Kwiat polskich naukowców udał się w teren, by zbadać wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich zainteresowanych wynikami tego typu badań okazało się, że na PiS głosują całkowicie zwyczajni ludzie.
Tak samo jak wszyscy inni życiowo zaradni lub niezaradni, tak samo jak pozostali przywiązani w swoich deklaracjach do demokracji, reprezentujący wszystkie typy aktywności i zaradności życiowej. Wiele osób wiedziało to bez etnograficznych wypraw godnych badań samego Bronisława Malinowskiego, niemniej docenić trzeba, że i dziś polska socjologia nie boi się wielkich wyzwań.
Wszystko przez disco polo
Badania takie najwyraźniej potrzebne są „Gazecie Wyborczej”, która szeroko omawia je dla swoich czytelników, zwłaszcza w sytuacji, gdy sondaże ani drgną. Jeśli zaś nawet czasem coś się ruszy, to zdecydowanie nie w tym kierunku, w którym spoglądają redaktorzy z Czerskiej. I choć minął kolejny rok, gdy wyjące zewsząd syreny alarmowe ostrzegały przed zabieraniem nam wolności, demokracji i zdobyczy pookrągłostołowej Polski, inne badanie, tym razem CBOS-u, wykazało, że tylko 19 proc. ankietowanych uważa, iż sprawy idą w niepożądanym kierunku. Większość, rekordowa od 1989 r., uważa, że dobrze dzieje się w jej otoczeniu rodzinnym i zawodowym, a choć przy sprawach kraju dane te wypadają trochę gorzej, nadal bijemy rekordy optymizmu. Nic dziwnego, że niektórych w takich warunkach trafia szlag, załamują więc ręce nad narodem kupionym za 500+ i ogłupionym sylwestrowym disco polo. Lata edukacji i wtłaczania do głów kompleksów poszły najwyraźniej na marne, choć nigdy nie wiadomo, kiedy i z jakiego powodu ta tendencja może się ponownie odwrócić. Na razie rządowi nie szkodzi nawet, zgodnie z moimi wcześniejszymi przewidywaniami, ostrzejsze zwarcie z Unią Europejską.
Unijni urzędnicy nie mają jednak tak naprawdę dużego pola manewru. Ograniczenie środków dla Polski propagandowo wygląda dla nas bardzo źle, zwłaszcza gdy pomija się fakt, że zmniejszenie puli do podziału przesądzone było o wiele wcześniej. W praktyce jednak, o czym zaczyna się wreszcie mówić, pieniądze przekazane do Polski w większości trafiają ostatecznie do niemieckiej gospodarki i to Niemcy straciliby na tych unijnych sankcjach. Oczywiście bogatsze państwo może sobie na to pozwolić, jednak czy na pewno będzie miało ochotę? Zwolennikiem ostrego kursu jest cały czas Martin Schulz, jednak inni unijni urzędnicy zdają się łagodzić stanowisko. Być może zaczyna docierać do nich, że niektóre państwa obawiają się, iż po Polsce przyjdzie kolej również na nie. Takie głosy słychać choćby w Rumunii, która też reorganizuje swój wymiar sprawiedliwości.
W oczekiwaniu na „celę plus”
Wróćmy jednak na krajowe podwórko. Przez wiele miesięcy obserwowaliśmy, jak Platforma Obywatelska nie potrafi poradzić sobie z Hanną Gronkiewicz-Waltz. Prezydent Warszawy wypadła z partyjnych władz, lecz ze strony kolegów cały czas może liczyć na wsparcie. Jeśli nawet w PO pojawiły się jakieś wahania, ostatecznie skoncentrowano się na chwaleniu Gronkiewicz-Waltz jako wielkiej modernizatorki. Teraz historia powtarza się z udziałem Stanisława Gawłowskiego, przy czym obie strony zachowują się bardziej zdecydowanie. Wymiar sprawiedliwości działa tu bezpośrednio, nie poprzez sejmową komisję, partyjni koledzy zaś wprost mówią o politycznej inspiracji działań wobec pomorskiego działacza Platformy. To, że mamy do czynienia ze śledztwem rozpoczętym jeszcze w 2014 r., jest przez nich pomijane, tymczasem prawie każdego dnia pojawiają się nowe, obciążające Gawłowskiego szczegóły. Wydaje się, że mamy tu do czynienia z bagnem zarówno korupcyjnym, jak i obyczajowym. Im zaś obrona polityka jest mocniejsza, tym więcej pytań, czy nie stoją za nim jakieś kwity na kolegów i kolejne kompromitujące historie. Odnieść można też wrażenie, że PiS nie potrzebuje wcale zmasowanej operacji, przez wyborców określanej jako „cela plus”, wystarczy odwieszenie spraw, które prokuratura i CBA zaczynały w czasach rządów Donalda Tuska i Ewy Kopacz i które ginęły w politycznej niemocy. O tym, że informacje o korupcji na wyższych szczeblach władzy były przez służby wyciszane, słyszeliśmy przecież wiele razy. Nikt nie chciał się narażać wpływowym politykom, najważniejszym osobom w państwie zaś korupcja nie przeszkadzała. Dziś można jednak wrócić do niedokończonych historii sprzed kilku lat, zmienił się bowiem polityczny klimat. Przekonują się o tym od kilku miesięcy uczestnicy warszawskich przekrętów reprywatyzacyjnych, teraz przychodzi kolej na uczestników nierozliczonej przecież afery hazardowej. Lista tego typu spraw jest o wiele dłuższa i stąd właśnie wściekłe ataki na rządzących wspierane przez dyskredytujące działania naprawcze media.
