Nienajlepszy jest dla papieża Franciszka dziesiąty rok pontyfikatu. Kolejne wypowiedzi, wskazujące na to, że bardzo trudno jest mu jednoznacznie potępić Rosję (choć nie wojnę jako taką), utrudniają obronę tezy, że Franciszek posługuje się logiką pasterza, nie polityka. Że unikając używania spodziewanych przez nas słów, po cichu dba o pokój lub przynajmniej złagodzenie skutków wojny. Że tym samym zabezpiecza dolę rosyjskich katolików.
Wypowiedź o sprowokowaniu dzisiejszej napaści na Ukrainę przez NATO (w zależności od tłumaczenia „szczekające” bądź „wrzeszczące” na Rosję) jest właściwie niemożliwa do obrony, choć oczywiście nie brak podejmujących takie próby. Być może tkwi w tym pewien specyficznie polski problem – większość z nas wychowała się w duchu powszechnej i potężnej miłości do Jana Pawła II i być może zwyczajnie wielu nie mieści się w głowie, że głowa Kościoła może w jakiejś sprawie się pogubić i zostać poddana krytyce. Tyle, że przecież to już zupełnie inny lokator papieskich komnat. Czy jednak Franciszek tylko błądzi, czy przeciwnie, o siłach Zachodu mówiąc ostrzej niż o Putinie, idzie właśnie tam, dokąd chce iść?
Być może to jakieś echa latynoamerykańskiego podejścia do Stanów i ogólnej, innej, niż choćby nasza, wizji świata, z jej antyamerykanizmem i teologia wyzwolenia. Papież mówi, że chciałby spotkać się z Putinem, natomiast w swoim czasie stanowczo odmawiał audiencji administracji Trumpa. Nie zapominajmy o tym, jak dwuznaczna (i to najdelikatniej rzecz ujmując) była postawa papieża wobec wiernych mu i tym samym śmiertelnie, dla wielu w sensie dosłownym, skonfliktowanych z komunistyczną władzą katolików z Chin. Obecny ojciec święty właściwie uznał autoryzowany przez władze oficjalny kościół państwowy, podziemie zostawiając na pastwę losu i chińskich służb. Tak przynajmniej wyglądało to z zewnątrz.
Tylko sam początek pontyfikatu został przez obserwatorów źle rozpoznany, gdy tygodnik „W Sieci” witał Franciszka słowami „Żadnych złudzeń, lewico”, a lewica oskarżała go o współpracę z prawicową juntą i wydanie przed laty dwójki lewicujących kapłanów jej siepaczom. Potem lewica Franciszka pokochała, bardzo selektywnie go zresztą czytując i cytując, prawicę czekało zaś pasmo rozczarowań. Narracje o turbo-progresywnym papieżu wzmacniały jeszcze liczne fejki, cytaty z wypowiedzi, które nie padły lub były niemożliwe do odnalezienia, oznak sympatii wobec ateizmu czy relatywizowania piekła. Konserwatyści sami wpadali w pułapkę, choćby oburzając się na papieża, obnoszącego się rzekomo z tęczowymi barwami, gdy tak naprawdę ten korzystał z kolorowej symboliki katolików państw Ameryki Łacińskiej. Trudno jednak dziwić się temu pogubieniu wiernych, gdy przecież tyle razy słowa papieża tłumaczyć musieli potem jego współpracownicy.
Franciszek ze swoimi podejściem do uchodźców przez lata był specyficznym taranem w ręku europejskiej lewicy, która głucha choćby na jego słowa o aborcji, równocześnie próbowała prawicę zakneblować argumentem „papież mówi…”. Dziś jednak postawą głowy Kościoła rozczarowani są niemal wszyscy. Franciszek nie będzie już prędko idolem i autorytetem postępowców, a prawica, poza najbardziej betonową jej częścią, dziś zapatrzona w rzekomo konserwatywną Rosję, po prostu dopisze sobie nowe punkty do listy rozczarowań.