„Dobry” to znaczy taki, który ogląda się bez zażenowania, ale i bez konieczności wzbudzenia w sobie wyrozumiałości dla twórców, tej reakcji obronnej, każącej widoczne braki i dziury tłumaczyć deficytem środków i brakiem wsparcia możnych tego świata, czy raczej światka filmowego.
W którym zresztą niewiele się zmienia, o czym niedawno w jednym z wywiadów opowiadał Konrad Łęcki, reżyser „Wyklętego”, jednego z takich właśnie filmów, który z jednej strony trzymał już pewien poziom, jednak powstając przy olbrzymim oporze materii i bez wsparcia wpływowych i majętnych mecenasów, pozostawiał jednak pewien niedosyt. W czym winy twórcy nie ma, żeby nie było! – jemu należy się szacunek za wielką i odważną pracę w niesprzyjających okolicznościach.
A jednak można – z przyjemnością mogę powtórzyć, mając za sobą przedpremierowy jeszcze pokaz filmu Michała Kondrata „Prorok”, pokazującego próby osaczania prymasa Stefana Wyszyńskiego przez bezpiekę i otoczenie Gomułki.
Kondrat dotąd tworzył filmy dokumentalne, wzbogacane jedynie drobnymi fabularnymi wstawkami. Zdarzało mu się zresztą reklamować filmy nazwiskami występujących w tych krótkich epizodach aktorów, co budziło rozczarowanie części krytyki, a pewnie i publiczności. Czasem zresztą te fragmenty ilustrowały sytuacje naprawdę ciekawe, tak, jak wątek malarza Eugeniusza Kizimirowskiego, granego przez Janusza Chabiora malarza, malującego obraz Chrystusa miłosiernego według wskazówek siostry Faustyny w „Miłości i miłosierdziu”, zasługujący, moim zdaniem na samodzielny film fabularny.
Poza tym tytułem, Kondrat ma na koncie jeszcze starsze „Dwie korony” o św. Maksymilianie Kolbe, film, który odniósł spory sukces w kinach (dokument o Faustynie też zresztą radził sobie w box office nieźle) i „Czyściec” z 2020 roku. Oglądając wszystkie te produkcje miałem nadzieję, że Michał Kondrat porwie się kiedyś na zrobienie filmu, który będzie pełnowymiarową i pełnokrwistą fabułą. A on faktycznie porwał się na to i to zrobił.
Relacje prymasa i jego otoczenia z jednej, a Gomułki i bezpieki z drugiej strony ukazane są tu żywo, dramatycznie i sprawnie. Adam Ferency sekretarza KC gra tu mocno parodystycznie, brawurowo, trochę kradnąc show i Marcinowi Trońskiemu jako Cyrankiewiczowi), i nawet Sławomirowi Grzymkowskiemu, grającemu prymasa, choć w tym ostatnim przypadku to trochę nieuchronne – Grzymkowski szarżować nie mógł. Ferency mógł i czego by nie myśleć o jego publicznych wystąpieniach jako autorytetu, a nie aktora, wykorzystał tę szansę mistrzowsko.
Kondrat opierał się na dokumentach bezpieki, stąd wierne oddanie rozmów i sytuacji, zwłaszcza tych z gabinetów partyjniaków. Stąd też tytuł – „Prorok” to kryptonim akt sprawy w esbeckich kwitach. Okazuje się więc, że nie ma tego złego, przynajmniej w tym ograniczonym zakresie.