Mąż prezydent Warszawy, Andrzej Waltz, zapowiada zwrot pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży kamienicy przy Noakowskiego 16A, najgłośniejszego chyba ostatnio warszawskiego adresu. Jest to symboliczne zwycięstwo komisji, trzeba jednak wziąć poprawkę na możliwą strategię rodziny Waltzów. Scenariusz, w którym motywowany politycznie sąd uwzględnia skargę na decyzję komisji i nakazuje zwrot zasądzonej kwoty wraz z odsetkami, następnie zaś przeciwnicy Patryka Jakiego i kolegów ogłaszają, że jej prace są nieskuteczne i kosztowne dla podatników, wydaje się bardzo prawdopodobny. Równocześnie w Warszawie zarówno Nowoczesna, jak SLD postanowiły, jak się zdaje, włączyć się w walkę o utrzymanie przy władzy dotychczasowej ekipy i stworzą koalicję wspierającą w walce o prezydenturę Rafała Trzaskowskiego blisko związanego z Gronkiewicz-Waltz. Co gorsza, wydaje się, że na poziomie lokalnym również PiS nie wyciągnęło zbyt wielu wniosków z ostatnich lat i jakby nic się nie zmieniło, wsparło niedawno kontrowersyjne plany zagospodarowania kolejnego fragmentu centrum miasta. Tym razem jednak w sprawę włączył się wojewoda, który uchylił większość planu dotyczącego ulicy Poznańskiej.
Do listy osób z kłopotami dołączyła też dawna posłanka Platformy Ligia Krajewska, oskarżana o wyprowadzenie z założonej przez siebie Fundacji Szkoły Społecznej ponad 300 tys. zł. Krajewska histerycznie broni się w mediach społecznościowych, skarżąc się, że „pisowskie mendy już się zleciały”. Pojęcie „parlamentarne słownictwo” mocno traci ostatnio na znaczeniu. Można więc pomyśleć, że opozycja faktycznie obrywa dziś ze wszystkich stron i uzasadnione są wysyłane w świat rozpaczliwe apele o pomoc – jak ten z Twittera, gdzie w twitterowym wpisie adresowanym do Guya Verhofstadta ktoś pisze o narastających represjach, ilustrując to zdjęciem z zatrzymania kobiety rzucającej jajkami w prezydencką kolumnę aut.
Kasjer i kapitan
Można uciekać w anegdotę i pocieszać się historiami, których chyba nikt, poza piszącymi, nie traktuje poważnie. „Dzisiaj w sklepie kasjer zacytował mi papieża Franciszka i dodał słowa prymasa o uchodźcach. Potem rzekł: musimy szukać, panie pośle, tego, co nas łączy. Głosowałem na PiS, ale nie rozumiem, dlaczego oni ciągle szukają tego, co nas może dzielić” – opowiada na swoim Twitterze wielkopolski polityk PO Adam Szejnfeld. Mamy też opowieść stewardesy Justyny, która wcześniej podzieliła się z czytelnikami opowieścią o wyłączeniu na jej prośbę „propagandowej” TVP Info w poczekalni u dentysty. Tym razem mamy anegdotę lotniczą. „Mój były kapitan, Szwajcar, wylądował rankiem na Okęciu. I takie pozdrowienia dostałam: »Krótka wizyta w komunistycznej Polsce«. I jak to teraz uzasadnicie, PR-owcy PiS-u, wszak Szwajcaria nie zalicza się do »zepsutej UE«...?”. Wpis kończy apel o start w wyborach prezydenckich skierowany do Donalda Tuska.
Socjologiczne badania wyborców (i polityków!) Platformy Obywatelskiej mogłyby okazać się równie fascynujące.