzom, ratownikom i pielęgniarkom, naszym żołnierzom nierównej walki z wirusem. Było to zdarzenie wzruszające, choć dla mnie bardziej istotne jest, co zrobili potem? Wrócili do rozmów, do gier komputerowych, do modlitwy? Tym bardziej że hibernacja kiedyś się skończy. Minie jak zły sen. Pytanie, kim będziemy, kiedy się wreszcie zbudzimy do normalnej egzystencji? Czy, jak twierdzi wielu, szybko zapomnimy o traumie i wróci wszystko w stare koleiny? Czy też nic już nie będzie takie jak było, a ludzie uświadomią sobie, jak wiele pewników zbankrutowało – bezpieczeństwo, dobrobyt i cała nadbudowa politycznej poprawności. Może więc warto ruszyć głową i nad tym pomyśleć.